Na ratunek miastu Hongkong. „Blackout Hongkong” – recenzja gry planszowej

-

Jesienią 2020 roku Hongkong spowiła ciemność. Sytuacja na początku zaniepokoiła pracowników pobliskich elektrowni. Pomimo całonocnej pracy w poszukiwaniu usterki, nie udało się ustalić przyczyny awarii. Prawdziwy chaos nadszedł wraz z porankiem, kiedy ludzie nie mogli już normalnie funkcjonować bez elektryczności…

W grze Blackout Hongkong gracze wcielą się w liderów grup, które zrobią wszystko w swojej mocy, aby przywrócić światłość miastu. Na ratunek wyruszą ekipy, na których czele stanie od jednego do czterech liderów. Tego niełatwego zadania mogą podjąć się śmiałkowie od czternastego roku życia. Natomiast samo przywrócenie elektryczności potrwa od siedemdziesięciu pięciu do stu pięćdziesięciu minut, według informacji podanych na pudełku.

Na ratunek miastu Hongkong. „Blackout Hongkong” – recenzja gry planszowej

Co pomoże w walce z ciemnością?

W pudełku znajdziemy dużą planszę miasta z wydzielonymi dzielnicami, cztery plansze graczy, stanowiące przejrzysty układ przebiegu rundy oraz narzędzie do zarządzania kartami, pięćdziesiąt monet o wartościach jeden oraz pięć, dwadzieścia cztery żetony transportu, które pomogą w zdobyciu potrzebnych surowców oraz w ustawieniu swoich znaczników na punktach kontrolnych na planszy, czterdzieści osiem żetonów zwiadu, to dzięki nim przeszukamy dzielnice Hongkongu, cztery żetony blokad, dwanaście żetonów GPS, niezbędnych podczas zwiadu, cztery żetony 0-6, sto trzydzieści sześć kart, w tym czterdzieści osiem kart graczy (zestaw dla jednego gracza liczy dwanaście kart) – z tymi kartami rozpoczniemy grę, osiem początkowych kart ochotników, które trafią na plansze graczy, siedemdziesiąt dwie karty zadań, będące obiektem pożądania w trakcie gry, cztery karty rozkładu symboli na kościach, czyli niezbędna informacja dla liderów grup, cztery plany awaryjne – z nimi rozpoczniemy swoją przygodę, trzy kości zasobów, gwarantujące surowce, znacznik gracza rozpoczynającego – ten, kto go posiada, będzie „dyrygentem” rundy, dwadzieścia znaczników posterunków – po pięć na gracza, sto znaczników graczy – po dwadzieścia pięć dla każdego, oraz cztery znaczniki punktacji.

Na ratunek miastu Hongkong. „Blackout Hongkong” – recenzja gry planszowej

Całość prezentuje się bardzo solidnie. Plansze oraz żetony, wykonane z grubej tektury, będą towarzyszyły graczom podczas wielu rozgrywek. Nie wydaje mi się, aby była konieczność koszulkowania kart. Te, oprócz eleganckiej faktury, są wystarczająco sztywne, żeby się nie pognieść w trakcie ratowania miasta. Pozostałe elementy zrobiono z drewna, w kolorach, które różnią się od siebie oraz tych innych elementów, wpływając pozytywnie na przejrzystość. Choć początkowo szata graficzna może wydawać się mroczna, ma to jednak swoje zastosowanie, ponieważ na ciemnym tle barwne oznaczenia oraz wcześniej wspomniane znaczniki graczy wyglądają czytelnie i nie zlewają się. Ponadto wpływa to również pozytywnie na klimat tytułu. Na pochwałę zasługuje także instrukcja. Chociaż z początku może przestraszyć liczbą stron oraz ścianą tekstu, nic bardziej mylnego, ponieważ jest bogata w liczne przykłady oraz wyjaśnienia symboli i kart. Na samym końcu znajdziemy zasady wariantu jednoosobowego oraz pięć scenariuszy, tworzących kampanię.

Na ratunek miastu Hongkong. „Blackout Hongkong” – recenzja gry planszowej

Jak uratować miasto?

Runda składa się z ośmiu faz. Gracz rozpoczynający otrzymuje specjalny znacznik, którym będzie zaznaczał kolejno, jaki etap rundy rozpatruje się w danym momencie. Podczas pierwszej fazy rzuca on kośćmi, tak aby każda z nich wskazywała inny surowiec. Teraz gracze zagrywają zakryte karty pod swoją planszą, w trzech kolumnach, pamiętając, że Ochotnicy pozwalają na dobranie określonej liczby danego surowca, w zależności od tego, ile kosteczek danego koloru widnieje na karcie. Specjaliści zagwarantują specjalne akcje oraz wzbogacą liderów o monety, a niekiedy nawet o punkty zwycięstwa.

Na ratunek miastu Hongkong. „Blackout Hongkong” – recenzja gry planszowej

Kolejna faza to zatrudnianie Ochotników i Specjalistów. Gracze odkrywają karty w dowolnej kolejności, a następnie kładą swoje znaczniki na specjalnym okręgu na planszy. Umieszczamy je tylko na tych surowcach, które widnieją na wcześniej przerzuconych kościach.

Na ratunek miastu Hongkong. „Blackout Hongkong” – recenzja gry planszowej

Dzięki zgromadzonym w ten sposób zasobom gracze zrealizują zadania w trzeciej fazie. Liderzy dysponują trzema miejscami na swojej planszy, które będą wypełniali kartami Ochotników, Specjalistów oraz Planami Naprawczymi. Aby móc zdobyć Ochotnika lub Specjalistę na rękę oraz uzyskać nagrody z Planów Naprawczych, gracze muszą ponieść określony koszt w surowcach. Nie ma limitu realizowanych zadań, wykonujemy tę czynność tak długo, na ile pozwoli na to pula zasobów.

Na ratunek miastu Hongkong. „Blackout Hongkong” – recenzja gry planszowej

Podczas czwartego kroku możemy udać się na Zwiad. Na każdej dzielnicy znajdziemy po trzy żetony zwiadu z monetami, surowcami a nawet punktami zwycięstwa, które zdobędziemy. Na początku musimy się zdecydować, jaki rodzaj chcemy wykonać. Do wyboru mamy trzy opcje:

– patrol szybki – zagwarantuje mniejszą nagrodę, ale za to jest łatwiejszy w realizacji,

– patrol dokładny – umożliwia zdobycie większego łupu, jednak wiąże się z dość dużym kosztem,

– krótki patrol – podczas tego zwiadu nie otrzymamy żadnych benefitów z żetonów, ale za to pozyskamy znacznik GPS, bardzo przydatny przy kolejnych Zwiadach.

Patrol wiąże się niestety z pewnym ryzykiem, które musi podjąć każdy lider grupy. Do wykonania tego zadania potrzebujemy znaczniki GPS-ów, znajdujących się między innymi na kartach Ochotników oraz Specjalistów. Za każdym razem, po udanym Zwiadzie, musimy wylosować i odłożyć jedną kartę do Szpitala, co oznacza, że nie skorzystamy z niej, dopóki nie zagramy karty Lekarza, który przywróci ją na rękę. Znaczniki GPS otrzymamy dzięki zdolnościom niektórych Specjalistów oraz patrolom.

Na ratunek miastu Hongkong. „Blackout Hongkong” – recenzja gry planszowej

Pozostałe cztery fazy wykonuje się znacznie szybciej. Piąta pozwala nam zakupić nowe karty, z wyłożonych obok planszy dziewięciu, za posiadane monety. Trafiają one na plansze graczy, gotowe do realizacji podczas trzeciej fazy. Przy porządkowaniu, w kroku szóstym, odrzucimy trzy z naszej wcześniej wspomnianej puli dziewięciu kart i uzupełnimy ją nowymi, z talii kart zadań, a ponadto sprzedamy ryż oraz wodę za monety, a nawet żeton GPS. Siódma faza pozwoli zabezpieczyć dzielnice Hongkongu, gwarantując tym samym zdobycie punktów. Podczas ostatniej dobierzemy karty z kolumny pod planszą gracza, w której jest najwięcej kart.

Na ratunek miastu Hongkong. „Blackout Hongkong” – recenzja gry planszowej

Ratowanie Hongkongu zakończymy w momencie, gdy wyczerpie się stos kart zadań. Wtedy rozegramy jeszcze jedną, finałową rundę, a następnie podliczymy punkty.

Po długiej batalii z brakiem elektryczności…

Blackout Hongkong to prawdziwa uczta dla eurograczy oraz fanów karcianek. Wśród zastosowanych mechanik mamy rzuty kośćmi, kontrolę terenu, z budowaniem tras, dobieranie kart, budowę talii oraz zarządzanie ręką. Choć o doborze zasobów decydują kości, autorowi udało się zapanować nad losowością dzięki wprowadzeniu żetonów transportu. Pozwalają one na pozyskanie niezbędnych do zrealizowania zadań surowców. Na starcie każda grupa rozpoczyna walkę z ciemnością z pięcioma takimi żetonami. Nie jest to pula do końca gry, ponieważ wydając jeden punkt zwycięstwa, kupimy jeden żeton. Transport służy również do pomijania punktów kontrolnych na planszy. Jedną z nagród za realizację zadań jest umieszczenie znacznika na planszy, na jednym z punktów kontrolnych sąsiadujących z własnymi wyłożonymi. Płacąc żetonami nie musimy już spełniać tego warunku, ale należy wziąć pod uwagę fakt, że jeden transport równa się pominięciu jednego punktu kontrolnego. Znaczniki nadają grze dodatkowej głębi, ponieważ gracze wciąż muszą analizować sytuację na planszy i zdecydować, czy chcą utracić punkt zwycięstwa, aby otrzymać benefit, który może zagwarantować tych punktów znacznie więcej, albo lepiej nie ryzykować i poczekać jeszcze jedną rundę. Choć takie rozwiązania doprowadzają szare komórki do czerwoności, to muszę przyznać, że jestem ich wielką zwolenniczką.

Na ratunek miastu Hongkong. „Blackout Hongkong” – recenzja gry planszowej

Rozgrywka jest świetnie zbalansowana. Wpływa na to identyczne startowe ułożenie kart każdego z graczy na ich planszach oraz taki sam zestaw kart początkowych. To, jak pójdzie planowanie w trakcie gry, a ostatecznie zwycięstwo, całkowicie zależy od liderów grup, którzy mają jednakowe szanse.

Na ratunek miastu Hongkong. „Blackout Hongkong” – recenzja gry planszowej

Jeśli jesteście nastawieni na interakcję między graczami, to nic z tego. W Blackout, jak osobiście to nazywam, każdy sobie rzepkę skrobie, i w przypadku tego tytułu to nawet lepiej, ponieważ rozgrywka, sama w sobie, stanowi prawdziwe wyzwanie. Wprowadzenie rywalizacji między grupami sprawiłoby, że gra stałaby się znacznie trudniejsza. Jeśli jednak jesteście typem gracza, który lubi trochę popsuć szyki innym, to idealnym momentem będzie piąta faza, w jej trakcie kupuje się nowe karty zadań. Posiadając odpowiednią liczbę monet, zawsze można zwinąć komuś kartę sprzed nosa. Zdarza się to jednak rzadko, z reguły liderzy są zbyt pochłonięci tym, co dzieje się na ich planszach, oraz analizowaniem swoich znaczników na planszy głównej.

Na ratunek miastu Hongkong. „Blackout Hongkong” – recenzja gry planszowej

Gra skaluje się całkiem dobrze, choć większą satysfakcję z rozgrywki poczujemy przy trzy- lub czteroosobowym składzie. Tym samym musimy wziąć również poprawkę na to, że spędzimy znacznie więcej czasu nad stołem. Rozgrywka dwuosobowa może i jest krótsza, ale za to pozbawiona chęci rywalizacji.

Na ratunek miastu Hongkong. „Blackout Hongkong” – recenzja gry planszowej

Regrywalność tytułu z pewnością zagwarantuje kampania składająca się z pięciu scenariuszy. Przygoda będzie trudniejsza wraz z każdym kolejnym i nie myślcie, że uda wam się uporać z nimi za pierwszym razem. Kampania była dla mnie prawdziwym wyzwaniem, ale również pozwoliła bardziej poznać tytuł, zmuszając do przyjmowania różnych strategii. Scenariusze wprowadzają zmiany, które należy wdrożyć w momencie przygotowania gry oraz określa sumę punktów, jaką trzeba uzyskać, aby pomyślnie zakończyć rozgrywkę. Brakuje wam kompanów do walki z ciemnością? Nic straconego, ponieważ kampanię w Blackout zagracie również sami, starając się pobić swój poprzedni wynik.

Na ratunek miastu Hongkong. „Blackout Hongkong” – recenzja gry planszowej

To jak, podejmiecie się wyzwania?

Na ratunek miastu Hongkong. „Blackout Hongkong” – recenzja gry planszowej

 

Tytuł: Blackout: Hongkong

Liczba graczy: 1-4

Wiek: 14+

Czas rozgrywki: 75-150 minut

Wydawnictwo: Lacerta

 

 

Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Lacerta, więcej o grze przeczytacie tutaj:

Na ratunek miastu Hongkong. „Blackout Hongkong” – recenzja gry planszowej

podsumowanie

Ocena
9

Komentarz

Blackout to zdecydowanie propozycja dla bardziej doświadczonych graczy, zmusza do ciągłego analizowania tego, co dzieje się na planszy, tym samym doprowadzając szare komórki do czerwoności. Estetyka tytułu nie leży w jego oprawie graficznej, a w mechanikach, które idealnie się zazębiają, komponując całość. Zdecydowany must have każdego eurogracza!
Sylwia Smolińska
Sylwia Smolińska
Miłośniczka gier planszowych, karcianych oraz fanka dram koreańskich. Lubi otaczać się pozytywnie zakręconymi ludźmi, nigdy nie odmówi wyjścia do Escape Roomu. W wolnym czasie czyta książki fantasy i próbuje swoich sił w szydełkowaniu. Nie wyobraża sobie życia bez kina i seriali.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Blackout to zdecydowanie propozycja dla bardziej doświadczonych graczy, zmusza do ciągłego analizowania tego, co dzieje się na planszy, tym samym doprowadzając szare komórki do czerwoności. Estetyka tytułu nie leży w jego oprawie graficznej, a w mechanikach, które idealnie się zazębiają, komponując całość. Zdecydowany must have każdego eurogracza!Na ratunek miastu Hongkong. „Blackout Hongkong” – recenzja gry planszowej