Nawiedzony dwór w Bly wypuszczono jako osobny serial, nie drugi sezon, ale i tak nie da się o nim pisać, nie porównując go do Nawiedzonego domu na wzgórzu, pierwszej produkcji w tej antologii (The Hunting). Aktorzy w większości są ci sami, twórcą wciąż jest Mike Flanagan, muzykę znowu napisali The Newton Brothers, a i koncepcja również nie została ruszona. Czy to też oznacza, że będzie równie dobry jak jego poprzednik?
Czające się zło
Tym razem na tapet zostaje wzięta horrorowa nowelka Dokręcanie Śruby Henry’ego Jamesa. Jak i w wypadku Nawiedzonego domu na wzgórzu i tu nie jest to adaptacja, a raczej luźne sugerowanie się wątkami. Tak więc mamy amerykańską au pair, która trafia do dworu Bly, żeby zaopiekować się dwójką sierot, co oczywiście okazuje się dużo większym wyzwaniem, niż może się to z początku wydawać. W korytarzach posiadłości czai się bowiem coś, co nie jest do końca dobre.
Miłość ponad wszystko
Aktorstwo jest na wysokim poziome zarówno u dorosłych odtwórców ról, jak i u dzieci. Muzyka budzi dreszcze nawet u widzów okrytych ciepłym kocykiem, a umiejętne prowadzenie kamery tworzy napięcie również w scenach, gdzie bohaterzy jedynie chodzą po domu. Jest oczywistym, że twórcy wiedzą, co robią. Nie uświadczycie tu huknięć czy gwałtownego wyskakiwania potworów z szafy. Tanie chwyty nie są dla Mike’a Flanagana. Napięcie jest budowane wolno, ale sukcesywnie. Śledzimy wszystko z zapartym tchem i ciężko przewidzieć, kiedy z ust wydobędzie nam się krzyk (lub zaskoczone westchnięcie u tych odważniejszych). Chociaż jednak straszny, Nawiedzonemu dworowi w Bly daleko do typowego horroru. To historia miłosna.
Raz na wozie, raz pod wozem
Serial jest fantastycznie zrealizowany, ale jak to zwykle bywa, ma pewne minusy. Wydaje się, jakby twórcy zapomnieli o niektórych wątkach. Są one bardzo ważne na początku, a potem… znikają i nie ma już o nich ani słowa. Problem tyczy się również antagonisty. W pewnym momencie mamy jedną złą osobę, a później wszystko zostaje odwrócone do góry nogami i władzę ma ktoś inny. Niestety sprawia to wrażenie niedopracowania i odbiera konkluzji wiele impetu.
Bardzo rzuca się w oczy też nierówność odcinków. Większość śledzi się z zapartym tchem, ze dwa oddychając normalnie, a jeden – przedostatni – próbując nie ziewać. Historia pewnej garderoby to wyjaśnienie zła panoszącego się po dworze i niestety najsłabsza część sezonu.
Czy boisz się ciemności?
Jedną z zalet tego serialu jest fakt, że mogą go obejrzeć również antyfani horrorów. Nawiedzony dwór w Bly to coś więcej niż historyjka z dreszczykiem, a jej głównym celem nie wydaje się być przerażenie widza. Dużo mniej tu strachów niż w pierwszej części antologii, ale więcej smutku. Po napisach końcowych prędzej uroni się łezkę niż skupi się na uspokajaniu szybko bijącego serca. Owszem, krzyknęłam ze dwa, trzy razy, ale mam słabe serce, więc trzeba na to wziąć poprawkę. Tutaj mamy za to obecny permanentny stan niepokoju wywołany cudowną muzyką i niesamowitą grą światła. Z każdym odcinkiem jednak coraz mniej się boimy, a coraz więcej dostrzegamy dramatyzmu.
Matematyka się nie zgadza
Im więcej myślę o tym serialu, tym więcej mam pytań. Odnoszę po prostu wrażenie, że twórcy przeoczyli niektóre rzeczy. W jednym odcinku pewna postać mówi, iż nie zgadzała jej się matematyka i patrząc na prolog i epilog Nawiedzonego dworu w Bly, widać jasno, że Mike Flanagan też nie do końca wszystko policzył W głównej osi fabularnej mamy rok 1987, poza nią jest jakieś trzydzieści lat później… ale nie dla każdego bohatera.
Gotycka uczta
Można się doszukiwać nieścisłości, ale pozostaje faktem, że Nawiedzony dwór w Bly to uczta dla zmysłów. Ścieżka dźwiękowa z prawdziwą maestrią oddaje klimat niesamowitości. Gra aktorska jest na najwyższym poziomie. Odtwarzająca postać ośmioletniej Flory Amelie Bea Smith w żaden sposób nie odstaje od dorosłych kolegów po fachu. Do tego oświetlenie i praca kamery tworzą niesamowitą atmosferę grozy, zdawałoby się bez wysiłku. Dlatego owszem, porównując tę część do Nawiedzonego domu na wzgórzu, okazuje się ona nieco słabsza, ale również godna polecenia. I tylko trochę może nas serce boleć na koniec.