Muszę wyjawić bardzo wstydliwy sekret. Przed tym, jak zaczęłam oglądać serial Arrow, nie czytałam komiksów o Szmaragdowym Łuczniku. Szybko nadrobiłam tę zaległość, polubiłam bohatera, zatem zdecydowałam się sięgnąć po najnowsze odsłony jego przygód. Czy losy Olivera Queena przedstawione w ramach serii DC Odrodzenie przypadły mi do gustu?
Śmierć i życie Olivera Queena
Niestety już na dzień dobry przygoda z uzbrojonym w łuk miliarderem nie wywołała u mnie pozytywnych uczuć. Liczyłam na to, że scenarzysta Benjamin Percy pozwoli mi się oswoić z tym superbohaterem. Miałam nadzieję, iż autor przedstawi ciekawą opowieść – w końcu akcja jego komiksów rozgrywa się po wydarzeniach z Flashpoint. Punktu krytycznego – a co otrzymałam? Historię miłości od pierwszego wejrzenia. I to taką tandetną, jak ze średniej jakości komedii romantycznych. No ludzie, zlitujcie się…
Ponadto fabuła komiksu bardzo przypomina mi tę ze wspomnianego powyżej serialu, ponieważ Oliver na skutek zdrady i działań członków przestępczej organizacji traci nie tylko swoją firmę, ale również reputację. Brzmi znajomo, nieprawdaż? Akcja w opowieściach obrazkowych Green Arrow z serii DC Odrodzenie leci na łeb na szyję w ramach zasady: szybciej, więcej, mocniej! Zdecydowanie tego nie pochwalam. Tym bardziej, że widzę, iż ta historia ma potencjał!
Wyspa blizn
Zdradzony, zmęczony i zraniony Oliver Queen zostaje wyrzucony przez fale na brzeg dobrze sobie (i fanom jego przygód) znanej wyspy. Co ciekawe, w tym samym miejscu pojawiają się też sojusznicy bohatera. Podczas gdy oni mierzą się z niebezpieczeństwami charakterystycznymi dla tego położenia geograficznego, Emiko Queen musi stawić w Japonii czoła nie lada wyzwaniu.
Oczywiście w tym komiksie wątek miłosny między Green Arrowem a Black Canary jest kontynuowany i nadal stanowi główną oś fabuły (ku mojej niezmiernej irytacji). Bohaterowie ci zachowują się jak nabuzowani hormonami nastolatkowie, a nie dorośli ludzie stawiający czoła przestępczości i realnym zagrożeniom dla ich zdrowia, a często życia. Na szczęście zaciekawił mnie wątek Emiko, która musiała zmierzyć się nie tylko z członkami Yakuzy, ale też własną matką.
Szmaragdowy banita
Ollie i spółka wciąż walczą z Dziewiątym Kręgiem, organizacją inspirującą się nieco twórczością Dantego w swoich działaniach (chodzi mi oczywiście o Boską komedię). Queen stracił wiele w trakcie wojny wypowiedzianej niegodziwym bankierom. Pieniądze, firmę, siostrę, a nawet życie. Wrogowie bohatera zdają sobie sprawę, że zostało mu już tylko jedno, Green Arrow. By odebrać przeciwnikowi wszystko, wysyłają uzurpatora, który przeprowadza w Seattle serię zabójstw przy użyciu łuku bojowego. Jak się zapewne domyślacie, używane przez niego strzały mają zielony kolor.
Warstwa graficzna
Grafiki przedstawione na okładkach to niewątpliwie najmocniejszy walor serii Green Arrow. Plansze w środku również są dobre, jednak mam co do kreski jedno ale. Rozumiem, że skąpy ubiór to znak rozpoznawczy superbohaterek, a zwłaszcza tych, które są przy okazji gwiazdami rocka. Jednak bardzo rozpraszał mnie biust Black Canary. Momentami miałam wrażenie, że piersi wyskoczą Ptaszynie z więzienia, jakim jest odważnie wycięty top, i za chwilę mnie zaatakują, a może nawet podbiją oko.
Podsumowanie
Najnowsza odsłona komiksów o Szmaragdowym Łuczniku przypomina mi raczej filmy o Jamesie Bondzie niżeli superbohaterze. Dodatkowo sposób, w jaki przedstawiono związek protagonisty z Czarnym Kanarkiem, jest według mnie odpychający. Jak teraz o tym myślę, to rzeczywiście bohaterkę wykreowano na wzór kobiet u boku agenta 007. Może w tym szaleństwie jest jakaś metoda?
Z pewnością sięgnę po kolejne tomy serii nie tylko ze względu na przyjemną dla oka grafikę i postać Emiko, ale też z ciekawości. Kto wie, może jeszcze okaże się, że polubię Green Arrowa mimo tego, że poziom scenariusza zdecydowanie nie dorównuje mojemu ulubionemu Kołczanowi?