Kosmos, od niemal początków naszego istnienia rozbudza wyobraźnię i chęć podróży do najdalszych galaktyk i odkrywania innych planet. Wielka pustka, która rodzi więcej pytań niż odpowiedzi. To fantastyczne miejsce. Z podobnego założenia musiał wyjść Todd Howard, kiedy tworzył pomysł na grę Starfield.
Obietnica odkrywania planet i podróży między różnymi układami – potencjał w tym tkwiący jest jak kosmos, niemal bezkresny. Jak więc prezentuje się najnowsza produkcja od Bethesdy, która dumnie określa się mianem pierwszego nowego IP studia od dwudziestu pięciu lat. Odpowiedź nie jest oczywista, ale postaram się na nią odpowiedzieć.
Rozdział 1: Obietnice i igranie z wyobraźnią
Todd Howard nieraz przesadził, opowiadając o grach od Bethesdy. Niestety przy Starfield na początku dałem się nabrać, że będzie to zupełna rewolucja. Pierwsza gra RPG na konsole nowej generacji. Kosmos to idealne miejsce dla wielkich sanboxowych projektów, z którego znane jest studio. Oto świat, gdzie dosłownie możemy być tym, kim sobie wymarzymy.
Niestety rzeczywistość okazała się zgoła inna i z początku sam mocno zraziłem się do tej gry. Nie była to żadna rewolucja, a po prostu zwyczajna gra od Bethesdy umieszczona w kosmicznym settingu, z wszystkimi swoimi wadami, jak i zaletami. To sprawiło, że byłem obrażony na Starfield, ale potem zaczęło do mnie coś docierać.
W mojej głowie powstała gra, którą Starfield tak naprawdę nigdy nie miał być i nigdy nią nie będzie. Gdy już pogodziłem się z tą myślą, zacząłem znowu grać i tym razem moje doznania okazały się jak najbardziej pozytywne. Bo to nie jest zła gra, tylko ludzie oczekiwali po niej czegoś innego. To kolejna produkcja Bethesdy i określenie Fallout w kosmosie nie jest tutaj wcale krzywdzące.
Rozdział 2: Ograniczony kosmos
Starfield nie jest rewolucją, nie jest nową jakością w grach studia Bethesda. To dobrze wykonany solidny RPG umiejscowiony w wielkim otwartym świecie. Zwiedzimy tutaj masę układów słonecznych i planet, a wszystko z własną wykreowaną postacią i statkiem, który możemy dowolnie modyfikować i ulepszać.
Największą wadą gry było dla mnie to, że lądowanie na planetach odbywa się poprzez podręczne menu, ale z czasem przyzwyczaiłem się do tego rozwiązania. Można narzekać, iż psuje to immersję, jednak ostatecznie dzięki temu, by wyruszyć w podróż, nie musimy za każdym razem wracać na statek. Starfield to ogromny projekt i takie uproszczenie było tutaj potrzebne do komfortowej rozgrywki.
Tak naprawdę jeśli miałbym do czegoś się przyczepić, to do ekranów ładowania. Zdecydowanie za dużo tego w czasach, kiedy konsole przyzwyczaiły nas do bardzo szybkiej albo całkowitej rezygnacji z loadingów. Oto cały na biało wchodzi Starfield i prezentuje nam prawdziwy festiwal wczytywania lokacji.
Ogólnie jeśli chodzi o strefę techniczna, to nie ma tragedii, a większość błędów związana była z blokującymi się gdzieś towarzyszami. Ogólnie bugi bardziej bawiły niż przeszkadzały, chociaż kilka zawieszek i wyrzuceń do systemu konsoli też się zdarzyło.
Rozdział 3: Opowieść o odkrywaniu
Wymieniam aspekty techniczne i ewentualne błędy, zamiast pisać o rozgrywce czy fabule. Uwierzcie mi, ten przydługi wstęp był konieczny, aby zrozumieć, z czym mamy do czynienia. Bo Starfield to dobry tytuł, tylko trzeba mieć do niego odpowiednie podejście.
Z początku wydawać by się mogło, że jest to zwyczajnie nudna produkcja, i w pewnym sensie zgodzę się z wami. Trzeba poświęcić sporo czasu, aby Starfield zaczął bawić nas swoją strukturą rozgrywki, w jakiej dostajemy pełną swobodę działania. Nawet pozwolę sobie zaznaczyć, że gra zaczyna się dopiero po około trzydziestu godzinach, gdy już zbierzemy odpowiednie fundusze i zdecydujemy się, kim chcemy być.
Dobrze, ale o co w tej grze chodzi, zapytacie? Na początku wcielamy się w górnika, który trafia na tajemniczy artefakt. Organizacja zwana Konstelacją przyjmuje głównego bohatera lub bohaterkę w swoje szeregi, a naszym zadaniem będzie odnalezienie pozostałych artefaktów.
Nie ukrywam, że fabuła nie jest tutaj niczym wybitnym. Stanowi dla nas pretekst do podróżowania i odwiedzania kolejnych układów słonecznych.
Bethesda po raz pierwszy stworzyła ciekawych bohaterów pobocznych. Nasi kompani z konstelacji to może nie jakieś wybitnie napisane postaci, ale każdy ma swój charakter i bagaż emocjonalny. Przypadli mi do gustu do tego stopnia, że cały czas biegałem tutaj z jakimś towarzyszem.
Eksploracja to niewątpliwie duża zaleta i zawsze będzie tutaj co robić: przeprowadzić badania, sprawdzić nową planetę, ulepszyć swój statek. Ogrom czynności, jakim możemy się oddać podczas naszej przygody, jest niesamowity i dlatego też wielu wydaje się, że Starfield jest zwyczajnie nudny. Nie raz zdarzyło mi się podczas sesji z grą nie zajmować się fabułą, bo zawsze było co robić.
Dużo lepiej od głównego wątku prezentują się zadanie poboczne, na które natrafiamy w świecie gry. Czasami jedna podsłuchana rozmowa może przerodzić się w ogromny quest na kilka godzin. Masa frakcji, do których można dołączyć, tylko zachęca, aby odkryć ten ogromny świat. Posiadamy tutaj cztery miasta, całkowicie różniące się od siebie stylem, i uwierzcie mi, każde jest ciekawe i unikatowe. A jak jakieś szczególnie wam się spodoba, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby kupić w nimtam sobie domek.
Dodam od siebie, że wiele zadań można wykonać przez dobrze poprowadzone dialogi i umiejętność perswazji. To jeden z moich ulubionych elementów, wymaga od nas odpowiedniego dobierania słów, a i zawsze coś ugramy, bez wyciągania niepotrzebnie broni.
Rozdział 4: Odkupienie
Jeśli jednak wolicie rozwiązania siłowe, to spieszę z wyjaśnieniem, że Starfield to bardzo kompetentna strzelanka z masą uzbrojenia. Sam podczas swojej gry postawiłem w głównej mierze na ciche działanie, pistolety z tłumikiem i snajperki, od czasu do czasu częstując moich przeciwników amunicją ze strzelby.
Nawet znalazło się tutaj kilka sztuk broni białej, dla tych, co wolą walkę na bliski dystans. Potyczki w kosmosie przy użyciu statku kosmicznego również jest ekscytująca, pomimo że prosta, to daje masę satysfakcji, a wykonania abordażu i przejęcia wrogiego okrętu sprawia masę satysfakcji.
Ogólnie im dłużej gramy w Starfield i mocniej rozwijamy naszą postać, tym na więcej możemy sobie pozwolić i zabawa staje się coraz lepsza i przyjemniejsza. Zanim mój styl rozgrywki się wyklarował, minęło dość sporo czasu. Teraz jestem zadowolony i gra sprawia mi wiele przyjemności.
Rozdział 5: Rozliczenie
Trzeba powiedzieć wprost, Starfield to tytuł strasznie nierówny pod względem graficznym. Piękne i klimatyczne lokacje mieszają się z pustymi i sterylnymi pomieszczeniami, aby za chwilę zaprezentować pokój pełen szczegółów i detali. Podobnie jest z postaciami, modele NPC choć udane poruszają się strasznie sztywno. Tak samo podczas rozmów, posiadają ak sztuczną mimikę, że ma się wrażenie rozmowy z lalką zamiast żywą istotą.
Na pocieszenie dodam, iż głosy postaci są dobrze dobrane, a i muzyka prezentuje się świetnie. Buduje to wszystko świetny klimat, bo Starfield to produkcja ociekająca tematyką odkrywania i podczas podróży w nieznane czuje się wręcz ten dreszczyk emocji. Szczególnie kiedy pierwszy raz używamy napędu grawitacyjnego, aby przeskoczyć do innego układu słonecznego.
Rozdział 6: Podsumowanie
Starfield to dzieło nierówne. Na każdy plus znajdzie się minus. Na pewno nie jest to produkcja dla każdego. Wymaga pewnego podejścia i nie ukrywajmy, że najlepiej będą bawić się tutaj fani takich gier, jak Skyrim czy Fallout 4. Bo to w zasadzie ten sam schemat, jeśli odpowiada wam taki rodzaj zabawy, to nie zawiedziecie się na Starfield, w przypadku gdy jest to dla was coś nowego, to może nie być tak łatwo. Niestety trzeba tutaj poświęcić trochę godzin, aby dobrze się bawić. Sam na początku byłem zawiedziony, ale potem przekonałem się i całkowicie wciągnąłem w eksplorację kosmosu.
- Eksploracja kosmosu
- Swoboda rozgrywki
- Budowa statków
- Masa loadingów
- Lądowanie przez menu
- Wolne tempo rozgrywki
Do przygotowania recenzji otrzymaliśmy kopię gry od Bethesda.