Jestem fanką kryminałów, true crime stories i generalnie większości tworów popkultury z morderstwem czy też inną zbrodnią w tle. Dlatego, gdy na Netflixie pojawił się film o tytule Murder Mystery, uznałam, że muszę go zobaczyć. Pierwsze spojrzenie na obsadę powinno mnie ostrzec – absolutnie nie znoszę Adama Sandlera i Jennifer Aniston – ale ponieważ gra tam również Luke Evans uznałam, że dam Murder Mystery szansę.
W końcu nie może być aż tak źle, prawda?
Poniższy tekst jest wolny od spoilerów.
Zażenowane gorszego początki
Fabuła filmu brzmiała dobrze: nowojorski glina, Nick Spitz (Sandler), zabiera swoją żonę Audrey(Aniston) na dawno obiecaną wycieczkę do Europy. W trakcie podróży spotykają milionera ze złamanym sercem, który – pod wpływem sporej ilości alkoholu – zaprasza ich na luksusowy jacht. Na miejscu okazuje się, że na łodzi odbywają się zaręczyny byłej narzeczonej naszego bogacza, Charlesa Cavendisha (Luke Evans), i jego kuzyna. Atmosfera wśród zaproszonych gości jest bardzo napięta. W trakcie imprezy dochodzi do morderstwa. Głównymi podejrzanymi są oczywiście główni bohaterowie.
Taki opis obiecuje całkiem dobrą zabawę w zgadywanie kto tak naprawdę zabił. Osadzoną do tego w dość klasycznym settingu dla tego typu zagadek: bogacze, zamknięty teren i zupełnie niespodziewany trup. Na usta od razu ciśnie się prośba o przesłuchanie lokaja, bo przecież wiadomo, że to on zabił.
Garść stereotypów nie tworzy postaci
Sandler gra nowojorskiego gliniarza-nieudacznika, Aniston – zapatrzone w tabloidy ucieleśnienie najgorszych stereotypów o blondynkach. On należy do tego typu mężów, który zawsze popełniają błędy, są marudni, irytujący i nie posiadają ani pół cechy, która sprawiałaby, że małżeństwo z nim brzmi jak dobry pomysł. Ona z kolei wszystko mu wybacza, akceptuje liczne wady i w sumie chyba już nie oczekuje zmian. Ich związek trzyma się w zasadzie tylko mocą imperatywu fabularnego, gdyż potrzebny będzie później. Chemii między postaciami próżno szukać, bo występuje tylko w śladowych ilościach.
Sytuację ratuje trochę Cavendish, ponieważ jego postać jest czarująca i charyzmatyczna – ale to dokładnie to, czego można się po nim spodziewać. Niestety niczym nie zaskakuje niczym, a potencjał tego bohatera został po prostu zmarnowany.
Do zażenowania jeden krok
W Murder Mystery pełno tego, co anglojęzyczni określają jako „second hand embarassment”, czyli uczucie silnego zażenowania wywołanego przez– zachowania postaci na ekranie (czy też w książce/grze). I to jest w zasadzie określenie, które najlepiej opisuje to, czego doświadczyłam w czasie oglądania tego filmu: ciągłe i narastające uczucie zażenowania, przeplatające się z irytacją. Prawdziwie śmieszne rzeczy występowały raczej w charakterze przerywników i nie było ich specjalnie dużo. Przez większość seansu brakowało tylko znanego z sitcomów „śmiechu z puszki”, który wskazywałby że to co dzieje się na ekranie miało być żartem.
We wszystkim jest coś dobrego
Wspomniana już wyżej fabuła była w porządku – chociaż nie brakowało w niej dziur logicznych i rzeczy, które działały tylko dlatego, że scenarzysta się na to uparł. Gdyby nie odtwórcy głównych ról i to, jak napisane zostały ich postaci, film zapewne oglądałoby się znacznie przyjemniej.
Plusem jest też Luke Evans – to dobry aktor i nawet tu udało mu się utrzymać sensowny poziom. Niestety jedna jaskółka wiosny nie czyni, a jeden Evans nie da rady uratować całego filmu.
Ale dlaczego?
Trudno mi określić, dla kogo powstał Murder Mystery. Zdecydowanie za dużo w nim sztywności i wymuszonego humoru, żeby fani komedii dobrze się na nim bawili. Ci, którzy podobnie jak ja, szukali czegoś na niezobowiązujący wieczór z klasycznym „whodunit” („ktozabił”), też będą zawiedzeni.
Jedyną grupą docelową mogą być fani zarówno Sandlera, jak i Aniston – chociaż nie wiem, czy dla nich ta produkcja również nie będzie zbyt nużąca.
Tytuł polski: Zabójczy rejs
Reżyseria: Kyle Newacheck
Rok produkcji: 2019
Czas trwania: 1 godzina 37 minut