Mitologia jest niezwykle pociągającym materiałem pisarskim, a obecnie przeżywa renesans w literaturze. Autorzy zaczynają być coraz odważniejsi i sięgając po te mniej znane bóstwa i boginie. Cóż, nadprzyrodzone byty czy walka dobra ze złem to klasyka dobrej powieści fantasy. Czy taki zabieg to przepis na sukces czy może próba odgrzewania literackiego kotleta?
Maria Zdybska nie jest debiutantką, ma na swoim koncie trylogię fantastyczną Krucze serce. Jednak to jej nowa powieść, o tajemniczym tytule Pani Siedmiu Bram, była moim pierwszym spotkaniem z jej twórczością. Zakładałam zatem, że dostanę coś dobrego, dopracowanego, a jeśli nie, to chociaż poprawnego. Zawiodłam się.
Bogowie są wśród nas
Pani Siedmiu Bram to historia bogini Inanny, która żyje we współczesnym świecie, udając człowieka. Jej spokojną egzystencję zaburza telefon od starego znajomego — Dante jest nachalny i zdecydowanie zwiastuje kłopoty. Na horyzoncie pojawia się widmo apokalipsy.
Inanna, w poszukiwaniu odpowiedzi oraz ratunku przed starożytną klątwą, musi opuścić Berlin i nudną pracę w muzeum. Pierwszy przystanek — Ateny. W tę nieprzewidywalną podróż zabiera ze sobą wspomnianego irytującego Dantego, który, jak ona, nie jest człowiekiem, oraz zupełnie śmiertelną Nikki — dziecinną modelkę o samobójczych zapędach.
Wydawać by się mogło, że szykuje się powieść wypchana po brzegi akcją i brawurowymi wyskokami bogów, tymczasem fabuła rozwija się w ślimaczym tempie. Napięcie buduje się wolno, bohaterowie podróżują, coś robią, ale odniosłam wrażenie, że kręcą się w kółko i z ich działań nic nie wynika. Nikt nie wie czego szukają i po co to wszystko. I tak przez dobre siedemdziesiąt pięć procent powieści. Finał rozgrywa się w ostatnich dziesięciu procentach książki — upchnięty i skondensowany.
Syndrom pustego pokoju
Jednym z minusów Pani Siedmiu Bram jest świat przedstawiony, a właściwie jego brak. I pewnie nie raziłoby to tak bardzo, gdyby ekscytujące eskapady Inanny i spółki były w stanie przysłonić niedociągnięcia. Fabuła mocno skupia się na podróżowaniu, ale nie ważne czy to Berlin, Ateny, a może Nowy Jork, wszędzie jest tak samo nijako. Nie ma tu wrażenia wielkiego świata, który powinien roztaczać się przed wyobraźnią czytelnika, są tylko bohaterowie w przestrzeni.
Miałam też problem z samą Inanną. Ja rozumiem, że będąc boginią, jej wiedza i długowieczność pozwalają na bardzo dużo — na przykład przeskakiwanie z jednego języka na drugi, niczym na pstryknięcie palców. Jednak zabrakło mi w tekście jakiegoś wyraźnego wskazania tych umiejętności lingwistycznych. Tak zwyczajna rzecz, jak wrzucenie zwykłego „dzień dobry” w obcym języku, na pewno rozszerzyłaby nieco świat. W powieści dostałam bańkę z jakimś miejscem, z jakimiś budowlami, w którym chodzą czasami jacyś ludzie i nie-ludzie.
Niestety, ale samo napisanie „lecimy do Budapesztu” nie sprawia, że przestrzeń powieści się poszerza.
Wrogowie i przyjaciele
Nie kupuję Inanny jako protagonistki. Ponoć bogowie są naznaczeni wadami jak ludzie, tymczasem ona ma zbyt łatwo. Przeszkody, które napotyka, nie sprawiają jej problemów — od przypadkowych ludzi na komisariatach i w aresztach dostaje to, co chce, a nawet nie jest zmuszona do użycia swoich boskich mocy. Nic nie stanowi wyzwania dla pradawnej bogini, a to tworzy mało wiarygodny obraz.
Zdybskiej nie udało się przekonać mnie do polubienia Inanny. W zasadzie żadna postać nie budzi we mnie sympatii. Bohaterowie w Pani Siedmiu Bram są płascy i papierowi, a ich motywacje — albo owiane ogromną tajemnicą, albo tak błahe, że w zasadzie nie istnieją. Relacje między postaciami nie wzbudzają emocji, czytelnik dostaje bardzo dużo niedopowiedzeń co do przeszłości, która najwyraźniej ma znaczenie w odniesieniu do „tu i teraz”, ale nikt nie próbuje nic wyjaśnić. Trzeba się domyślać.
Nie jestem wymagającym czytelnikiem i wiele wybaczam, a jednak powieść mnie nie przekonała do siebie. I chyba wisienką na torcie jest wątek romansowy między Inanną a pewnym mężczyzną — nie będę spoilerować, kim. Wydaje się, że miał on być czymś kluczowym, ale nie nachalnym. Ani jedno, ani drugie, się nie udało. Uwielbiam wątki romantyczne w powieściach fantastycznych, szczególnie te „from enemies to lovers”, zaczytuję się w romansach militarnych, w których głównym atutem jest sześciopak, a jednak autorce nie udało się mnie wziąć w szpony namiętności kochanków. Zabrakło emocji i logiczności, podobnie jak w innych relacjach w powieści.
Na koniec jeszcze „Ten Zły”. Główny antagonista i ta cała apokalipsa w ogólnym rozrachunku są niepozorni, niczym odgrażający się pan Mietek spod budki z piwem, który ucieknie, jak się go dobrze nastraszy. Miały być walki bogów i nadprzyrodzonych bytów, a nie przepychanka w piaskownicy.
Coś dobrego na koniec
Panią Siedmiu Bram niewątpliwie czyta się szybko, bo Maria Zdybska sprawnie posługuje się językiem. I muszę oddać jej to na plus, bo to nie tak, że szukałam wad i błędów podczas lektury. Powieść czytało mi się całkiem dobrze. Pomysł na fabułę jest ciekawy i cały czas czekałam na jakieś walnięcie z kopa i niesamowity plot twist. Nie dostałam ich, stąd moje podwójne rozczarowanie. A ponieważ w trakcie lektury wyłapywałam drobne potknięcia czy nielogiczności i skrzętnie zapisywałam je w notatniku, to nie mogę Pani Siedmiu Bram polecić, ani nie czekam na zapowiedzianą przez autorkę kontynuację.
Zdybska poległa głównie na odpowiednim rozłożeniu momentów krytycznych w fabule, zabrakło grozy i punktu kulminacyjnego o znaczącej wadze. Momenty, które powinny wpływać na obrót wydarzeń, nie miały odpowiednio wysokiej stawki — albo może nie było to dostatecznie dobrze przedstawione.
W ostatecznym rozrachunku Pani Siedmiu Bram jest jedynie poprawna. Taka przyjemna lektura na zimowe wieczory, która znika z pamięci czytelnika po dwóch dniach.
Fantasy dobre na każdą okazję.
Recenzja powstała we współpracy z Virtualo.
Tytuł: Pani Siedmiu Bram
Autorka: Maria Zdybska
Wydawnictwo: Inanna
Rozmiar: 2,9MB