Nieskromnie mogę stwierdzić, że jestem wielkim fanem kina katastroficznego. A jeśli miesza się ono z sci-fi to już w ogóle zacieram rączki i z zaciekawieniem czekam na film łączący te dwa gatunki. Dlatego Moonfall opowiadający o nadciągającej zagładzie spowodowanej wybitym ze swojej orbity Księżycem zbliżającym się do Ziemi bardzo mnie zaintrygował.
Zwłaszcza że w obsadzie zobaczyć można Halle Berry (Gothika, Atlas chmur), Donalda Sutherlanda (MASH, Igrzyska Śmierci), Patrica Wilsona (Obecność, Upiór w Operze), Johna Bradleya (Gra o tron) oraz Michaela Peñe (Zagłada, Furia) – aktorów tych bardzo lubię oglądać, natomiast głównym twórcą jest ta sama osoba, która zrealizowała takie superprodukcje, jak Pojutrze, 2012 czy Dzień Niepodległości. Przygotowana na emocjonujący seans odpaliłam DVD i… się zaczęło.
Na początku był chaos…
Może to dziwne, może nie do końca sensowne, ale odkąd pamiętam, oglądając DVD zwracałam uwagę na witający nas ekran początkowy. Na jego estetykę i przejrzystość, to moim zdaniem taka sama wizytówka produktu jak grafika promocyjna. I o ile plakat faktycznie zachęca do zapoznania się z filmem, tak jakość nagrania oraz menu, pisząc bardzo delikatnie, są bardzo słabej jakości. Prawdę mówiąc, patrząc na nie, miałam wrażenie, że właśnie włączyłam co najmniej dziesięcioletnią płytkę jakiegoś niskobudżetowca, nie zaś tegoroczną produkcję, która kosztowała sto pięćdziesiąt milionów dolarów. Niestety moje specyficzne przekonania i tym razem były słuszne. Jakość samego nagrania również nie zachwyca. Mam wrażenie, że w dobie cyfryzacji po macoszemu potraktowano wydanie płytowe. A szkoda, bowiem widać, iż same efekty specjalne są na odpowiednim poziomie. Dlatego jeżeli po przeczytaniu tej recenzji nadal będziecie chcieli zobaczyć Moonfall, zachęcam spróbować poprzez jakąś platformę streamingową, która go wykupiła.
Historia pomyłek
Opis wydawcy jest zachęcający. Księżyc wypada ze swojej orbity i wchodzi na kolizyjny kurs z Ziemią. Jak łatwo się domyślić, jeśli dojdzie do zderzenia, nasza planeta ulegnie zagładzie. Była astronautka Jo Fowler, jej kolega po fachu Brian Harper i KC Houseman, specjalista od teorii spiskowych jako jedyni mogą ocalić Świat, jednak ani NASA, ani politycy nie traktują ich poważnie. Trójka bohaterów będzie musiała zmierzyć się ze swoją przeszłością, przeciwnościami różnej natury i wykorzystać całą posiadaną wiedzę, umiejętności i doświadczenie, by zapobiec końcowi Świata. Jednak nawet w wypadku powodzenia misji, mogą z niej nie wrócić żywi.
Mamy więc taki mały standard kosmicznego kina katastroficznego: byłych astronautów, muszących odkupić swe winy, cywila-geniusza, który odkrywa nadciągającą apokalipsę, polityków stawiających wyżej swoje stołki niż cokolwiek innego. Mamy również widmo kolizji Ziemi z innym ciałem niebieskim. Ale! Tym razem to nasz satelita ma uderzyć w planetę, na której żyje ludzkość. Dodatkowo grafika promocyjna sugeruje nam, iż Księżyc nie jest tak naturalny, jak sądziliśmy.
Historia ta ma dosłownie parę dobrych fragmentów. Po pierwsze, realizacja pomysłu na to czym jest srebrny glob przyświecający nam nocą. Po drugie… napisy końcowe.
I to by było niestety na tyle. Nawet dobrzy aktorzy nie są w stanie uratować fatalnego scenariusza, w którym dialogi napisano niemiłosiernie wręcz drętwo, schematyczność aż boli, a absurd i głupota ścigają się o to kto gra w filmie pierwsze skrzypce. Osobiście uważam, iż w wyścigu tym zajęły razem zwycięskie miejsce. W owym nieco ponad dwugodzinnym niedorzecznym widowisku jest wszystko, absolutnie wszystko, co można upchnąć do katastroficznego sci-fi. A jak wiadomo, co za dużo, to niezdrowo.
Polskie kino ekologiczne. „Pani Basia” – recenzja filmu
Nie zliczę ile to razy podczas seansu z moich ust wyrwało się ciężkie westchnienie na widok sprzecznych z logiką i jakimikolwiek zasadami fizyki nonsensów powstałych w umysłach twórców. Hitem dla mnie była pojawiająca się znikąd ogromna fala grawitacyjna spowodowana bliskością Księżyca, która z faktyczną falą grawitacyjną ma niewiele wspólnego. Lepsze od tego było jedynie przeskakiwanie samochodem przez pękającą Ziemię, dostając się na drugą stronę powstałego urwiska dzięki urwanym, spadającym fragmentom globu. I choć zdaję sobie sprawę, iż tego typu produkcje często naginają prawa naukowe i zdarzają się w nich absurdy, to w tym przypadku logika została boleśnie zdominowana, wręcz zabita, przez niedorzeczność.
Oczekiwania vs. rzeczywistość
Oglądając Moonfall, oczekiwałam ekscytującego seansu, nie spodziewałam się jednak, iż emocjami, jakie będą mi towarzyszyć, okażą się zażenowanie, znudzenie i smutek. Autentycznie oglądając lubianych przeze mnie aktorów widocznie męczących się odtwarzaniem swoich ról, ratowaniem projektu, w który się zaangażowali wywoływało we mnie ogrom smutku. Coś tutaj ewidentnie poszło nie tak. I trudno jest mi uwierzyć, iż to wina złej obsady. Ciężko jednak też dać wiarę w to, że osoby odpowiedzialne za takie superprodukcje jak Dzień Niepodległości, 2012 czy Pojutrze jednocześnie wykreowały coś tak słabego jak Moonfall. Niestety nie mogę napisać, iż polecam wam ten film. Wręcz sumienie nakazuje mi was przed nim ustrzec. I choć nieczęsto zdarza się mi ocenić cokolwiek tak nisko i robię to z ciężkim sercem, najwyższa ocena jaką mogę wystawić temu tworowi to 3,5/10 punktów. Ze względu na sentyment do aktorów, pomysł na mechaniczny księżyc i całkiem dobre efekty specjalne.
Za materiał do recenzji dziękujemy
Reżyseria:Roland Emmerich
Rok premiery: 2022
Czas trwania: 2 godziny 11 minut