Proszę o uwagę, popbookownikowy Sfinks zadaje zagadkę (i z góry przeprasza za średniej jakości rymy):
Co to za miasto, jedyne ocalałe,
które otaczają potwory niemałe,
a odważny bohater, wraz z towarzyszami,
musi je ocalić własnymi rękami?
Nie, to nie Syjon, ostatni bastion ludzkości, znany z trylogii Matrix. Skojarzenie z tytanami oraz trzema pięćdziesięciometrowymi murami z mangi i anime Shingeki no Kyojin to także niepoprawna odpowiedź. Cytując pewnego małego trolla: „Dwie szanse zmarnowałeś, jeszcze jedna i przegrałeś”. Został ostatni strzał – mam nadzieję, że wiesz już, o co chodzi?
Nadzieja umiera ostania
Witaj w Gravehold, jedynym mieście, które ocalało ze Świata-Który-Był. Od niezliczonych dekad pokój to tylko legenda i nieuchwytne marzenie. Wreszcie jednak ma ono szansę się ziścić — ludzie nauczyli się wykorzystywać do własnych celów magię, z której siłę czerpią przedwieczne potwory Nemezis oraz ich poplecznicy. Jako jeden z Magów Bram, musisz stawić czoła demonom w nierównej walce: broń osady aż do samego końca. Twojego lub ich.
Krótko mówiąc, fabuła Aeon’s End nie nastraja zbyt optymistycznie. Apokalipsa, demony, magia, ostatnia nadzieja ludzkości i tak dalej. Z jednej strony – nic odkrywczego. Z drugiej jednak… nie jest to takie proste. Schody zaczynają się tuż po otwarciu pudełka. Gracza wita plansza z czerwonym znakiem STOP oraz instrukcjami dotyczącymi pierwszej rozgrywki. Z tymi informacjami należy zapoznać się jeszcze przed ogólnymi zasadami. Obowiązuje przy tym całkowity zakaz tasowania talii. Sens tych obostrzeń klaruje się dopiero z czasem, może więc niestety odstraszyć mniej zdeterminowanych graczy. Wszystkie powyższe reguły wynikają z mechaniki gry.
Bramy Gravehold szturmuje Nemezis – potwór mający na celu całkowitą destrukcję. Miasta, przed nim i jego poplecznikami, bronią Magowie – postacie kierowane przez graczy. Każdy z nich posiada określoną, niezmienną rękę startową, oraz daną liczbę Bram: portali, przez które bohaterowie mogą rzucać zaklęcia. Te, wraz z różnego rodzaju artefaktami, zakupują oni przy pomocy specjalnej waluty. Arcywróg ludzkości także ma swoją talię popleczników. Jedynym elementem losowości jest kolejność ruchów — tylko karty tur są tasowane. Brzmi skomplikowanie? To dopiero początek.
Karciany generał
Nie sposób wymienić tu wszystkich zawiłości rozgrywki — bardzo dobrze poradziła sobie z tym instrukcja, ta jednak ma dwadzieścia stron. Choć muszę przyznać – zdecydowaną większość tej objętości zajmują grafiki kart lub postaci. Zawartość pudełka także nie przytłacza: wewnątrz znajdziecie przede wszystkim karty, łącznie jest ich ponad trzysta – klejnotów, zaklęć, artefaktów, postaci, modyfikatorów… długo by wymieniać. Jednak poziom skomplikowania nie musi zależeć od rozmiarów, wystarczy spojrzeć na jakiekolwiek wzory fizyczne.
Po pierwsze: Aeon’s End to przede wszystkim gra strategiczna. Do każdej walki trzeba przyjąć odpowiednią taktykę, zbudować najlepszy rodzaj talii, planować minimum kilka ruchów naprzód, przewidywać nieprzewidywalne. Potwory nie znają litości, a każdy z nich operuje unikatowymi zdolnościami. Odpierając ataki kolejnych hord przeciwników, nawet nie zauważycie, gdy licznik punktów wytrzymałości miasta spadnie do zera, zwiastując waszą porażkę. Po drugie: współpraca. Kooperacja to klucz do zwycięstwa, rozmowy o następnych posunięciach są obowiązkowe, jeśli choćby śnicie o wygranej. Poświęcenie własnego zdrowia, by ocalić towarzysza, także nie powinno was dziwić: jesteście drużyną i tylko jako dobrze zgrany zespół możecie ocalić ludzkość. Po trzecie: szczegóły. Nie wolno ignorować drobnych detali zawartych na kartach: czy to w formie specjalnych zdolności waszych awatarów, czy też rygorystycznych zasad ataku Nemezis. Ogólne zasady gry nie są nad wyraz skomplikowane. Jednak jak to mówią, diabeł tkwi w szczegółach. Po kilku partiach bardzo szybko okaże się, że zwykłe dobieranie najmocniejszych kart lub bezmyślny atak na życie wroga nie przyniesie wam nic dobrego. Nie bójcie się łączyć strategii i wykorzystywać wszystkich luk w obronie przeciwnika. No dobrze, ale skoro Aeon’s End wymaga tyle zachodu, to może lepiej dać sobie z nim spokój…? Ani mi się ważcie!
Wyzbądźcie się strachu
Dlaczego? Bo rozgrywka zapewni masę zabawy, nawet jeśli nie zdołacie obronić Gravehold i polegniecie na placu boju (a gwarantuję, tak będzie w większości przypadków). Choć talii się nie tasuje, regrywalność tytułu nie powinna zaprzątać wam głowy. Maksymalna liczba graczy to cztery osoby, lecz arkuszy magów w pudełku znajdziecie dwa razy tyle. Nemezis (a tych jest w sumie pięć) niosą ze sobą zagrożenia innego rodzaju, a dodatkowo pula kart, z której bohaterowie dokupują zaklęcia, może się dowolnie zmieniać. Każda rozgrywka zapewni więc nowe wrażenia, a jej uczestnicy, podczas kolejnych tur, nabierają umiejętności koniecznych do zasłużonego zwycięstwa. Po pewnym czasie i ono nadejdzie, a wtedy gwarantuję wam: uczucie satysfakcji, które przyjdzie wraz z nim, zapamiętacie na bardzo długo. No, przynajmniej do następnej partii.
Tytuł: Aeon’s End
Liczba graczy: 1-4
Wiek: 14+
Czas rozgrywki: 45-75 minut
Wydawnictwo: Portal Games
Za udostępnienie gry do recenzji dziękujemy klubowi Polkowickie Gry bez Prądu, a wydawnictwu Portal Games za wydanie polskiej wersji językowej, więcej o grze przeczytacie tutaj: