Marvelowe uniwersum serialowe rozrasta się w niezwykle szybkim tempie. Do kolekcji superbohaterów dołączają coraz to nowe postaci, które czasami rozpychają się łokciami, czasami uzupełniają filmowy kanon, a czasami tworzą sobie pewną niszę. Zaczyna się robić tłoczno w tym biznesie ratowania świata, a nawet chaotycznie. I kiedy przykład Thora obala całą mitologię, wkładając ją między bajki, to na scenę wkracza Khonshu i daje nam swojego Księżycowego Rycerza.
Kiedy Oscar Isaac zgadza się zagrać rolę superbohatera w rozszerzającym się MCU, oznacza to, że szykuje się coś bardzo dobrego. Mocno selekcjonuję marvelowskie seriale na Disney+ — ogólnie ich jakość jest dużo lepsza niż tych tworzonych przy współpracy z Netflixem, ale nie mam czasu na tyle tytułów adaptujących komiksy. Moon Knight kupił mnie aktorem wcielającym się w tytułową rolę, a kiedy jeszcze okazało się, że w produkcji pojawi się Ethan Hawke — nie było siły, która kazałaby mi to przegapić.
Kim jest Księżycowy Rycerz?
Steven Grant wiedzie swoje spokojne i nudne życie, pracuje w londyńskim muzeum jako sprzedawca pamiątek i gadżetów, pasjonuje się starożytnym Egiptem i opiekuje swoją rybką z jedną płetwą. Nie je mięsa, jest dość nieśmiały, a nawet introwertyczny, i ma tylko jeden bardzo mały problem. Czasami wychodzi nocami z domu, kiedy śpi, i zwykle nic z tych wypraw nie pamięta, a bywa, że „budzi się” w obcym dla siebie miejscu.
Steven nie do końca jest tylko Stevenem — o czym bohater dowiaduje się w dość ekstremalnych okolicznościach. W momentach swojej nieświadomości staje się Markiem Spectorerm, który z kolei zgodził się zostać awatarem Khonshu — egipskiego boga księżyca.
Marvel podnosi poprzeczkę?
Moon Knight to krótki serial, bo zaledwie sześcioodcinkowy. Może właśnie dzięki temu został stworzony z dbałością, o którą woła bardzo dużo nowych produkcji. Lista osób odpowiedzialnych za scenariusz jest długa, za to znajdują się na niej osoby zasłużone w innych tytułach, między innymi: Jeremy Slater, który pisał The Umbrella Academy, Peter Cameron — współtworzył WandaVision oraz Carnival Row, Danielle Iman — producentka Riverdale. Ale pojawia się też Beau DeMayo — pracował przy Wiedźminie od Netflixa, co nie do końca jest rekomendacją. Serial otrzymał bardzo świeży skład reżyserski (Mohamed Diab, Justin Benson, Aaron Moorhead) i w połączeniu z obsadą dało niesamowity efekt.
Bo nawet najlepszy scenariusz w rękach miernego aktora może okazać się klapą. Marvel angażuje do swoich produkcji duże nazwiska i bardzo dobrze widać to w Moon Knight. Bycie częścią Disneya się opłaca.
Oscar Isaac w swojej podwójnej roli jest fenomenalny — widać, że potrafi udźwignąć trudne role, chociażby po sposobie, w jaki przeskakuje między osobowościami Stevena i Marka, gdzie musi również zmieniać akcent (pierwszy to Brytyjczyk, drugi — Amerykanin). Kluczowy element do pozytywnego odbioru serialu — trzeba uwierzyć w tę dziwną koegzystencję obu panów, aby uwierzyć w całą resztę.
Na drugim biegunie konfliktu dostajemy postać antagonisty, lidera kultu bogini Ammit — Arthura Harrowa granego przez Ethana Hawke’a. To jeden z tych aktorów, którego filmografia jest dłuższa niż ta recenzja, a kreacje pozostawiają niezatarte wrażenie na widzu (chociażby w filmie The Northman z tego roku). Harrow to postać dość spokojna, ułożona wewnętrznie, o ustalonym celu życia, podążająca wytyczoną przez los ścieżką. Świetnie stoi w opozycji do protagonisty historii — Steven/Marc jest skonfliktowany, rozdwojony, walczy z problemami. Serial w pewnym momencie wyjaśnia nam, dlaczego tak się stało, daje odpowiedzi, stawia nowe pytania. Bo mimo że gdzieś w tle mamy konflikt między bogami egipskimi na linii Ammit – Khonshu, to fabuła skupia się na problemach postaci granej przez Isaaca. I jest to bardzo mocna strona Moon Knighta.
Jeszcze dwa słowa o fabule
Historia w serialu bardzo szybko się rozwija, zważywszy na fakt, że to zaledwie sześć odcinków. Ale w żaden sposób nie jest przyspieszona. Idealny balans — fabuła w Moon Knight została zbudowana na motywie wagi: osądzania i ważenia duszy, oraz równowagi w życiu i wszechświecie. Warto zwrócić na to uwagę podczas seansu. A wszystko to przy okazji ratowania świata od zagłady.
Żeby nie było tak pięknie i różowo, miałam taki mały zgrzyt fabularny. Nie jestem znawczynią Marvela i nie wiem czy dobrze układam te puzzle, z których składa się MCU. Skoro Steven pracuje w Brytyjskim Muzeum, to czy nie powinien tam wpaść na Sersi z Eternals? A może Moon Knight dzieje się na innej wersji Ziemi (w końcu Spider-Man i Dr Strange wprowadzili nam multiversum do kanonu)?
Serial tego nie wyjaśnia, ale dzięki niesamowitej scenie po napisach ostatniego odcinka (tak, seriale Marvela, podobnie jak filmy, mają te bonusowe ujęcia), możemy przypuszczać, że czeka nas kolejne spotkanie z Księżycowym Rycerzem.
Dla kogo jest Moon Knight?
Serial o wojowniku o miłość i sprawiedliwość… karzący w imieniu księżyca… A tak na poważnie, żeby obejrzeć Moon Knight nie trzeba być fanem Marvela i śledzić wydarzeń z MCU na bieżąco. Jest to odrębna historia, która mimo wszystko skupia się na wewnętrznym konflikcie bohatera, wykorzystując otoczenie. Dodatkowo potrafi zainteresować osoby zupełnie obojętne w stosunku do komiksowych ekranizacji. Ten tytuł broni się sam.