Witaj w świecie sympatycznych owadów! Od dziś stajesz się dyrektorem hotelu dla biedronek, pszczół, motyli i innych robali. Czy masz w swoich zbiorach wystarczająco dużo miodu, aby je skusić? A może w twoje progi zawita pająk, który przegoni hotelowych gości? I co z konkurencją? Kto z was jako pierwszy będzie cieszył się pełnym obłożeniem swojego budynku? Czy wygrasz to starcie, czy skończysz z karaluchami w piwnicy?
Te i inne kwestie poruszane są w Hotelu pod pajęczą siecią, który uważam za jedną z najbardziej uroczych, pomysłowych i ciekawych karcianek rodzinnych. Bo nie dość, że mamy tu ładne elementy wykonane z ekologicznych materiałów i sympatyczny pomysł na fabułę, to jeszcze w stworzonej przez Dennisa Kirpsa i Christiana Kruchtena grze natrafimy na walor edukacyjny. W książeczce z instrukcją znajdziemy informacje o prawdziwych hotelach dla owadów, a nawet odniesienie do strony polskiego wydawcy – Muduko – z której dowiemy się, jak zbudować własny! To naprawdę musiało się udać!
Jak wygląda gra?
W niewielkim kartonowym pudełku znajdziemy:
- 4 hotele dla owadów
- 20 kart miodu
- 8 kart pająków
- 8 kart karaluchów
- 36 kart owadzich turystów
- książeczkę z instrukcją oraz informacjami edukacyjnymi.
Wizualnie Hotel pod pajęczą siecią jest… no cóż, przesłodki, nawet jeśli na pierwszym planie widzimy karalucha. Za ilustracje do gry odpowiada Gediminas Akelaitis – i wykonał przy tym świetną robotę, bo obrazki na kartach i pudełku są urokliwe i zabawne. Nawet jeśli brzydzimy się pająków i skorków, tutaj możemy zakochać się w nich od pierwszego wejrzenia. To samo dotyczy kartoników prezentujących hotele – kolorowe, różnorodne i bardzo ciekawe – naprawdę trudno oderwać od nich wzrok.
Zasady rozgrywki są tak proste, że zmieściły się na dwóch stronach niedużych rozmiarów instrukcji. To dobra wiadomość, bo w grze mogą uczestniczyć już pięciolatki, a dla nich im mniej komplikacji na starcie, tym lepiej.
Cała zabawa polega na zaopiekowaniu się hotelem i zaproszeniu do niego gości. To, kogo możemy przyjąć, pokazują ilustracje na wybranym przez nas budynku. Na przykład w czerwonym hotelu gościmy motyle, biedronki i skorki, a w zielonym – pszczoły, motyle i mrówki.
Już na starcie w grze występuje element przypadkowości, bowiem wizerunki owadów pojawiają się losowo na stosie kart i czasem trzeba chwilę się naczekać, aby znaleźć takie żyjątko, jakie akurat możemy przyjąć w swoich progach.
Żeby nie było zbyt łatwo, w Hotelu pod pajęczą siecią możliwe są także interakcje negatywne – jeśli wylosujemy kartę pająka, zyskujemy szansę przegonienia wybranego przez siebie owada z innego budynku. Jeżeli natomiast uzbieramy karty miodu – możemy zacząć wabienie robali do siebie – te z kolei pobiera się spośród kart rywali. Najgorzej, gdy trafimy na karalucha – a tych w talii jest całkiem sporo – wówczas cały zapas miodu znika i musimy kompletować go na nowo.
Gra kończy się w momencie, gdy jeden z uczestników umieści w hotelu sześć owadów. Zazwyczaj zajmuje to nie więcej niż dziesięć minut.
Komu polecam i dlaczego?
Hotel pod pajęczą siecią ujął mnie od pierwszej rozgrywki. Bardzo mi się podoba, w jaki sposób przybliżane są tu ekotematy oraz to, że całość zachwyca wizualnie. W przypadku gier familijnych jest to niezwykle istotne, bo jeśli uwaga dziecka nie zostanie błyskawicznie ściągnięta, ciężko będzie ją utrzymać na dłużej.
Sama rozgrywka przebiega dynamicznie, dostarcza mnóstwa śmiechu i pozytywnych emocji. Gra sprawdza się zarówno wtedy, gdy uczestniczy w niej dwoje zawodników, jak i przy trzech czy czterech osobach. Dzieci i rodzice, same dzieci – w każdym wariancie jest naprawdę dobrze – wszyscy bawią się świetnie i angażują w pojedynek. Są to także znakomite okoliczności do zacieśniania więzi pomiędzy rodzeństwem namawiającym się na rodziców czy rodzicami dającymi popalić swoim pociechom. Element negatywny – przeganianie owadów za pośrednictwem pająka – jest zatem negatywny tylko z nazwy, bo w rzeczywistości stanowi jedną z najważniejszych i najciekawszych opcji w tej karciance.
Coś więcej niż tylko gra
Najwięcej pojedynków w owadziej propozycji wydawnictwa Muduko rozegrałam z sześcioletnią córką. I chociaż za każdym razem bawimy się doskonale, to już od pierwszego dnia młoda znalazła dla Hotelu pod pajęczą siecią dodatkowe zastosowanie. Gra tak bardzo pobudziła jej wyobraźnię, że zaczęła tworzyć opowieści o biedronkach, muchach, skorkach i reszcie kolorowej ferajny.
W praktyce wygląda to tak, że hotele stoją puste, karty z owadami leżą odkryte w szeregu lub są zebrane na stosie i powoli zaczyna się tworzyć historia. Mucha spotkała motyla i poszła z nim na imprezę do zielonego hotelu. Pająk przywdział kapelusz i ruszył na spacer po okolicznych budynkach, by wystraszyć wszystkie muszki. Karaluch schował parę litrów miodu za pazuchą i ukrył się w pokoju pana skorka. Skorek miał go dość i przemieścił się do sąsiadów – i tak dalej, i tak dalej.
Mnie takie wykorzystanie prostej karcianki absolutnie zachwyca!
I chociaż prawda jest taka, że w przypadku wielu gier można wyciągnąć ich elementy i znaleźć dla nich dodatkowe zastosowanie – chociażby we wspomnianej zabawie w opowiadanie historii – to jednak nie wszystkie budzą u dzieci aż taki entuzjazm. Tymczasem Hotel pod pajęczą siecią sprawdził się znakomicie i jako rozrywka rodzinna, i jako coś więcej. Dlatego właśnie wyląduje u nas na półce z ulubionymi grami.
Polecam – w domu, na świetlicy, na pikniku, w przedszkolu – ten tytuł naprawdę przyciągnie uwagę wielu – w każdych okolicznościach.
Liczba graczy: 2-4
Wiek: 5+
Czas rozgrywki: 10-15 minut
Wydawnictwo: Muduko
Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Muduko, więcej o grze przeczytacie tutaj.