Świat zmierza ku katastrofie – wiemy o tym od dawna. Naukowcy od lat biją na alarm i choć kraje podejmują jakieś działania, to wciąż za mało, by uchronić ludzkość przed zbliżającą się nieuchronnie klęską ekologiczną. Ziemia potrzebuje zdecydowanych, drastycznych kroków, które pomogą ją, a tym samym nas wszystkich, uratować.
Wydaje nam się, że z ociepleniem planety, trudnością z dostępem do wody i masą innych komplikacji jakoś sobie poradzimy – że nauka znajdzie rozwiązanie nawet na najbardziej palące problemy. I tak żyjemy czekając, aż wszystko magicznie się zmieni…
Nadciągająca zagłada
Pewnego dnia doktorantka Kate Dibiasky dostrzega kometę. Po zwołaniu do ośrodka grupy astronomów w celu ukazania im swojego odkrycia, szybko okazuje się, że zmierza ona ku Ziemi, a jej zderzenie z naszą planetą unicestwi całe życie. I oto rusza zegar, odmierzający czas do zagłady – zostało pół roku i czternaście dni.
Dibiasky, wraz z astronomem doktorem Randallem Mindym, zaczynają szukać pomocy. Gdy nie udaje im się przekonać prezydent Stanów Zjednoczonych do podjęcia ekspresowych działań w celu uratowania Ziemi, próbują wykorzystać media, by ostrzec ludzkość i zainicjować odpowiednie kroki mające uchronić ludzkość przed katastrofą.
Oto nasz koniec
Nowy film Adama McKaya to obraz naszego końca, w nieco krzywym zwierciadle. Reżyser bezpardonowo ukazuje bolączki współczesnego świata, które choć okraszone pewną dozą komedii, nigdy nie były prawdziwsze.
Nie patrz w górę można wręcz nazwać satyrą, nie silącą się na subtelność, a wprost punktującą wszystko to, co jest nie tak z dzisiejszym społeczeństwem. McKay wyśmiewa kapitalistyczny świat, wbijając szpile w każdą jego część, nie oszczędzając nikogo – dostaje się zarówno rządom i wielkim korporacjom, jak i nam – zwykłym ludziom. Film pokazuje, iż choć w różnym stopniu, wszyscy przyczyniamy się do swojej nieuchronnej zagłady, sami sobie będąc katami.
Wszechobecne internetowe ogłupienie, bezmyślność oraz przekonanie o własnej superinteligencji to tylko część składników w przepisie na klęskę. Szczególnie rzucają się one w oczy, gdy po ogłoszeniu dramatycznych informacji w telewizji, naukowcy, zamiast być wziętymi na poważnie, stają się bohaterami niezliczonej liczby memów, tweetów i hasztagów. Liczą się trendy, a algorytmy windujące ich popularność przykrywają istotne problemy. Jak się okazuje – ze wszystkiego można zrobić widowisko, tak długo, jak to się sprzedaje. Media stawiają na rozrywkę i malują trawę na zielono, dbając, by było przyjemnie i zabawnie, rządy interesuje tylko utrzymanie władzy, a korporacje oczywiście pieniądze. Niczym nowoczesna propaganda w nowym stylu, owinięta w kolorową bibułkę, udająca, że propagandą wcale nie jest.
Nawet unicestwienie ludzkości stanowi świetną okazję do zareklamowania się. Oportunizm kwitnie, okraszony ignorancją i choć społeczeństwo dokłada do tego festiwalu absurdu w obliczu zagłady swoją małą cegiełkę, to jednak wciąż pozostaje zdane na łaskę miliarderów, którzy nigdy o nie nie dbali i nie zamierzają zacząć, o ile nie będzie to dla nich korzystne. „Dobro ogółu” staje się zwykłą, bezużyteczną i nieinicjującą żadnych działań formułką (jak nasze współczesne „thoughts and prayers”), karmiącą wszechobecną obłudę, a działania wizerunkowe głównym indykatorem podjęcia jakiegokolwiek kroku.
Główny motyw nadchodzącej katastrofy ma jednak także swoje tło, na którym McKay maluje inne istotne problemy.
Reżyser kpi z pseudowizjonerów i naiwności ludzi, chłonących ich piękne słowa z klapkami na oczach, ale przede wszystkim zwraca uwagę na tak zwane big data. Liczba zbieranych o nas informacji przez ogromne firmy zatrważa, a coraz to lepsze algorytmy, doskonale określające, kim jesteśmy – przerażają. Sprzedawanie siebie ma różne oblicza – czy to za sławę i rozpoznawalność, czy w formie dobrowolnego udostępniania masy danych o sobie w internecie.
Doborowo
Leonardo DiCaprio po raz kolejny udowadnia, że jest świetnym aktorem, doskonale pokazując rozwój postaci doktora Mindy’ego – od targanego depresją i atakami paniki naukowca, przez medialną bestię, aż po zdesperowanego i w końcu przerażonego, zwykłego człowieka, do którego świadomość nieuchronnej śmierci wreszcie dociera. Równie dobrze na ekranie sprawdza się partnerująca mu Jennifer Lawrence, sprawiająca wrażenie portretowania pokolenia przełomu X i millenialsów.
To jednak nie jedyne nazwiska, które pojawiają się w filmie, bowiem uświadczymy także inne sławy w krótszych bądź dłuższych rolach drugoplanowych. Meryl Streep jako lekceważąca realne zagrożenie, a później grająca pod publikę w celu zyskania kilku punktów procentowych poparcia prezydent Stanów Zjednoczonych jest przekonująca w swej fałszywości. Z kolei Cate Blanchett urzeka postacią inteligentnej kobiety z trzema dyplomami, sprowadzoną do roli mającej zapewniać rozrywkę prezenterki.
Swoje „pięć minut” mają także chociażby Jonah Hill, Timothée Chalamet, Ron Perlman czy Kid Cudi.
Taki obraz…
Nasz. Nie patrz w górę to zadziwiająco trafny i zadziwiająco „na czasie” komentarz do współczesnego świata. Zjawiska ukazane w filmie obserwujemy także obecnie – brak realnych działań, trendy, hasztagi, rzewne wystąpienia artystów mających pieniądze mogące coś zmienić, ale niekoniecznie chętnych, by je wydać, czysto biznesowe lub PR-owe zabiegi, przykryte płaszczem motywacyjnych bzdur wmawiających naiwnemu społeczeństwu, że nie chodzi o zysk, a o większe dobro.
Produkcja staje się również szczególnie aktualna w obliczu trwającej już dwa lata pandemii, podczas której rejestrujemy dokładnie te same mechanizmy kwestionowania wiedzy naukowców poświęcających dekady życia na naukę i research czy orientowania się w tragicznych skutkach, gdy jest już za późno. To samo zresztą tyczy się wspomnianego we wstępie niniejszej recenzji alarmu podniesionego przez badaczy w kontekście katastrofy klimatycznej.
I choć Nie patrz w górę to film prześmiewczy, jest równie smutny, a jego scenariusz – bardzo prawdopodobny.
Tytuł oryginalny: Don’t look up
Reżyseria: Adam McKay
Rok premiery: 2021
Czas trwania: 2 godziny 18 minut