Najlepszy western w odległej galaktyce „The Mandalorian” — recenzja 2. sezonu

-

Kiedy dawno temu, w odległej galaktyce, dało się słyszeć pierwsze głosy o aktorskim serialu z uniwersum Gwiezdnych wojen, nikt nie wiedział, czego się spodziewać. Czy było to podyktowane chęcią zwabienia widzów nowym i błyszczącym kontentem na świeżutkiej platformie streamingowej Disney+? Możliwe. Historia samotnego łowcy nagród zapowiadała się na coś niesamowitego, o ile nie okaże się totalną klapą. Zatem jak to jest z tym całym The Mandalorian?

Akcja rozgrywa się mniej więcej pięć lat po wydarzeniach z Powrotu Jedi. Imperium upadło, chociaż w galaktyce krążą jeszcze jakieś niedobitki i próbują zachować stare porządki; Republika się ciągle tworzy i raczej nadal robi to dość nieporadnie. Ale w serialu ta walka o władzę toczy się w tle, bo w centrum jest pewien łowca nagród, który w tym powojennym zamieszaniu znalazł sposób na życie. Tytułowy Mandalorianin to Din Djarin — w roli Pedro Pascal znany z takich serii, jak Gra o tron czy Narcos.

Serial miał swoją premierę 12 grudnia 2019 — wtedy pojawił się on w USA, Kanadzie i Holandii; w większej części Europy zadebiutował zaś 24 marca 2020 wraz z pojawieniem się Disney+. Z kolei drugi sezon wystartował 30 października 2020 roku w krajach, w których platforma streamingowa była już dostępna. A wśród nich Wielka Brytania (stąd moja możliwość obejrzenia serii), bo Polska niestety nadal czeka na swoją kolej.

Uwaga! Pierwszosezonowe spoilery

Nie da się pisać o drugiej odsłonie The Mandalorian bez znania fabuły pierwszego sezonu. I jest to trochę niewygodne, bo mając świadomość niedostępności serialu na terenie Polski, popełniam wielkie faux pas. Dlatego ostrzegam, że w treści mogą znaleźć się spoilery, bo całość tworzy pewną ciągłość fabularną. Zresztą nawet technicznie odcinek pierwszy drugiego sezonu to zwyczajnie Chapter 9 w wewnętrznej numerologii. Streszczę jedynie najważniejsze momenty w formie skondensowanej, z nadzieją, że bardziej zachęcę niż zdradzę coś nadzwyczajnie istotnego. Myślę, iż internet zrobił już to za mnie znacznie lepiej.

Najlepszy western w odległej galaktyce „The Mandalorian” — recenzja 2. sezonu
Kadr z serialu „The Mandalorian” @Disney+

Din Djarin, zwany pieszczotliwie Mando, w ramach członkostwa w gildii łowców bierze zlecenie, które później sprawi mu nie lada kłopot. Miał on odnaleźć i dostarczyć pewien „ładunek”. Szybko okazuje się, że to niewinne dziecko w wieku około pięćdziesięciu lat. Mowa oczywiście o słodkim Baby Yoda, oficjalnie nazywane the Child (Dziecko), a mniej oficjalnie władające mocą.

A jednak Mando postanawia nie oddawać malucha w ręce zleceniodawców, co ściąga na jego głowę tłusty list gończy i wściekłość szefa gildii. Dlaczego tak się stało? Wszystko sprowadza się do dość specyficznego kodeksu, czy też credo (Mandalorian Creed), łączącego się z ortodoksyjną wiarą w „Way of the Mandalore” (Creed i Way są osobnymi prawami/wskazówkami). W ramach tych zasad, o których wspomina się to tu, to tam, Din Djarin nie może zdejmować hełmu w obecności innych osób, więc przez cały pierwszy sezon ani razu nie widzimy twarzy Pedro Pascala na ekranie, za to bardzo często powtarza on This is the way. Credo każe zwrócić Dziecko przedstawicielom jego gatunku, co w tym wypadku nie oznacza rasy, a Zakon Jedi, który już/jeszcze nie istnieje.

Oczywiście to nie takie proste, bo na drodze Mando staje niejaki Moff Gideon (Giancarlo Esposito) dzierżący Darkseber (oręż mające swoją własną historię). Czarny charakter pragnie dostać Dziecko, co jest tylko wierzchołkiem problemów Din Djarina. W końcu ściga go też cała gildia łowców.

Oczywiście w ostatnim odcinku pierwszego sezonu dochodzi do konfrontacji Dina i Moffa. I niczym w bajce, Mando pokonuje swojego wroga i z Dzieckiem u boku odlatuje gdzieś w bezkres galaktyki. Spokój ma tylko do kolejnego sezonu.

Drugie podejście do ratowania Dziecka

Główną osią drugiego sezonu jest misja Mando — przekazanie Dziecka w dobre ręce Jedi. Problem polega na tym, że bardzo trudno jakiegoś znaleźć. Informacja to cenna rzecz, więc Din Djarin wybiera się do starej znajomej, jeszcze z sezonu pierwszego — Peli Motto (Amy Sedaris), która prowadzi warsztat na Tatooine. Oczywiście sama Peli nie wie, gdzie szukać Jedi, ale zna kogoś, kto może posiadać cenne wskazówki. I w ten sposób zaczyna się dziwny łańcuch przysług za informację — tak, żeby bohater nie miał za łatwo i przez tych kilka odcinków dobrze go poturbowało.

Mando zawiera nowe sojusze, na przykład z Bo-Katan Kryze (Ketee Sacjhoff), przywódczynią rozproszonego ludu z Mandaloru. Przyjdzie mu też stanąć ramię w ramię ze starymi znajomymi: Carą Dune (Gina) Carano czy Greefem Kragą (Carl Weathers). I to jest jedynie skromna lista tych, którzy pomagają lub przeszkadzają dostarczyć Dziecko do celu.

Ten sezon w zasadzie to jeden wielki fanservice, bo przewija się w nim kilka postaci znanych z kanonu Gwiezdnych wojen. W dodatku są to bohaterowie, którzy obrośli we własne legendy, przez co tylko potęgują niesamowitość serialu. 

Najlepszy western w odległej galaktyce „The Mandalorian” — recenzja 2. sezonu
Kadr z serialu „The Mandalorian” @Disney+

To ten moment, kiedy wypada wspomnieć o twórcy — za całość odpowiada Jon Favreau, i ja jestem pełna podziwu dla efektów jego pracy. Dzięki temu sukcesowi został on również zaangażowany do stworzenia trzech kolejnych seriali związanych z SW i fabułą The Mandalorian. A to tylko daje nadzieję na stworzenie dobrego uniwersum, które nie będzie tylko skokiem na kasę Disneya, a historiami pełnymi świetnie skrojonych bohaterów.

Najlepszy western w odległej galaktyce

O The Mandalorian mówi się, że zrobił dla uniwersum to, czego nie dała nowa trylogia. I pod wieloma względami jest to produkcja lepsza, w dodatku bardzo klimatyczna. Oprawa dźwiękowa nasuwa skojarzenia z takimi klasycznymi westernami, dawniej emitowanymi przez TVP2 w samo południe. Din Djarin jest, niczym Clint Eastwood, samotnym mścicielem i wojownikiem o sprawiedliwość, który nigdy nie pudłuje i strzela z biodra do przeciwników. Spadkobierca stylu Hana Solo.

I ten bardzo spójny klimat serialu przygodowego udało się utrzymaać przez wszystkie szesnaście odcinków. Podobnie z charakterami bohaterów — ani razu nie miałam wrażenie, że robią coś wbrew własnej logice. Jasne, zdarzają się momenty, iż jedna czy druga postać wygląda na nieco przerysowaną, wyolbrzymioną, ale to ta sama estetyka, która kojarzy się epizodami 4-6 Gwiezdnych wojen. Element bardzo na plus.

Fajne, brudne i klimatyczne scenografie? Są. Bohaterzy wdający się w pyskówki i myślący tylko o swoim kawałku świata? Też są. The Child zjadające żaby i bawiące się kulką ku niezadowoleniu Mando? Oczywiście też na posterunku, żeby rozbawić widzów. Zresztą cały wątek Baby Yody to ukłon w stronę fanów mistrza, powód dla którego możemy zobaczyć kilka ciekawych postaci na ekranie i coś, co podważa kanoniczność  epizodów 7-9, ku uciesze wielu.

Dlaczego warto obejrzeć The Mandalorian?

Bo są to te Gwiezdne wojny, na które wielu fanów czekało. Tak samo jak wielu fanów czeka aż Disney+ wejdzie na rynek Polski i pozwoli obejrzeć ten obraz.

Niezwykle ciężko jest ocenić serial, który właściwie stał się kultowy jeszcze przed emisją pierwszego odcinka. A jednocześnie przez udział Giny Carano krąży wokół niego trochę kontrowersji — na tyle dużych, że mogą przynieść zmiany w kolejnym sezonie lub wpłynąć na jego oglądalność. Niemniej fani uniwersum są zachwyceni tym, co udało się osiągnąć w serialu. Oczywiście są też tacy, którym przeszkadza brzuszek aktora albo charakteryzacja bohatera, bo nie wygląda tak jak chcieli (o obsadzeniu tej konkretnej roli nie wspominając). 

W ostatecznym rozrachunku nie to jest ważne. Bo przygodową historię Din Djarina chce się oglądać. Serial zrobił też fenomenalną zapowiedź dla dwóch spin-offów — myślę, że nie będzie to wielki spoiler jeśli zdradzę, że chodzi o The Book of Boba Fett oraz solowy serial Ashoki, w końcu Disney już ogłosił, co planuje w niedalekiej przyszłości dla dywizji powiązanej z SW.

podsumowanie

Ocena
9

Komentarz

Serial, po którym się nie spodziewałam, że będzie tak dobry. Jedyne zastrzeżenie mam do długości odcinków, bo niektóre miały ledwie trzydzieści minut. Poza tym The Mandalorian to jedyny serial, w którym uwielbiam oglądać napisy końcowe, bo przewijają się na nich pięknie ilustrowane plansze konceptowe dla każdego Chaptera.
Iwona Borkowska
Iwona Borkowskahttps://iwonamagdalena.pl/
Kobieta na emigracji. Mówi o sobie, że jest Gryzipiórką, bo nieustannie próbuje pisać. Czyta od kiedy skończyła 5 lat, najczęściej fantastykę. Ulubiona zabawa z dzieciństwa to szkoła i pisanie literek (chyba coś jej z tego zostało). Miała być dziennikarzem lub pracować w wydawnictwie — nie wyszło. Czasami stawia tarorta i chociaż bywa, że się sprawdza, to stwierdza, że jest z niej World Worst Witch. Nie może mieć czarnego kota, bo ma alergię (na wszystkie koty). Po godzinach udaje, że zna się na k-dramach.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Serial, po którym się nie spodziewałam, że będzie tak dobry. Jedyne zastrzeżenie mam do długości odcinków, bo niektóre miały ledwie trzydzieści minut. Poza tym The Mandalorian to jedyny serial, w którym uwielbiam oglądać napisy końcowe, bo przewijają się na nich pięknie ilustrowane plansze konceptowe dla każdego Chaptera.Najlepszy western w odległej galaktyce „The Mandalorian” — recenzja 2. sezonu