Miałyśmy oglądać, ale trzeba było przeczytać – rozmówki

-

Podobno oglądanie filmów i seriali historycznych może odbywać się bez niezdrowego przesiadywania na Wikipedii, studiowania biogramów poświęconych bohaterom tych tekstów kultury czy poszukiwania książek, artykułów oraz opracowań na temat. Istnieją osoby, które potrafią spokojnie obejrzeć takie produkcje i później pogłębiać swoją wiedzę. No cóż, nam to nie zawsze wychodzi.

Agata: The White Queen (2013), The White Princess (2017) i Outlaw King (2018) to produkcje, które ostatnio sprawiły, że co chwilę przerywałam oglądanie, aby sprawdzić kontekst historyczny – moja znajomość historii Anglii i Szkocji przypomina ser szwajcarski z imponującymi dziurami. Zwłaszcza ten pierwszy obraz wymagał dość dokładnego przestudiowania drzew genealogicznych trzech zwaśnionych rodów z okresu Wojny Dwóch Róż, Yorków, Lancasterów i Tudorów. Te osiem odcinków trwało bardzo długo. Sądziłam, że przy kontynuacji, The White Princess, już sobie spokojnie obejrzę bez takich rzutów na wiedzę”, ale nie, ponieważ dokładne informacje dotyczące każdego z nienarodzonych jeszcze w serialu dzieci Henryka VII okazywały się ważne. Zresztą, dokładnie ten sam system przyjęłam przy Outlaw King. Historia Szkocji jest super. A jak wygląda Twoje oglądanie, Aniu?

Ania: Ze mną nie można oglądać filmów historycznych, a już kinowe seanse są dla moich współoglądaczy absolutną torturą. Jestem encyklopedią faktów nikomu niepotrzebnych i często, oraz zupełnie nieproszona, o nich opowiadam. A moja osobowość obsesyjna, którą sama u siebie zdiagnozowałam, w ogóle w tym nie pomaga. Kiedy wkręciłam się w Hamiltona, przeryłam wszelkie dostępne strony, obejrzałam wszystko, co Manuel Lin-Miranda miał do powiedzenia i oczywiście zamówiłam, w oryginale, książkę Rona Chernowa. Czy ją przeczytałam? Nie. Ale, cytując klasyka, that’s not the point. Wspomniany przez Ciebie Outlaw King trwał w moim domu pół dnia, a coś czuję w kościach, że przed obejrzeniem Marii, królowej Szkotów, znów zrobię najazd na Wikipedię, bo wiedzę na temat historii Szkocji mam absurdalnie niewielką.

Miałyśmy oglądać, ale trzeba było przeczytać – rozmówki
Kadr z filmu Outlaw King

Agata: Jestem wyznawczynią poglądu, że niepotrzebne informacje nigdy nie są niepotrzebne” i każda wiedza w końcu do czegoś się przyda. Urasta to jednak czasem do problemu, gdy w czasie całkowicie niezobowiązującego seansu ekranizacji powieści historycznej o wyraźnie romansowym charakterze (jak The White Queen i The White Princess), wsiąkam w fakty, a potem marudzę, że w rzeczywistości było inaczej”. Przypomnę, iż prawdopodobnie kwadrans wcześniej nie miałam o tym pojęcia. I wspominam o tym dlatego, iż podobna tendencja wpływa na oglądanie. Z jednej strony wow, nowa, smaczna wiedza, zawsze się przyda, a z drugiej, jak wspominałaś, ledwo dwugodzinny film nagle ogląda się pół dnia. Albo trzy dni.

Ania: Poza etapem hamiltonowym, najwięcej wiedzy przyswajałam przy Tudorach. Nie sądzę, aby kiedykolwiek udało mi się pobić długość seansów, do jakiej urastały poszczególne odcinki. Dlatego oglądanie Korony Królów jest dla mnie czystą torturą. Szczytem okropieństwa było, kiedy zauważyłam jednego ze statystów ubranego w coś, co miało imitować kolczy kaptur, a zrobiono je na drutach. Zresztą, moje wykształcenie wcale mi nie ułatwia zadania.

Agata: Jesteś archeolożką, prawda? Ja mam prościej, historię znam na tyle, na ile jest mi potrzebna, żeby spokojnie obejrzeć film historyczny i móc się kłócić z fabularnymi rozwiązaniami (czy wspominałam, że to niekoniecznie spójne zachowanie?). Dlatego właśnie uwielbiam Obłędnego rycerza z 2001 roku, wiesz, ten film z Heathem Ledgerem, Paulem Bettanym i Alanem Tudykiem. To jest produkcja osadzona w średniowiecznej Anglii, skoncentrowana na kulturze rycerskiej. Główny bohater, giermek, po śmierci swojego pana, postanawia zająć jego miejsce – jeśli bowiem nie wygra kolejnego turnieju to on, oraz jego dwaj towarzysze, nie bardzo będą mieli co jeść. Przywołuję ten tytuł dlatego, że ma sporo osobliwości w postaci, na przykład, wykorzystania utworów Queen w ścieżce dźwiękowej czy przeszczepienie współczesnych zachowań stadionowych na średniowieczną publiczność rycerskich zmagań. To ni w ząb jest historycznie poprawne, ale doskonale pozwala widzom (w tym mi) wciągnąć się w fabułę. Masz też taki film albo serial?

Ania: Właśnie miałam wspomnieć o tym, że o dziwo są seriale i filmy, które oglądam zupełnie na luzie. Dla mnie największy fenomen to Wikingowie. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu zupełnie nie przeszkadzają mi ich stroje, które historycznie leżą i kwiczą, tak jak część wydarzeń zupełnie nie trzyma się kupy. Podejrzewam, że dużą rolę odgrywa tu jeden fakt – fabuła opiera się na częściowo legendarnych wydarzeniach i wymyślonych postaciach, co w mojej głowie przerabia się na informację ej, to nie jest właściwie historyczne, nie trzeba się martwić. Tobie taki argument też wystarcza czy zupełnie nie ma znaczenia, jaka historia stoi za filmem czy serialem i, skoro jest osadzona w średniowieczu, to ma być średniowieczem i koniec?

Miałyśmy oglądać, ale trzeba było przeczytać – rozmówki
Kadr z serialu Wikingowie

Agata: Dla mnie zwykle najważniejsza jest opowieść, a nie wydarzenia historyczne. Tak sobie ostatnio myślałam nad tym, czy aby tym, co gna mnie na Wikipedię i do źródeł, nie jest czasem zwykła, niepohamowana, niecierpliwa ciekawość. Chcę wiedzieć, czy ta bohaterka na drugim planie, która jest tak wspaniale zagrana i doskonale wszystko miesza, doczeka końca sezonu. Więc sprawdzam, jak to było, gdyż w przypadku seriali czy filmów historycznych takie rzeczy mogę sprawdzić. Gorzej, że Wikipedia ma linki do kolejnych rekordów, a one są takie fascynujące, że ani się obejrzę, mija czterdzieści minut do godziny, a ja nagle całkiem nieźle orientuję się w jakimś wycinku średniowiecznych wydarzeń. Przyznam również, że zdarza mi się zapolować na cytowane artykuły czy opracowania, bo czemu by nie? Jeśli mam do czynienia z czystą fikcją, nie mogę sprawdzić, co będzie dalej i czasem doprowadza mnie to do szału… I tak, należę do tych osób, które potrafią przeczytać zakończenie, żeby ze spokojem cieszyć się powieścią. Nie jestem z tego dumna. Ale, wracając do Twojego pytania, jeśli film czy serial kreatywnie posługują się średniowieczem i w sobie, jak w przywołanych przez Ciebie Wikingach, są wprost radosną fantazją na temat, nie mam nic przeciwko. Ot: ciekawa historia, dajcie jeszcze, czemu skończył mi się sezon, ojej, słońce wstaje. Jednak jeśli szczycą się, że są na faktach” albo to prawdziwa historia” to nie dość, że nie ma zmiłuj, to jeszcze to słońce mnie zastanie z nosem w książkach. Zresztą właśnie to lekko (ha, ha) obsesyjne sprawdzanie informacji sprawiło, że poczułyśmy prawdziwe siostrzeństwo, dyskutując o naszych stylach odbioru takich seriali i filmów, prawda?

Ania: Nawet nie wiesz, jak bardzo to siostrzane porozumienie jest mi potrzebne! Choć muszę przyznać, że mój umysł traktuje książki jako coś zupełnie innego – nie czuję potrzeby sprawdzania faktów w trakcie lektury. Dopiero, kiedy skończę, wpadam w biblioteczny szał. Zastanawiam się, czy tylko forma, jaką jest film i serial, sprawia, że muszę dowiedzieć się już i teraz czegoś więcej, czy po prostu teksty pisane rządzą się innymi prawami?

Agata: Pojęcia nie mam, ja książkę faktologiocznie też potrafię sprawdzać, acz… W sumie chyba sytuacja czytania/oglądania gra tu ważną rolę. Jeśli oglądam, zazwyczaj online, pod ręką mam internet – Wikipedia jest tylko jedną zakładkę dalej. Jeśli czytam, często siedzę w autobusie, tramwaju albo pociągu, a telefon tkwi gdzieś w plecaku i, no cóż, nie chce mi się po prostu po niego sięgać. A zanim dojadę do domu, najzwyczajniej w świecie zapominam, co miałam sprawdzić (tak, wstyd mi, ale co poradzę?). Jeśli chodzi jednak o to, jak skończy się fabuła… no bardzo trudno mi się powstrzymać, aby po prostu nie zerknąć na koniec. Ja więc stawiałabym na okoliczności albo sytuację czytania/oglądania. Chyba, że w kinie sprawdzasz informacje? Przyznam, raz mi się zdarzyło…

Ania: W kinie nie sprawdzam. Sprawdzam przed seansem. I nie tylko historyczne. Nigdy nie czytałam komiksów, ale idąc na nowy film od MCU muszę poznać oryginalną historię, choćby w wersji skróconej. Wydaje mi się, że nośnik jest tutaj zapalnikiem – dopóki dostęp do informacji nie wymaga ode mnie wielu ruchów, jestem w stanie przeczytać wszystko, ale jeśli tylko muszę wstać, znaleźć laptopa, odpalić go, to nagle okazuje się, że ja wcale nie muszę tego wszystkiego wiedzieć i da się żyć. Mam wrażenie, że wygoda jednak wygrywa z informacją.

Miałyśmy oglądać, ale trzeba było przeczytać – rozmówki
Kadr z serialu The White Queen

Agata: Wychodzi na to, że ten internet to jednak trochę spełnił swoją utopijną rolę źródła wiedzy. Troszeczkę. Ale, jak tak sobie rozmawiamy, to zaczęłam się zastanawiać nad tym, że to w ogóle doskonały sposób na dość bezbolesne poszerzanie wiedzy ogólnej – choć, fakt, wyrywkowo. Swego czasu w ten sposób zdobyte informacje uratowały mi skórę na lekcji historii, kiedy nauczyciel zorientował się, jak bardzo nie uważam. Na swoją obronę mam jedynie to, że rozwój uzbrojenia wojskowego od czasu rewolucji industrialnej w ogóle, ale to w ogóle, mnie nie interesuje. A czy tobie kiedyś ta zdobywana w czasie oglądania wiedza się przydała?

Ania: Chyba tylko, żeby się nią popisać. Albo raczej: żeby lepiej rozumieć, co oglądam i co czytam. Ale to raczej samonapędzające się koło – dowiaduję się więcej, więc oglądam i czytam więcej, żeby wiedzieć więcej. Swoiste perpetuum mobile. Głód wiedzy jest większy niż rozsądek. I wydaje mi się, że to najlepsze podsumowanie – im więcej wiemy, tym bardziej zdajemy sobie sprawę, jak mało wiemy.

Agata: Więc próbujemy dowiedzieć się więcej! W tym miejscu wypadałoby zapytać naszych czytelników: A wy jak oglądacie seriale i produkcje historyczne?

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu