Mój syn, remake francuskiej produkcji Mój synek z 2017 roku, to jedna z kilku tegorocznych zapowiedzi filmowych, na myśl o której pojawiał się u mnie dreszczyk podniecenia. Najnowsza produkcja Christiana Cariona miała być czymś, co stawia na oryginalność, stosując nietypowe rozwiązanie konstrukcyjne – James McAvoyd nie otrzymał scenariusza. Planowano, by każda z jego reakcji była improwizowana, a dzięki temu bardziej wiarygodna. Aktor sam budował postać, decydując o tym, jak się ona zachowuje i co mówi w obliczu tragedii. Poszłam do kina z ogromnymi oczekiwaniami, wyszłam jednak w nieco gorszym nastroju.
Syn Edmunda Murraya zaginął podczas wyjazdu na obóz. Zrozpaczony mężczyzna rozpoczyna poszukiwania na własną rękę. Szybko okazuje się, że sprawa jest bardziej skomplikowana niż na początku się wydawało – chłopiec został porwany. Mężczyzna ma wielu podejrzanych, w tym nowego partnera byłej żony, lecz nie posiada żadnych dowodów na winę kogokolwiek. Czy zrozpaczonemu ojcu uda się odnaleźć siedmiolatka?
Wielka improwizacja
Umiejętność improwizacji to niezaprzeczalnie coś, co James McAvoyd opanował do perfekcji. Jest to jedno z pierwszych stwierdzeń, jakie nasunęło mi się na myśl po seansie Mojego syna. Aktor, nie znając scenariusza, z pełnym zaangażowaniem podszedł do produkcji, dzięki czemu zyskała ona niezwykle realistyczny wygląd. Widz wraz z bohaterem mógł krok po kroku rozwiązywać zagadkę zniknięcia chłopca. Oglądał prawdziwą rozpacz mężczyzny pragnącego odnaleźć swoje dziecko. Nie czuć w niej ani grama fałszu.
Choć pozostali aktorzy znali scenariusz, im również udało się dobrze wypaść przed kamerą, co wcale nie było takie oczywiste. Improwizacja ze strony głównej postaci wymuszała zapewne na innych konkretne reakcje i zachowania. Mimo to dali radę przedstawić tę opowieść w sposób realistyczny i pełen emocji.
>>Polecamy: „Mój syn” w kinach od 25 lutego!<<
Inny kłopot stanowi fabuła. Nie jestem pewna, czy to problem samego scenariusza, czy zmian, jakie wprowadzały w nim improwizacje McAvoyda, jednak w wielu momentach można było zauważyć brak logiki. Niektóre wątki pojawiały się, miały potencjał, lecz finalnie okazało się, że nie zostały doprowadzone do końca.
Jeśli chodzi o główną linię fabularną, rozpoczęło się ciekawie. Widz, siedząc w kinie, czuł napięcie. Zaintrygowany zastanawiał się, w jakim kierunku rozwinie się akcja. Z czasem jednak napięcie opadało, by na koniec okazało się, że postawiono na najbanalniejsze i najbardziej schematyczne rozwiązanie z możliwych.
Niezwykłe ujęcia
Muszę napisać jednak, że zdjęcia są jednym z dwóch elementów filmu – drugi to oczywiście gra aktorska McAvoyd – które mnie zachwyciły. Oglądając produkcję, przyglądać się można niezwykłym ujęciom szkockiej natury, tak wielkiej w obliczu nic nieznaczącego człowieka. Obrazy te wprowadzają do filmu pewnego rodzaju niepokój i sprawiają, że przedstawiany świat staje się bardziej tajemniczy.
Niezwykle pokazany został również bohater. Towarzysząc Edmundowi, widz zanurza się w jego rzeczywistość. Śledzi go krok w krok, dzięki czemu z podobną intensywnością odczuwa napięcie i zdezorientowanie, z jakim zmaga się postać. Warto zwrócić uwagę także na sceny końcowe. Ogromnie wyróżniają się one pod kątem oświetlenia. Odbiorca, podobnie jak postać w filmie, nie widzi prawie nic poza obrysami rzeczy, znajdujących się w budynku. Za to kiedy bohater wkracza w krąg ciepłego światła lampy, obraz nabiera charakterystycznych barw. To niesamowite, jak drobna kombinacja przy oświetleniu oraz przy ruchu kamery wpłynęła na wygląd i odbiór całej produkcji.
Dylematy
Kilka dni po seansie produkcja ta wciąż nie daje mi spokoju. Nie jestem do końca pewna, czy mi się podobała, czy nie. Fabuła to zdecydowany mankament produkcji, jednak sposób prowadzenia kamery, gra kolorami i oświetleniem, a także dobra gra aktorska sprawiają, że wady odrobinę blakną. W gruncie rzeczy nie mogę napisać, że jest to zły film. Podczas sensu byłam nim zafascynowana. Dopiero zakończenie przyniosło rozczarowanie, a to z kolei wywołało falę krytycznych myśli.
Mimo tego uważam, że warto jest obejrzeć Mojego syna chociażby dla powiewu świeżości, jaki wnosi do filmowego świata brak znajomości scenariusza przez pierwszoplanowego aktora, oraz dla niezwykłych ujęć Szkocji, które obserwujemy podczas sensu.
Tytuł oryginalny: My Son
Reżyseria: Christian Carion
Rok premiery: 2021
Czas trwania: 1 godzina 35 minut