Not a fantastical fantasy. „Dzieci ziemi i nieba” – recenzja książki

-

Spośród obozów, na które często dzieli się nas, zagorzałych czytelników, mianowicie wielbicieli świata przedstawionego oraz miłośników pełnokrwistych, wielobarwnych i nietuzinkowych bohaterów, zdecydowanie wybieram tę drugą opcję. Każda książka z gatunku fikcji jest dla mnie jedynie w połowie satysfakcjonująca w przypadku, gdy bohaterowie w niej występujący są dla mnie kimś zupełnie obcym, lub też sposób ich wykreowania zwyczajnie stylowo mi nie podpadnie.

Dotrwawszy do pierwszych stu stron jednego z najnowszych nabytków wydawnictwa Zysk i Spółka Dzieci ziemi i nieba ochłapami nadziei próbowałam podtrzymać się w przekonaniu, że tym razem niedostatek i wyraźny brak zainteresowania względem bohaterów odpłaci mi zapowiadany głośno pełnoprawny świat fantastyki, niesamowite zwroty akcji, ubarwiona nieco magią i wartkim tempem relacja historyczna zza dalekich mórz. Coś, po co sięgam niebywale rzadko, za każdym razem jednak stawiając na mocne pozycje, tak by z reguły obcy dla mnie gatunek literacki zachęcił mnie do jego dalszego zgłębiania i być może i w końcu przyznania wszem i wobec, że jestem z fantastyką za pan brat. No nic, być może to nie ta pozycja, jeszcze nie ten czas. Po tym, co wymęczyłam i wypociłam dopływając do portu ostatniej z ponad 700 stron Dzieci ziemi i nieba bez zbędnej rozpaczy wybiłam sobie z głowy pomysł zatopienia się w kolejnym fantasy na kilka najbliższych miesięcy.

Ni to czary, ni to walka, sama właściwie nie wiem, od czego powinnam zacząć przekonywanie czytelniczek i czytelników do tego, jak zawiła, płaska i ku mojemu ogromnemu rozczarowaniu, zwyczajnie pozbawiona interesującego i wciągającego pomysłu jest książka Guya Gabriela Kaya. Zacznijmy jednak od samej fabuły, która z krótkimi momentami wyjątków jest niemal skopiowaną wersją opisu udostępnionego przez wydawcę. Senjan, osobliwe miasteczko portowe, w którym spotkać można zazwyczaj jedynie przemytników i prostych handlarzy pochłonięty jest niestabilnym starciem politycznym z sąsiadującymi sobie krainami, w szczególności ze słynącą ze swego przepychu, bogatych i wytwornych fasad człowieczeństwa widocznych jedynie dla przybywających Seressą. W tej pełnej akcji i pasji opowieści poznajemy kilkoro głównych bohaterów pochodzących ze wspomnianych sąsiadujących ze sobą renesansowych krain, których losy spaja nieuchronnie zbliżająca się wojna, intrygi i skrywana przez lata tajemnica, jaka całkowicie przewróci życie do góry nogami młodemu, nieustraszonemu wojownikowi, który od dziecka czuł, że jest pozbawiony kluczowej części samego siebie – siostry czekającej na niego na drugim końcu świata – a może wcale nie trzeba szukać jej aż tak daleko?

Not a fantasical fantasy

Trudno znaleźć w tej historii punkt, który byłby jej główną podporą. Trudno znaleźć w niej bohatera, motyw czy wątek, który byłby do tego stopnia wciągający i oryginalny, by z nieprzymuszonym entuzjazmem kontynuować lekturę. Oczywiście, jestem w stanie wskazać kilka scen humorystyczno-satyrycznych, które rzez pewien czas wydawały się podtrzymywać mnie w chęci do podążania za tokiem fabuły, jednak na dłuższą metę były to jedynie krótkie zapychacze na drodze do wciąż oddalonego finału, pochodzące zresztą tylko od jednego z kilku głównych bohaterów. Postacie, za którymi podążamy nie mają do powiedzenia wiele więcej, oprócz tego, czego dowiadujemy się o nich już na pierwszych stronach rozdziałów im poświęconych – nie przeżywają żadnej wewnętrznej przemiany, na naszych oczach nie dzieją się żadne godne zapamiętania, a co dopiero emocjonujące wydarzenia z nimi związane; aż do końca lektury wydaje się, iż autor wciąż coś przed nami ukrywa, tak naprawdę już za kilka stron wyskoczy do nas z rozpaczliwie wyczekiwanym zwrotem akcji czy nową (wreszcie) ciekawą postacią, jednak ku mojemu ogromnemu zawodowi, nic takiego się nie dzieje. Nuda wiejąca w warstwie fabularnej jest wszechobecna, choć należy przyznać, iż w jej początkowej fazie tkwił spory potencjał, który, niestety, jedynie w jednym, środkowym momencie powieści znalazł swoje godne i intrygujące odwzorowanie.

Odłóż mnie, weź mnie

Dokończenie Dzieci ziemi i nieba wymagało ode mnie niemałego samozaparcia, jednak sam styl prozatorski autora jest niebanalny i bardzo przystępny – jednak należy podjąć decyzję, czy tylko tego oczekujemy od powieściopisarza? Czy jeżeli warstwa fabularna leży, czytelnik nie dba o to co stanie się z bohaterem, na którego niezdecydowanie i niekonsekwencję patrzy i patrzy już pięćsetną stronę, a z zapowiadanego pełnego akcji, kłamstewek i intryg najwyższych państwowych urzędników, które są w stanie doprowadzić do wybuchu krwawego zbrojnego starcia fantasy zostaje właściwie nawet nie jego namiastka, a zupełnie odrębny, przegadany i mało inteligentny przedstawiciel literatury obyczajowej osadzonej w dobie renesansu, mimo wszystko należy męczyć się do samego końca z czymś, co przekonuje nas do siebie językiem i formą? Wybór ten należy już tylko do Was, drodzy czytelnicy, jednak uważam, że w czasie, który poświęcilibyście na Dzieci ziemi i nieba (a umówmy się, na dobrnięcie do końca tej książki potrzeba Wam go całkiem sporo), usiądźcie na kanapie, włączcie dobry fantastyczny serial, lub sięgnijcie po tytuł, który naprawdę okaże się przedstawicielem gatunku, na który czekacie.

Dzieci ziemi i nieba odstraszają brakiem pomysłu, niezdecydowaniem, bladością postaci i ubogością w idei na fabułę. Autor stara się do samego końca wykrzesać z pierwotnego zamysłu tyle, ile może, jednak nawet najlepsza stylistycznie książka leży i kwiczy, jeśli nie ma na nią dobrego pomysłu. Dzieci ziemi i nieba niestety, do takiej kategorii się dla mnie zaliczają.

Not a fantastical fantasy. „Dzieci ziemi i nieba” – recenzja książki

 

Tytuł: Dzieci ziemi i nieba

Autor: Guy Gavriel Kay

Liczba stron: 712

Wydawnictwo: Zysk i s-ka

podsumowanie

Ocena
4

Komentarz

Dzieci ziemi i nieba odstraszają brakiem pomysłu, niezdecydowaniem, bladością postaci i ubogością w idei na fabułę.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Dzieci ziemi i nieba odstraszają brakiem pomysłu, niezdecydowaniem, bladością postaci i ubogością w idei na fabułę.Not a fantastical fantasy. „Dzieci ziemi i nieba” – recenzja książki