Nie przestawaj pisać! „Marianne” — recenzja serialu

-

W październiku, miesiącu pod znakiem Halloween, jeśli chodzi o wybory filmowe i serialowe, warto skusić się na coś z dreszczykiem. Bo kto nie lubi się bać, zwłaszcza w takie święto? 31. października wszelkie Dracule, Frankensteiny, czarownice, duchy i gobliny wypełzają na światło dzienne. Warto wtedy siąść z miską popcornu w ciemnym pokoju i obejrzeć coś przerażającego. Najlepiej w pojedynkę…
Zła wiedźma

Netflix dwoi się i troi, żeby przyciągnąć do siebie widzów, którzy szukają mocnych wrażeń i krwawych historii. Serwis najwyraźniej doszedł do wniosku, że należy wyjść naprzeciw odbiorców uwielbiających przerażające produkcje, i w piątek 13. września udostępnił francuski serial Marianne.

Nie przestawaj pisać! „Marianne” — recenzja serialu
Kadr z serialu „Marianne”

Produkcja rozpoczyna się zapoznaniem oglądacza z Emmą Larsimon (w tej roli Victoire Du Bois). Kobieta jest autorką popularnych na całym świecie bestsellerów o walce Lizzie Larck z wiedźmą i żoną demona w jednym – Marianne. Właśnie napisała ostatnią część sagi i ma w planach zabrać się za pisanie bardziej poważnych dzieł. Temat czarownicy został wyczerpany. Jednakże podczas premiery najnowszej powieści Emmę odwiedza jej znajoma z rodzinnego miasteczka, która prosi, by ta wróciła do Elden i zmierzyła się z Marianne. Bo ta ponoć istnieje naprawdę.

Wkrótce po tym wydarzeniu główną bohaterkę ponownie zaczynają nawiedzać koszmary podobne do tych, przez które cierpiała w dzieciństwie. We wszystkich pojawia się ta sama czarownica-demon, pragnąca skrzywdzić wszystkich bliskich pisarki. W ten sposób wiedźma chce zmusić Emmę, by tworzyła i wydawała dalej swoją powieść i tym samym ponownie wywołała Marianne. Larsimon udaje się więc w rodzinne strony ze swoją asystentką – zdeterminowana, żeby raz na zawsze zamknąć sprawę koszmarów z Elden. Tajemnicze jednak wydaje się to, że w miasteczku wszyscy wiedzą, kim jest Emma, i to nie z powodu jej sławnej sagi.

Czy straszny?

Pierwsze zapowiedzi związane z Marianne sugerowały przerażającą opowieść. Nowy twór Netflixa miał być godnym zastępcą Nawiedzonego dom na wzgórzu, który bardzo przypadł do gustu fanom obrazów grozy. Sporo osób odradzało także oglądanie Marianne w pojedynkę i przy zgaszonym świetle. Redaktorka Popbookownika jednak się odważyła, jak było? Przeciętnie. Niestety serial oparty został na tych samych schematach, co większość horrorów posługujących się miałką fabułą i „straszących” w ten sam, sztampowy sposób: ewidentne ruchy kamery, szybkie cięcia i wszechobecne jump scares. Nie zabraknie w tej opowieści także klasycznych wątków, które muszą pojawić się w każdej „straszącej” produkcji: mgły, mrocznego domku w lesie, małych dzieci, wyliczanek czy nawiedzonej staruszki. Niestety niektóre sceny bardziej śmieszą niż nawiązują do estetyki grozy. Jeśli obejrzeliście w swoim życiu dużo horrorów, to ta produkcja będzie dla was przewidywalna i dość pospolita.

Nie przestawaj pisać! „Marianne” — recenzja serialu
Kadr z serialu „Marianne”

Trzeba przyznać, że oryginalny na pewno był sam pomysł na historię. Wiedźma, która chce, by pisano o niej książkę? Z tym jeszcze nie spotkałam się w historii seriali. Natomiast jak to z dużą częścią takich produkcji bywa… wyszło średnio dobrze. Wydarzenia dość długo się rozwijają, tak więc najwięcej horroru w horrorze uzyskujemy dopiero przy około czwartym odcinku. Nawiązując do wcześniejszych ostrzeżeń Netflixa, serial spokojnie można oglądać przy zgaszonym świetle, a do połowy to nawet w pojedynkę.

Jakieś plusy?

Wiem, że póki co skupiłam się na minusach całej produkcji. Nie bez przyczyny. Po raz kolejny media rozdmuchały reklamę i trailery w taki sposób, że jako przyszły widz spodziewałam się przerażającego dzieła. A trochę się zawiodłam i wylewam swoje smutki.

Dla mnie na plus zasługuje oryginalny wstęp do każdego odcinka. Intro jest krótkie i zawsze w czasie jego trwania przeczytany zostaje początkowy fragment z rozdziału książki Emmy Larsimon. Wychodzi na to, że serial ów rozgrywa się na kartach powieści opisywanej przez główną bohaterkę. Poszczególne wątki w historii przerywane są przewracanymi stronami.

Myślę, że serial ten dobrze wpasuje się w tematykę Halloween. Nie powala na łopatki, ale też nie trąci tandetą. Obejrzeć i zapomnieć, jak setkę innych horrorów.

GrafikaNetflix

podsumowanie

Ocena
6

Komentarz

„Marianne” to serial idealnie wpasowujący się w tematykę Halloween. Mamy w nim wiedźmę, małe miasteczko, mroczne dzieci i straszną wyliczankę. Polecam tym, którzy szukają czegoś na 31. października.
Weronika Penar
Weronika Penarhttps://recenzowniaksiazkowa.blogspot.com/
Z zawodu behawiorystka i badaczka kociego zachowania -  nic co kocie, nie jest jej obce. Z zamiłowania czytelniczka dobrych kryminałów i książek przygodowych, kinomaniaczka i ciągła podróżniczka. Jeśli nie biega na swojej uczelni, nie uczy studentów lub nie czyta pod kocem książek, to na pewno podróżuje, szukając swojego miejsca w świecie.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

„Marianne” to serial idealnie wpasowujący się w tematykę Halloween. Mamy w nim wiedźmę, małe miasteczko, mroczne dzieci i straszną wyliczankę. Polecam tym, którzy szukają czegoś na 31. października.Nie przestawaj pisać! „Marianne” — recenzja serialu