Emilię Clarke kojarzycie zapewne jako Louisę z Zanim się pojawiłeś, filmu, który stał się jednym z popularniejszych w 2016 roku. Ta sama aktorka wystąpiła w tamtym roku w czymś zgoła odmiennym: thrillerze Głosy ze ściany, opowiadającym historię osieroconego chłopca, jego ojca oraz tajemniczej opiekunki.
Fabuła
Lata 50. XX wieku. W Toskanii, położonej we Włoszech, znajduje się piękny, lecz cichy i ponury zamek. Mieszkają tam Jakob oraz jego ojciec, Klaus. Matka chłopca zmarła kilka miesięcy wcześniej na nieznaną, groźną chorobę. Dziecko od czasu tego wydarzenia nie odezwało się ani słowem. Do ponownego otwarcia się nie potrafi go zmusić żadna z zatrudnianych przez Klausa guwernantek. Jakob wciąż uparcie milczy, doprowadzając tym samym ojca do ogromnej frustracji.
Główną bohaterką Głosów ze ściany jest Verena, młoda, atrakcyjna kobieta, która zarabia na życie, opiekując się chorymi dziećmi. Podróżuje od jednego domu do drugiego, pomaga wychowankom, po czym opuszcza dane miejsce i już nigdy do niego nie wraca. Jak zapewne się domyślacie, jej kolejnym pacjentem jest Jakob.
Z początku Verena podchodzi do dziecka z dużą dozą spokoju i sympatii. Nie zważa na sceptycyzm ojca, który, zmęczony kolejnymi niepowodzeniami, niezbyt wierzy w to, że kobiecie uda się przekonać jego syna do mówienia. Niestety szybko okazuje się, że Klaus może mieć rację. Verenie trudno jest zachęcić Jakoba do aktywności – chłopczyk wciąż przeżywa śmierć mamy i nie potrafi pogodzić się z tym, że odeszła.
Pusto w środku
Głosy ze ściany to moim zdaniem podręcznikowy przykład przerostu formy nad treścią. Przypomina niesmaczny, mdły cukierek, który został zapakowany w cudowną folię. Jeżeli chodzi o warstwę wizualną, obraz zachwyca. Zdjęcia, za które odpowiada Peter Simonite, są absolutnie prześliczne. Rezydencja zamieszkiwana przez Klausa i Jakoba oraz jej okolice cieszą oko – zostały przedstawione w piękny, surowy sposób. Do tego osoby odpowiedzialne za oświetlenie wykonały kawał dobrej roboty. Muzyka również stoi na wysokim poziomie i świetnie łączy się z historią.
Natomiast jeżeli oddzielimy piękną otoczkę od właściwej opowieści, to okaże się, że… nie zostanie nam nic – to fabularna wydmuszka.
Verena od początku jawi się jako tajemnicza osoba – nie wiemy, czy ma ona jakąkolwiek rodzinę, gdzie mieszka ani dlaczego opiekuje się chorymi dziećmi. Do samego końca nie otrzymujemy odpowiedzi na te pytania – w rezultacie trudno było mi przywiązać się do tej bohaterki, bowiem tak naprawdę nie dostajemy na jej temat żadnych informacji.
Mimo tego, że film trwa niecałe półtorej godziny, to ciągnie się wręcz niemożebnie. Poza snuciem się bohaterów po zamku praktycznie nic się tutaj nie dzieje. Metody, które stosuje Verena, by przekonać Jakoba do przerwania milczenia, są bardzo typowe i nie ma w nich nic interesującego.
Rzecz jasna reżyser postanowił wpleść w tę historię wątek romantyczny, niestety, bierze się on kompletnie znikąd. Pojawia się dopiero w drugiej części filmu, jednak spodziewałam się tego od samego początku. Zakochani bohaterowie tak naprawdę nie mają ze sobą nic wspólnego. Głosy ze ściany pokazują, że nie w każdej produkcji musi się pojawić romans. Czasami jest on zwyczajnie niepotrzebny i jedynie wprowadza chaos.
W obsadzie Głosów ze ściany pojawia się Emilia Clarke, którą znamy z Gry o tron oraz Zanim się pojawiłeś. Przyznam, że ta aktorka świetnie pasuje na Verenę. Jest młoda, wygląda niewinnie i uroczo. Niestety niezbyt dobrze radzi sobie ze scenami dramatycznymi, które wymagają przywołania na twarz poważniejszych emocji. Na pochwałę zasługuje natomiast chłopiec grający Jakoba – wypada on bardzo autentycznie.
Podsumowanie
Być może ten film jest pełen metafor, których nie dostrzegłam. Być może docenicie jego ogromną oszczędność, jeśli chodzi o fabułę, i uwierzycie w uczucie między bohaterami. Niestety ja podczas seansu odliczałam minuty do końca.
Film obejrzeliśmy dzięki uprzejmości
Reżyseria: Eric. D. Howell
Rok powstania: 2017
Czas trwania: 81 minut