Co wyjdzie z połączenia Supermana – ikony komiksu superbohaterskiego – z jednym z najpopularniejszych scenarzystów w historii tego medium? Odpowiedź na to pytanie częściowo dostajemy w komiksie Człowiek ze stali.
Zmiana obozu
W 2018 roku Brian Michael Bendis zmienił obóz Marvel Comics na DC Comics. Żeby zobrazować wam to lepiej, to tak jakby C. Ronaldo zmienił Real Madryt na Barcelonę, albo Messi poszedł do Realu Madryt. To tak, jakby obozy polityczne wymieniały się politykami… a nie, czekaj. No dobra, chodzi o to, że nikt nie spodziewał się takiego transferu na linii Marvel – DC. Ale stało się i czytelnicy zaczęli zastanawiać się, o jakim superbohaterze zacznie pisać amerykański twórca. Typowano oczywiście Batmana lub kogoś z Bat-rodziny. Spekulacje dotyczyły też Ligi Sprawiedliwości, Flasha czy Green Arrowa. A padło na Supermana – Człowieka ze stali.
Trzy wątki
I taki też tytuł nosi pierwsza historia, za którą odpowiada Bendis. Autor wziął na tapet jednego z najpopularniejszych i najpotężniejszych superherosów, jakich przez lata mogliśmy podziwiać na kartach komiksów. Człowiek ze stali składa się z trzech przeplatających się wątków – kosmicznego, ziemskiego i rodzinnego. Świeżo upieczony scenarzysta przygód Supermana postanowił wejść do świata DC mocnym akcentem, prezentując zupełnie nowego antagonistę i serwując Clarkowi Kentowi kilka dodatkowych problemów. W Metropolis co chwila w płomieniach staje jakiś wieżowiec, a na domiar złego nad bohaterem wisi widmo rozłąki z rodziną. Sprytnie to sobie Bendis wymyślił, by te trzy wątki w naturalny sposób przeplatać. Nie powoduje to u czytelnika problemów ze zrozumieniem fabuły, a urozmaica lekturę, nie wykładając jej łopatologicznie.
Złol
Scenarzysta, do spółki z legendarnym Jimem Lee, wymyślili nowego superantagornistę, niejakiego Rogola Zaara. Dowiadujemy się, że tak naprawdę to on stoi za zniszczeniem rodzimej planety Supermana – Kryptonu. A że gość nie lubi zostawiać niektórych spraw niezałatwionych, to zamierza pozbyć się wszystkich niedobitków, w tym też ostatnich przedstawicieli roku El (dla niewtajemniczonych, z tego rodu wywodzi się Superman – Kal-El). Przybywa on na Ziemię i bez ceregieli zaczyna klepać protagonistę po facjacie. Trzeba mu przyznać, że jest w swoich poczynaniach niezwykle efektowny i gdyby nie pomoc innej przedstawicielki Kryptonu – Supergirl – to żywot Clarka Kenta mógłby skończyć się nieciekawie. Problem w tym, że antagonista, o ile efektowny w bójce, o tyle nie do końca oryginalny. Już na pierwszy rzut oka, wizualnie, przypomina innego sławnego łotra – Doomsdaya. Motyw też ma prosty jak budowa cepa – zabić, zniszczyć, unicestwić. Zdecydowanie ciekawiej śledzi się pozostałe wątki – ten typowo ziemski/miejski i ten rodzinny. Tym bardziej, że Supermana może lada chwila czekać naprawdę długa rozłąka z żoną i synem.
Nowy początek
Brian Michael Bendis Człowiekiem ze stali nie tylko rozpoczyna swoją przygodę ze światem DC Comics, ale też przedstawia zupełnie nowy rozdział w życiu tego bohatera. Jest to początek linii wydawniczej, nazwanej u nas w Polsce mianem Uniwersum DC. Autor na przestrzeni siedmiu zeszytów stawia przed Supermanem więcej pytań i wątpliwości niż odpowiedzi. Kim jest arcygroźny Rogol Zaar? Dlaczego zniszczył Krypton i chce zabić pozostałych przy życiu Kryptończyków? Kto odpowiada za podpalenia w Metropolis? I najważniejsze – czego chce od niego ojciec i czy koniecznym jest, by rozdzielał się z rodziną? Odpowiedzi na te pytania dostajemy szczątkowe, a więcej faktów dostarczą dwie nowe, solowe serie o Ostatnim synu Kryptona. Lektura Człowieka ze stali ma być wstępem do nowego i w tym aspekcie spisuje się dobrze. Historia potrafi wciągnąć, nie serwuje banałów i tanich chwytów. Sporo było narzekania na zachodzie na to, że Bendis nie dał rady, że nie umie pisać Supermana. Szczerze mówiąc, nie wiem skąd te głosy. Osobiście nie uważam, żebym zmarnował czas na lekturę tego komiksu. Wręcz przeciwnie – mam ochotę na więcej.
Tytuł: Człowiek ze stali
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 184
ISBN: 9788328142862