O tym jak Ghostface stał się twarzą slasherów

-

Kinematografia, dziesiąta, najmłodsza z mitycznych patronek sztuki. Choć jej historia sięga zaledwie 1895 roku, w tym okresie powstały niezliczone produkcje, a wiele z nich na stałe zapisało się w popkulturze, czy to za sprawą zachwycającego obrazu, muzyki czy też przedstawianej treści. Są również i takie filmy, które bez wątpienia należą do klasyki gatunku, jednak trudno stwierdzić, jakim cudem w zasadzie do tego doszło. Rewelacyjnym przykładem tego typu sytuacji jest sukces Krzyku. 

Krzyk to franczyza slasherów obejmująca sześć filmów, grę oraz odbiegający nieco fabułą od reszty, będący antologią serial telewizyjny. Dodatkowo wzmianki o serii pojawiły się również w innych produkcjach, takich jak pierwsza odsłona z popularnych w latach dwutysięcznych parodii horrorów pod tytułem Straszny film, w której Ghostface odegrał kluczową rolę. I choć sam film wyśmiewa kino grozy i pokrętną logikę slasherów, tak sympatia do mordercy w czarnej, powłóczystej szacie i białej wykrzywionej w krzyku masce jest ewidentnie widoczna. 

Czym więc Krzyk i jego sequele (Krzyk 3 miał swoją premierę w tym samym roku co wspomniany Straszny film) zasłużyły sobie na takie wyróżnienie i swego rodzaju okazanie uznania zarówno u innych twórców, jak i widzów oraz krytyków? Dzieło Wesa Cravena na podstawie scenariusza Kevina Williamsona zdobyło bowiem w 1997 roku trzy Saturny, za najlepszy film, aktorkę i scenariusz, statuetkę Złotego Popcornu (MTV) za najlepszy film i nagrodę IHG (Międzynarodowa Gildia Horroru) w tej samej kategorii, oraz zarabiając w boxoffice ponad sto siedemdziesiąt trzy milionów dolarów, co notabene było rekordową sumą w przypadku tego gatunku produkcji przez kilka następnych lat.

Jak twórcy pierwszego Krzyku odnieśli ten wielopłaszczyznowy sukces, na stałe zapisując całą serię, z jej lepszymi i gorszymi odsłonami, w historii filmu i popkulturze? 

Kicz niejedno ma imię

Obiektywnie patrząc, na tę produkcję jest ona najbardziej kiczowatym obrazem kina drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych, gra aktorska pozostawia sporo do życzenia, dialogi są przeciętne, a fabuła przewidywalna. Całość nakręcona tak, że w człowieku budzą się wątpliwości na co w zasadzie wydano czternasta milionowy budżet. Jednak wbrew tego wszystkiego, Krzyk ma w sobie to mityczne COŚ, swego rodzaju lekkość i niekonwencjonalność podejścia do tematyki horrorów, dzięki czemu swe wady przekuwa w zalety. Nie jest to bowiem realizacja siląca się na bycie poważną produkcją, pomimo kilku cennych uwag i reflekcji, wręcz przeciwnie. Twórcy sami, nieraz z przymrużeniem oka, komentują bezsensowne zachowania postaci pojawiających się w horrorach i luki w logice produkcji z tego gatunku, czyniąc z Krzyku groteskową rozprawkę na temat kierunku, w jakim zmierza kino grozy. Pod płaszczykiem kiczowatego obrazu skrywając perełkę suspensu i poprzez zastosowaną w filmie narrację wodzą widza za nos, kierując jego myśli i przemyślenia zgodnie ze swoją wolą. 

Historia Krzyku

Motywem przewodnim jest pojawiająca się postać seryjnego mordercy, który prowadzi śmiertelną grę z młodzieżą zamieszkującą miasteczko Woodsboro. W masce inspirowanej ekspresjonistycznym dziełem sztuki Krzyk Edwarda Muncha poluje na swoje ofiary, dręczy je telefonami, by ostatecznie brutalnie pozbawić życia, rozpruwając je nożem kuchennym. 

I choć część denatów wydaje się być przypadkowa, sprawca zbrodni kieruje swoje makabryczne zainteresowania w konkretnym kierunku Sidney Prescott. Dziewczyny, której matka równo rok wcześniej została zamordowana. Nastolatka zaczyna podejrzewać, że choć sama pomogła skazać rzekomego sprawcę wcześniejszej zbrodni, to obie sprawy coś łączy. Tylko co konkretnie? I kto kryje się za białą, wykrzywioną w krzyku maską?

Rozwiązanie tej zagadki, pomimo kilku zwrotów akcji, nie jest trudne, chociaż na widzów czeka pewna zaskakująca niespodzianka, samo zakończenie, poprzedzone krwawą jatką, daje swego rodzaju poczucie satysfakcji. Prawda wychodzi na jaw, a dobrzy triumfują. Jednak zło tak naprawdę nigdy nie umiera. I powróci w sequelu zaledwie rok po premierze pierwszego filmu, co samo w sobie jest dowodem na sukces produkcji Wesa Cravena.

Sequel zawsze jest gorszy?

Kolejne filmy z serii niestety w coraz mniejszym stopniu budziły uznanie zarówno krytyków, jak i widzów. Krzyk 2 nie powtórzył doskonałego wyniku swego poprzednika, mimo wszystko trzymał jednak poziom groteskowego połączenia komedii i slashera. O części trzeciej zmagań dorosłej już Sidney i kolejnego wcielenia Ghostface’a nie można już tego napisać. Przekombinowane widowisko miernej jakości opanował trzymany do tej pory w ryzach kicz, który przerodził się w tandetę, a seria zatraciła swój charakterystyczny komediowy urok. Klęska ta sprawiła, iż na kolejną odsłonę fani musieli czekać całe jedenaście lat. I choć czwarty epizod Krzyku wypada nieco lepiej niż trzeci, konwencją i klimatem wracając do swych początków, to niestety nie pomogło to odbić się od dna i przywrócić serii dawnej chwały. 

Pomimo kryzysu, jaki mógł na zawsze zaważyć na losie tej opowieści, postać Ghostface’a z nożem kuchennym w jednej ręce, a komórką w drugiej, odzianą w tanią pelerynę i białą maskę inspirowaną obrazem Edwarda Muncha, przeszła do historii kina grozy, stając się jednym z kultowych wręcz filmowych morderców. 

Nowe pokolenie horroru

Na całe szczęście twórcy postanowili wskrzesić serię w 2022 roku, wydając kolejny Krzyk. Przywrócili cyklowi jego pierwotny charakter wypowiadanego pół żartem, pół serio komentarza obecnej generacji widzów i twórców wobec kina grozy i jego odbiorców, co jawiło się niczym odrodzenie feniksa z popiołów. Tym bardziej, iż wykorzystywana do tej pory stylistyka horrorów z lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych, surowa i pozbawiona artyzmu, została zastąpiona zdjęciami uwzględniającymi grę światła i cienia z większą dbałością o jakość przedstawionego obrazu oraz mniej oczywistymi ujęciami. Nie można już mówić o tandecie, a poziom kiczu ograniczono do minimum pozwalającego zachować dawny urok pierwszej części. Całość stanowi swego rodzaju most łączący ze sobą stare i nowe oblicze filmów grozy. 

W ciekawy sposób przedstawiono między innymi różnicę w grze starego i młodego pokolenia aktorów, ukazując jak wiele na tej płaszczyźnie się zmieniło. Słowa uznania w szczególności należą się popularnej ostatnio Jennie Ortedze, która wciela się tutaj w Tarę Camperter, nową protagonistkę serii, oraz Melissie Berrerze, paniestworzyły na ekranie niezwykłą siostrzaną więź. Natomiast bohaterki poprzednich odsłon Krzyku, Courteney Cox i Neve Campbell, wykazały się niesamowitym dystansem do samych siebie, stając się autoironicznym przedstawieniem swoich ról i schematów, na bazie których one powstały. 

Co los przyniesie…

W tym roku, w Dzień Kobiet, światową premierę ma kolejna, szósta już odsłona polowań na zamaskowanego mordercę, lub też polowań zamaskowanego mordercy na swe ofiary. Jednak tym razem nierówna walka rozgrywać się będzie nie w sennym miasteczku czy też na studenckim kampusie, jak to zazwyczaj bywa w tego typu produkcjach, a w mieście, które nigdy nie śpi, w ogromnym, przeludnionym i wiecznie oświetlonym Nowym Jorku. To spora zmiana w utartym już schemacie slasherów, gdzie zasada kameralnego miejsca akcji jest jedną z najważniejszych i niemal niezrywalnych. Czy takie odejście od konwenansu wyjdzie serii na dobre? Tego dowiemy się już za kilka dni. 


Paulina Komorowska-Przybysz
Paulina Komorowska-Przybysz
Mól książkowy, marzący o wydaniu własnej książki, zapalony gracz konsolowy i planszówkowy o zapędach artystycznych i zamiłowaniu do rękodzieła. Wychowana na Gwiezdnych Wojnach, Obcym i książkach Stephena Kinga. Trochę roztrzepana, często zbyt szczera i nieustannie ciekawa świata.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu