Nie ma znaczenia, czy rodzic to planszówkomaniak z krwi i kości i chce zarazić swoją pasją potomstwo, czy też szuka sposobu na miłe wieczory z rodziną, wypełnione zabawą: rynek gier bez prądu jest w Polsce dość pokaźny. Zwłaszcza jego dziecięca część, skierowana do młodszych graczy. Mnogość tytułów potrafi przytłoczyć, kolejne wydawnictwa prześcigają się w pomysłach na nową mechanikę rozgrywki czy też sposoby na wprowadzenie waloru edukacyjnego. Zdecydowana większość rodziców nie ma przecież nic przeciwko nauce przez zabawę. A gdyby tak wziąć grę imprezową i przystosować ją do pojedynków dzieci kontra dorośli? O dziwo, to nie taki zły pomysł.
Protoplasta
Część z Was zapewne domyśliła się już, iż skoro recenzowana jest Edycja familijna, musi istnieć jakiegoś rodzaju wersja podstawowa gry. Zgadza się: ta została wydana w naszym kraju na początku zeszłego roku, nosząc podtytuł Edycja Deluxe. Szybko stała się obowiązkowym gościem na wszelkich imprezach i posiadówkach, nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie, zdobywając masę nagród. Założenia oryginalnego Ryzyka Fizyka są bardzo proste: losujemy pytanie i każdy z graczy zapisuje swoją odpowiedź (zawsze jest to liczba) na tabliczce. Potem uczestnicy ustawiają swoje typy widoczne dla wszystkich i obstawiają – używając żetonów rodem z kasyna z Las Vegas typują, czyja, ich zdaniem, odpowiedź najmniej różni się od prawidłowej (ale jej nie przekracza). Wygrany zgarnia żetony lub ich wielokrotność, zgodnie z przelicznikiem na planszy, na przykład dwa do jednego lub cztery do jednego. Koniec rundy, losujemy kolejne pytanie. Prawda, że banalne? Nie wiem, jakim cudem udało się to jeszcze bardziej uprościć i całkowicie zmienić grupę docelową gry. Bo o ile Edycja Deluxe świetnie sprawdza się jako pomysł na zabawę podczas domówki z grupą znajomych, to Edycja Familijna – jak nazwa wskazuje – celuje w rodziny z dziećmi. I trafia do nich wręcz bezbłędnie.
Reorganizacja
Nowa wersja nie jest ani gorsza od swojego poprzednika, ani lepsza. To po prostu coś innego, wciąż jednak bazującego na tych samych fundamentach. Zniknęły elementy jednoznacznie kojarzące się z hazardem: zielona, materiałowa plansza oraz żetony z oznaczeniami ich wartości. Zamiast tego dostajemy zwyczajne pionki – większy oraz mniejszy. Oprócz tej zmiany, jedyna znacząca różnica tabliczka, na której gracze zaznaczają liczbę zdobytych punktów. Pudełko samo w sobie jest o jakieś pięćdziesiąt procent mniejsze, ale wszystko zgrabnie się w nim mieści. Znalazło się nawet miejsce na wypraskę dla wszystkich pytań – możną ją bez problemu wyjąć z opakowania i używać podczas rozgrywki. Samych zagadek jest dwieście pięćdziesiąt, połączonych w pary na niewielkich kartonikach, z odpowiedziami na odwrocie. Rozgrywka nie różni się wiele od tej opisanej w poprzednim akapicie. Walutę zastąpiono dwoma figurkami symbolizującymi dwa oraz jeden punkt. Jeśli gracz postawił pionek na odpowiedzi znajdującej się najbliżej prawidłowej (ale nie ją przewyższającej), zaznacza odpowiednią liczbę na tablicy wyników. Rozgrywka toczy się, aż któryś z zawodników nie osiągnie piętnastu oczek. Z doświadczenia mogę stwierdzić, że zazwyczaj zwycięzca wyłania się przed upływem około dwudziestu pytań – punkt dostaje się także za prawidłową odpowiedź, nawet jeśli nie postawiło się na niej figurki. Prosta matematyka pozwala więc stwierdzić, iż pytania zaczną się powtarzać po mniej więcej trzynastu partiach. To o wiele gorszy wynik, niż w przypadku Edycji Deluxe, gdzie cała rozgrywka opierała się na wylosowanych na początku siedmiu kartonikach. Trzeba jednak przyznać, że ludzki umysł nie jest doskonały: większość pytań oraz odpowiedzi ulatuje z głowy zdecydowanie szybciej, niż byśmy chcieli przyznać. A jeśli komuś wciąż mało, nic nie stoi na przeszkodzie, by wyznaczyć Mistrza Gry i zlecić mu wyszukiwanie zagadek w Internecie. Ale to nie z liczbą mam w tym przypadku problem, tylko z treścią.
Dla rodzin z dziećmi, ale nie dla dzieci
Oryginalna edycja gry posiadała ograniczenie wiekowe od lat dziesięciu. Nie sądzę, by był to dobry wiek na rozpoczęcie przygody z hazardem (żetony z symbolami dolarów, mata żywcem wyjęta ze stołu do ruletki, stawki), ale nie jest to recenzja pierwszej wersji, tylko Edycji Familijnej. W tym wypadku minimalny wiek gracza, sugerowany przez wydawcę, to siedem lat. Patrząc na zawartość pudełka, można by ją śmiało obniżyć nawet do pięciu: wszystko jest kolorowe, wręcz radosne, kartoniki mają pstrokate symbole postaci, między innymi z kwiatkiem lub deskorolką. Jedynym moim „ale” do nowej wersji tej świetnej planszówki są pytania. Spotkałem w swym życiu dziesięciolatków mądrzejszych niż nastolatków, oraz licealistów mądrzejszych niż studenci prawa: wiek nie zawsze idzie w parze z rozumem. Jednakże zdecydowana większość siedmiolatków na pytanie: „Ile kilometrów szarości ma Cieśnina Gibraltarska?” lub „Kiedy powstał format muzyki mp3?” wzruszy ramionami bądź zaniemówi, nie rozumiejąc usłyszanego przed chwilą zdania. Z drugiej jednak strony natrafiłem na kilka zagadek typu: „Ile lat miała mała syrenka w animacji Disneya?” oraz „Na ilu materacach spała księżniczka na ziarnku grochu?”. Rozstrzał treści jest tutaj przeogromny, obejmując praktycznie wszelkie dziedziny życia, od biologii i geografii, poprzez technologię, a na popkulturze kończąc.
I śmiesznie, i ciekawie
Ciężko znaleźć wśród gier familijnych tytuł, który także dobrze łączy zabawę z nauką, a przy tym nie pozwala młodszym uczestnikom się nudzić. W Ryzyka Fizyka: Edycję Familijną możecie także zagrać w większym gronie, bo choć kartoników (oraz miejsc na tablicy punktacji) jest tylko pięć, drużyny łączenie się w drużyny nie jest zakazane. I właśnie taką grę najbardziej polecam: w parach, najlepiej dzieci wraz z ich opiekunami. Do samodzielnych partii, mimo wszystko, zapraszałbym dopiero nastolatków. Całkiem dorosłych zachęcałbym natomiast do pełnej wersji Ryzyka Fizyka. Nie przez przypadek dostała tyle nagród na całym świecie.
Tytuł: Ryzyk Fizyk: Edycja Familijna
Liczba graczy: 3-10
Wiek: 7+
Czas rozgrywki: 30 minut
Wydawnictwo: Egmont
Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Egmont: