Nikt nie spodziewa się Inkwizycji. „Obi-Wan Kenobi” – recenzja serialu

-

O tym, że powstaje nowy, starwarsowy twór, z Obi-Wanem w roli głównej, wiedzieliśmy już od 2013 roku. Wtedy jeszcze miał to być pełnometrażowy film, a koniec końców otrzymaliśmy sześcioodcinkowy miniserial w reżyserii Deborah Chow. Powrócił Ewan McGregor, a nawet Hayden Christensen w roli Anakina. Ale czy same stare twarze są w stanie unieść sześć godzin historii?
Kenobi, historia prawdziwa

Produkcja dzieje się na dziewięć lat przed wydarzeniami znanymi z Nowej Nadziei i opowiada o jednej z przygód tytułowego, dobrze znanego fanom, rycerza Jedi. Zakon został zniszczony w czasie czystki sprzed dekady, ocalali rycerze uciekają przed, dodaną do kanonu w ramach serialu Rebelianci, Inkwizycją. Sam Obi-Wan ukrywa się na pustynnej Tatooine i stara się strzec syna swojego najlepszego przyjaciela, czyli nikogo innego, jak młodego Luke’a Skywalkera, który znajduje się pod opieką małżeństwa Owena i Beru Lars. Poza czasem akcji oraz obecnością nowych postaci z zakonu „Inquisitorious” mogłoby się wydawać, że jesteśmy na niedługo przed początkiem czwartego epizodu filmowej serii.

I niestety, jest to pewnego rodzaju problem, ponieważ bardzo trudno napisać dobrą historię, jeśli jeszcze przed jej rozpoczęciem znamy zakończenie. Luke na pewno przeżyje, Obi-Wan zginie dopiero na Gwieździe Śmierci z rąk Lorda Vadera, i tak dalej. Łotr Jeden wzorowo poradził sobie z takim zadaniem, ale zrobił to dzięki wprowadzeniu nowych postaci i uśmierceniu ich w finale. Co więcej, jest to opowiedziany na nowo wątek zdobycia przez Sojusz Rebelii planów Gwiazdy Śmierci. Obi-Wan Kenobi natomiast korzysta z postaci, których losy zostały już dawno napisane, i stara się wcisnąć w prawie dwudziestoletnią lukę dodatkowe przygody.

kenobi
Kadr z serialu Obi-Wan Kenobi / Disney + / © Disney
Ta broń to twoje życie

Obi-Wan Kenobi kontynuuje pewien trend: po średnio przyjętej „nowej trylogii” Disney, poza sztandarowymi projektami Favreau i Filoniego oraz projektem „Wielka Republika”, swoje siły koncentruje na okresie pomiędzy Zemstą Sithów a Nową Nadzieją, dokładając do niego kolejne historie. Niestety, Parszywa Zgraja, Jedi Upadły Zakon, Rebelianci, ba, nawet zestawy Lego, mają straszliwy problem, żeby wykorzystać sceny, pojazdy z trylogii prequeli czy sequeli. I jakkolwiek w przypadku wspomnianych wyżej tytułów, niezwiązanych bezpośrednio z postaciami z głównej sagi, widz odczuwa wrażenie obcowania z nieznanym, tak w Kenobim ciężko czuć jakąkolwiek niepewność, bo z filmów wiemy, co będzie dalej.

Również motywacja całej opowieści i sposób jej prowadzenia pozostawiają wiele do życzenia. Często można odnieść wrażenie, że tytułowy Mistrz Jedi gra tutaj rolę bardziej drugoplanową. Fakt faktem, osoby, które szukają czegoś więcej niż efektownych pojedynków w stylu walki na Mustafar, dostaną ciekawy wewnętrzny konflikt, z dość interesującym zakończeniem, chociaż wprowadzającym pewne luki do całości fabuły „Sagi Skywalkerów”. Obi-Wan jest złamanym, przegranym człowiekiem, który swoje dni spędza na rutynowej pracy przy… obróbce gigantycznej ryby na pustyni… Huh. Oraz na przesiadywaniu w jaskini lub obserwowaniu młodego Luke’a przez lornetkę. Ale kiedy przychodzi co do czego i akcja nabiera rozpędu, wewnętrzne problemy Kenobiego, jak i on sam, są zsuwane na dalszy plan przez wątki okołorebelianckie, Inkwizytorów czy też pewne, oryginalnie niespodziewane, dziecko.

Nikt nie spodziewa się Inkwizycji. „Obi-Wan Kenobi” – recenzja serialu
Kadr z serialu Obi-Wan Kenobi / Disney + / © Disney
Ryba a lojaliści

Serial ma też niestety problemy w warstwie wykonania, ponieważ można się w nim doszukać masy głupotek, które skutecznie wybijają z rytmu. Wspomniana wcześniej ryba nie jest może największą z nich, bo dość dobrze nawiązuje do historii Tatooine – ta przed katastrofą klimatyczną miała być gęsto zalesioną, pełną wody planetą. Pojawiają się jednak inne, być może wynikające z cięcia kosztów, bardziej rażące, jak choćby dziwnie zrealizowana scena pościgu czy idiotyczne sposoby radzenia sobie z imperialnymi posterunkami.

Ale żeby nie było, jest też kilka naprawdę ciekawie wykorzystanych motywów, na przykład dotąd niespotykani w kinie aktorskim imperialni lojaliści, którzy chętnie współpracują z okupantami. Po drugiej stronie przemytnicy pomagający ocalałym Jedi uciec przed pościgiem. Serial bardzo często popada w skrajności. Powaga i mrok ścierają się z głupimi momentami i błędami. No i co by nie mówić, Vader został zrealizowany fenomenalnie, zarówno w wersji w swojej czarnej zbroi, jak i tej jej pozbawionej, obdarzonej twarzą Anakina Skywalkera. Chociaż Hayden Christensen, wcielający się w swoją postać sprzed siedemnastu lat, ze starszym głosem i zmarszczkami wygląda dość dziwnie, nie sposób nie uśmiechnąć się, oglądając co poniektóre sceny.

Nikt nie spodziewa się Inkwizycji. „Obi-Wan Kenobi” – recenzja serialu
Kadr z serialu Obi-Wan Kenobi / Disney + / © Disney

Chciałbym też ponarzekać trochę na postać głównej antagonistki – szumnie prezentowanej na zwiastunach Inkwizytorki Revy. Niestety, została ona napisana bardzo płasko, wręcz nudno. Nie pomogła również gra aktorska Moses Ingram. Starała się ona być cały czas wściekła, na wszystko i wszystkich, co chyba miało wzbudzić w widzach choć odrobinę lęku, ostatecznie jednak wywoływało raczej uczucie zażenowania lub nawet rozbawienia. Nie wiem, jakie plany na tę postać mają twórcy, ale był to jeden ze słabszych elementów tej serii, na dodatek przypieczętowany iście disneyowskim finiszem.

Nie byłeś gotowy mnie ujrzeć

I tutaj rodzi się pytanie, czy Obi-Wan Kenobi to serial, dla którego warto zainteresować się subskrypcją Disney+? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Z jednej strony, pisząc tę recenzję, zdaję sobie sprawę ze wszystkich bolączek trapiących ten produkt. Mierna opowieść, sporo głupotek i nieprzekonujące nowe postaci. Ale z drugiej strony, nie mogę stwierdzić, że źle spędziłem ten czas przed telewizorem. Bawiłem się naprawdę dobrze, mogąc znowu oglądać Evana McGregora na ekranie i podziwiać potęgę Lorda Vadera. Natomiast nie jestem tym tworem tak zachwycony jak byłem Mandalorianem czy chociażby The Bad Batch.

podsumowanie

Ocena
6

Komentarz

„Obi-Wan Kenobi” to tylko poprawny serial z uniwersum „Gwiezdnych Wojen”, a powrót uwielbianego przez fanów Mistrza Jedi pozostawia trochę do życzenia. Może drugi sezon przyniesie nam coś lepszego i „większego”.
Bartłomiej Szary
Bartłomiej Szary
Gdyby nie został informatykiem, najprawdopodobniej zmieniłby imię na Ben i wyjechał na pustynną planetę. Chętnie chłonie wszystko co gwiezdnowojenne i marvelowe. Kolekcjoner gier (planszowych i wideo) oraz zestawów Lego z logiem Star Wars. Prywatnie, adopcyjny ojciec dwójki kociaków.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

„Obi-Wan Kenobi” to tylko poprawny serial z uniwersum „Gwiezdnych Wojen”, a powrót uwielbianego przez fanów Mistrza Jedi pozostawia trochę do życzenia. Może drugi sezon przyniesie nam coś lepszego i „większego”.Nikt nie spodziewa się Inkwizycji. „Obi-Wan Kenobi” – recenzja serialu