Bridgertonowie to serial z największą oglądalnością na Netflixie. Historia miłości, wydawałoby się, niedostępnego dla nikogo księcia i panny z wyższych sfer, marzącej o prawdziwym uczuciu, podbiła serca i wywołała maślane oczy u niejednego widza. Na podkreślenie zasługuje fakt, że produkcja została nakręcona na podstawie książki Julii Quinn. Równie porywającej co obraz i napisanej tak plastycznym językiem, iż trudno się od niej oderwać.
Zarys fabuły
Opowieść jest prosta, lecz piękna i romantyczna, gdyż opowiada o burzliwym i namiętnym romansie między księciem Hastings – samotnym wilkiem, mierzącym się z widmami przeszłości, a rozpieszczoną i wychowaną w domu pełnym miłości Daphne, która marzy o zamążpójściu i wielkiej rodzinie. Te dwie całkowicie inne dusze, do tej pory tak dalekie od siebie pod niemal każdym względem, pewnego razu spotykają się przypadkiem na balu. Mężczyzna postanawia uratować dziewczynę z opresji od nachalnych zalotów jednego z kandydatów na męża. Jak się okazuje, Daphne nie jest tak niewinna, na jaką wygląda, bo… ma mocny prawy sierpowy. Choć dają ponieść się chwili, potyczki słowne, spragnione spojrzenia i kosmate myśli nie są dla nich, a raczej dla mężczyzny, wystarczającym powodem, aby stworzyć związek pełen zgody i szczęścia. Wszystko to utrudnia pewna obietnica złożona przez Simona, który, jak twierdzi, nie może wziąć ślubu, oraz zachowanie Anthony’ego, brata Daphne i przyjaciela księcia. Nie patrzy on przychylnie na związek tych dwojga. Atmosferę podsyca Lady Whistledown, czyli lokalna plotkara rodem z serialu Gossip Girl tylko na miarę XVII wieku.
Najlepsze tło, czyli smakowite ploteczki
Nawiązując do wspomnianej Lady Whistledown, mogę śmiało napisać, że to między innymi ona tworzy świetny klimat w książce. Postać tak tajemnicza, bo przecież nic o niej nie wiemy, intryguje, a nawet… zachwyca! Czytając jej historyjki i komentarze, chce się jeszcze i jeszcze. Jedyny minus, jaki można im przypisać, to to, że są za krótkie. Z drugiej strony pozostawiają niedosyt, a to motywuje do przeczytania dalszych stron oraz sięgnięcie po kolejne tomy (jest ich aż osiem!).
Proste, a cieszy, czyli o języku powieści
Julia Quinn pisze prosto. Język w książce nie jest skomplikowany, postaci nie używają wyszukanego słownictwa, ale mimo to, a może dzięki temu, tę historię czyta się naprawdę dobrze. Nie ma w niej ani grama sztuczności, bo wszystko wynika z czegoś. W utworze przeważają, na szczęście, dialogi – liczne i rozbudowane, ale przy tym bardzo naturalne i płynące swoim rytmem. Na próżno szukać tutaj rozbudowanych opisów. Jeżeli się pojawiają, to dotyczą bardzo ciekawej przeszłości księcie Hastings oraz rozterek emocjonalnych pary, a o tym wszystkim aż chce się czytać.
Niewiele wątków pobocznych, ale…
Bridgertonowie. Mój książe to opowieść o Daphne i Simonie, głównie o nich, bo autorka nie przywiązuje szczególnej uwagi do innych postaci. Owszem, stanowią one tło wydarzeń, pojawiają się raz na jakiś czas (w większości jest to rodzeństwo dziewczyny, a braci i sióstr ma ona sporo), jednak te wątki nie są szczególnie rozbudowane – choć bardzo zabawne. Cała tajemnica wyjaśnia się jednak po spojrzeniu na ostatnią stronę książki, a mianowicie na drzewo genealogiczne rodziny Daphne. Przy każdej osobie, prócz jej rodziców, widnieje informacja, w jakim tomie znajdują się ich historie.
Książka czy serial? Odwieczny spór
To trudne pytanie, na które nie ma poprawnej odpowiedzi. W moim przypadku najpierw sięgnęłam po serial, a później po książkę, łamiąc swoją zasadę. Oba sposoby przedstawienia tej historii bardzo mnie urzekły, a nawet sprawiły, że straciłam głowę dla Bridgertonów i nie mogę doczekać się poznania dalszych losów tej rodziny. Tym, na co trzeba zwrócić szczególną uwagę, są różnice między książką a serialem, których jest… dużo.
Autorka: Julia Quinn
Liczba stron: 487
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
ISBN: 978-83-8202-127-1
Więcej informacji TUTAJ