Pierwszy raz zbiór opowiadań Ropuszki Anety Jadowskiej ukazał się w 2016 roku, nakładem Fabryki Słów. W marcu tego roku – nowy, lepszy, poprawiony i znacznie bardziej obszerny – miał swoją drugą premierę, tym razem pod szyldem Wydawnictwa SQN. Twarda oprawa, zielona okładka i obiecane, nowe treści kuszą każdego fana twórczości autorki. A zatem pozostaje zapytać… warto?
„Nowe” znaczy „lepsze”?
Nie da się ukryć, że tym, co rzuca się w oczy, gdy sięga się po Ropuszki, jest właśnie okładka – intensywnie zielona, ozdobiona jednym z rysunków Magdy Babińskiej, współpracującej z autorką opowiadań już nie pierwszy raz. Prace ilustratorki znajdują się również w środku liczącego niespełna osiemset stron tomiszcza, stanowiąc całkiem przyjemne urozmaicenie. Czarno-białe grafiki są tu nie tylko po to, aby ułatwić czytelnikowi wyobrażenie sobie niektórych scen, ale również by zgrabnie oddzielić od siebie poszczególne opowiadania, stanowiąc wyraźną granicę między nimi. Warto zaznaczyć, że nikt nie poszedł tutaj na skróty i w nowym wydaniu Ropuszek ilustracji jest więcej, są też inne od tych, które znamy ze starszej wersji książki.
Czym jeszcze – poza tym, co widać na pierwszy rzut oka, czyli: objętością, okładką i grafikami – różni się wydanie z logiem Wydawnictwa SQN? Zdecydowanie tym, co na ową obszerność wpływa bezpośrednio, a zatem nowymi treściami. W wersji z 2016 roku znajdowało się czternaście opowiadań, w odświeżonej odsłonie jest ich aż dwadzieścia jeden, więc różnicę widać gołym okiem. Tym razem, już na samym początku tomiszcza, dostajemy również oś czasu, mającą ułatwić zorientowanie się w chronologii wydarzeń i sprawić, by nikt nie zgubił się pośród ponad trzydziestu przygód mieszkańców Thornu, jakie wyszły spod pióra Anety Jadowskiej. To miły ukłon w stronę czytelników, którzy z jej twórczością mogą nie być aż tak zaznajomieni.
Liczy się wnętrze?
Jak wspomniałam wcześniej, w Ropuszkach wydanych pod szyldem SQNu znajduje się aż siedem nowych tekstów autorki. Nie ma więc sensu ukrywać, że „trzon” zbioru stanowią opowiadania znane czytelnikom z poprzedniej wersji, z logiem Fabryki Słów – teraz po kosmetycznych poprawkach (podobno, bo nie porównywałam ich co do słowa). Część z tych pozostałych siedmiu też może być już kojarzona przez sporą liczbę wielbicieli – czy to z informatora Coperniconu, czy z innych źródeł. Znajdą się jednak i takie, które właśnie ujrzały światło dzienne po raz pierwszy, a jedną z tych nowości jest Moje wielkie wilcze wesele – urocza, weselna komedia pomyłek.
Nie sposób ukryć, że zbiory opowiadań rządzą się swoimi prawami, wyraźnie różniąc się od powieści, warto zatem wziąć to pod uwagę, gdy decydujecie się na lekturę (zwłaszcza, jeśli nie jesteście miłośnikami krótkich form). Tym bardziej, że w wypadku Ropuszek motywem ich popełnienia była chęć autorki, by rozwinąć historie znane nam z jej Heksalogii o Wiedźmie czy z przygód Witkaca, więc – stety lub niestety – znajomość tych dwóch serii, które wyszły spod pióra Jadowskiej, to warunek konieczny, aby cieszyć się z obcowania z oferowaną nam treścią. Dopiero wtedy macie gwarancję, że nic wam nie umknie, oraz że nie zdradzicie sobie zbyt wcześnie wydarzeń z nieprzeczytanych jeszcze powieści.
Zbiory opowiadań cechuje również to, że znajduje się w nich prawdziwa plejada tekstów, które można śmiało umieszczać na różnych miejscach różnych osi – są historie krótsze (jak chociażby te pisane przez Anetę Jadowską do informatora copernikonowego), ale jest i kilka znacznie dłuższych (Wilk w owczej skórze); znajdziecie tu opowieści poważne i krwawe, jednak są i takie, co was rozbawią lub złapią za serduszko i wycisną kilka łez. Wszystkie pisane w stylu autorki – z przymrużeniem oka, często z zabawnymi komentarzami bohaterów, więc wielbiciele świata wykreowanego przez Jadowską doskonale wiedzą, na co się piszą. Stawiam jednak perły przeciwko kamieniom, że nie wszystkie z opowiadań pokochacie tak samo, ale – hej! – przecież nie o to chodzi.
Możecie być jednak pewni, że nie zabraknie Dory Wilk, która wparuje, by z półobrotu skopać kilka złolskich kuprów, stada wilkołaków z Trójprzymierza, Piotra Duszyńskiego (nie bez powodu nazywanego Witkacem) z jego różnymi stanami świadomości oraz kilku innych – znanych i zapewne lubianych – bohaterów wcześniejszych powieści autorki. Znajdzie się nawet Jego Kąśliwość Roman, lokalny książę wampirów, zmuszony przez okoliczności do współpracy z naszą wiedźmą. Jeśli jednak jesteście ciekawi, kogo jeszcze spotkacie ponownie, to… o tym musicie się przekonać na własnej skórze, ja wam nie zabiorę tej przyjemności.
Summa summarum
Po pierwsze i najważniejsze – Ropuszek zdecydowanie nie polecę tym, którzy nie mieli wcześniej do czynienia z Heksalogią o Wiedźmie lub Cyklem Szamańskim, z bardzo prostej przyczyny: teksty są ze sobą w większości ściśle powiązane. Jeśli czujecie potrzebę, by zacząć swoją przygodę z twórczością Anety Jadowskiej, a nie chcecie sięgać po powieści (bo te są zwykle rozrośnięte do serii), to w tym celu znacznie bardziej nadają się takie antologie, jak: Harde Baśnie, Harda Horda, Idiota skończony, gdzie również znajdziecie tekst autorki, dający wam próbkę jej twórczości. Możecie też sięgnąć po zbiór Cud, Miód, Malina i zapoznać się z lekko pokręconą rodziną Koźlaczek, dawkowany stopniowo – w formie opowiadań. Działa to również w drugą stronę i jeśli nie podoba wam się dorobek autorki, to Ropuszki nic tutaj nie zmienią. To bez wątpienia książka dla określonej grupy czytelników – tych, którzy znają i lubią specyficzny styl Jadowskiej, a silne i potężne (często do przesady) postacie kobiece im nie przeszkadzają.
Tytuł: Ropuszki. Niezwykłe historie ze świata Thornu
Autorka: Aneta Jadowska
Liczba stron: 768
Wydawnictwo: SQN