Mamo, odrobiłam lekcje. „Uncharted – kolekcja Nathana Drake’a” po latach na dysku

-

Przeglądając instagramowe konta o grach, zwłaszcza posiadaczy PS4, często można spotkać się z zapytaniem o ulubione tytuły ekskluzywne od Sony. Najczęstsza odpowiedź: Uncharted. Nie da się ukryć, że od czasów poprzedniej generacji konsol, produkcja stała się kultowa. Dla fanów przygód rodem z Indiany Jonesa, czy po prostu lubiących przeżywać rozmaite podróże, to pozycja wręcz obowiązkowa.
Kulawe początki

Moje pierwsze podejście do gry było za czasów świetności PS3 – zaczęłam od końca, bo od trzeciej części serii. Zrezygnowałam po niecałej godzinie rozgrywki, gdy nie potrafiłam przejść przez wszystkie momenty strzelania do przeciwników. Przy każdej mojej dyskusji o Uncharted zastanawiałam się, co ludzie w tym widzą. 

Minęło parę lat, na rynku ukazał się remaster w postaci kolekcji trzech części na jednej płycie, oraz kolejne odsłony przygód Nathana, a ja wciąż, z uporem maniaka, twierdziłam, że ta seria to zło. Do czasu…

Mamo, odrobiłam lekcje. „Uncharted - kolekcja Nathana Drake’a” po latach na dysku
Screen z gry
Nadszedł dzień sądu

Siódmego stycznia tego roku świat obiegła informacja, że abonenci usługi PS Plus będą mieli możliwość zagrać w Kolekcję Nathana Drake’a. Moje serce zabiło mocniej. „A może dać temu jeszcze jedną szansę?” – pomyślałam. Tak zrobiłam i była to jedna z moich lepszych decyzji, jeśli chodzi o gry. 

Po uruchomieniu jej, na ekranie ukazała się grafika, dokładnie taka sama, jak tamtego felernego dnia. 

Mamo, odrobiłam lekcje. „Uncharted - kolekcja Nathana Drake’a” po latach na dysku
Screen z gry

Akcja od razu przechodzi do ataku wrogów na łodzi, szybka lekcja sterowania i zaczynamy przygodę. Kilka trafień w głowę i już wiedziałam, że system strzelania został poprawiony. Tak porwała mnie pierwsza część, że po trzech dłuższych posiedzeniach przy konsoli zakończyłam wątek fabularny. Sama historia nie wyróżniała się niczym szczególnym, ot – gramy złodziejem szukającym skarbu, przemierzając ruiny i świątynie. Wędrówkę utrudniają mu jednak byli „przyjaciele” Sully’ego – starego znajomego głównej postaci gry – u których bohater ma długi. 

Wszystko wydawałoby się normalne do czasu, kiedy nie jesteśmy w finale historii. Gdy w końcu do niego dojdziemy, co spotykamy? Hiszpanów zamienionych w potwory w wyniku klątwy, którzy żyli w bunkrze przez wiele lat! Zaskoczyło mnie to, sądziłam, że twórcy nie porwą się na motyw paranormalnych zdarzeń.

Fabuła nie jest długa i nie zmęczyła mnie na tyle, bym miała odejść od Uncharted na rzecz innej gry. Muszę przyznać, że wszystkie malownicze miejsca, jakie tam zwiedziłam, były bardzo dobrze zaprojektowane i jak na czasy PS3, robią niesamowite wrażenie. 

Mamo, odrobiłam lekcje. „Uncharted - kolekcja Nathana Drake’a” po latach na dysku
Screen z gry
Przygód ciąg dalszy

Niewiele się zastanawiając, włączyłam kolejną część. Duże grono osób z mojego środowiska zachwala sobie Pośród Złodziei. Wielokrotnie słyszałam, że to najlepsza odsłona tetralogii. Ja takiego odczucia, niestety, nie posiadam. Nie mam jej nic do zarzucenia, ale też nie widzę niesamowitości. Podejrzewam, że to skutek zestarzenia się gry oraz pojawiania się na rynku ładniejszych produkcji na obecną generację konsol, do których zdążyłam przywyknąć. To, co kiedyś powodowało zachwyt, dziś może być zupełnie nijakie.  Trzeba przyznać, że tytuł zrobiono bardziej filmowo, przerywniki zaskakują świetnymi ujęciami, historia jest o wiele dłuższa od poprzedniej i można napotkać więcej ciężkich zmagań w różnych lokacjach – to cechy, które rzucają się w oczy. 

Jako chorobliwy poszukiwacz znajdziek, muszę wspomnieć o tym, że w produkcji mamy mnóstwo schowanych skarbów i za każdą konkretną liczbę odnalezionych, jesteśmy nagradzani medalem oraz trofeum na koncie PSN  – dla mnie, najlepszą formą wyróżnienia. Niestety niesamowicie trudno mi je wyłapać, mimo że gra ma charakter liniowy i nie posiada zbyt wielu ukrytych miejscówek. 

Mamo, odrobiłam lekcje. „Uncharted - kolekcja Nathana Drake’a” po latach na dysku
Screen z gry
Nie ma róży bez kolców

Nie będę się już rozpisywać na temat ostatniej części Kolekcji Nathana Drake’a, ponieważ tutaj znów nie ma nic nowego, czym lekko się zawiodłam. Muszę natomiast wspomnieć o mechanice gry i sterowaniu, które bywa bardzo toporne. Od początku mojej przygody, po sam jej koniec, irytowało mnie robienie postacią czegokolwiek w pośpiechu. Wszelkie próby ucieczki, zeskakiwania, chwytania się krawędzi półek, potrafiłam podejmować po kilka razy. Dlaczego? Miałam wrażenie, że gram szmacianą lalką, sterowaną linkami, jak w małym teatrzyku. Częsty niedowład kończyn mojej postaci kończył się zwykle spadaniem w przepaść albo byciem postrzelonym. Czasami zdarzały się również małe błędy w grze, takie jak lewitujący przeciwnik czy Nathan chwytający się nieistniejącej belki. Są to nieliczne glitche, które nie kłują w oczy i można je wybaczyć. 

Mamo, odrobiłam lekcje. „Uncharted - kolekcja Nathana Drake’a” po latach na dysku
Screen z gry
To jeszcze nie koniec

Mimo wszystkich denerwujących sytuacji, błędów i wyzwisk w stronę telewizora, muszę przyznać, że produkcja od Naughty Dog dała mi naprawdę wiele frajdy. Moja przygoda z Nathanem jeszcze się nie zakończyła, bowiem na półce już stoi Kres Złodzieja oraz Zaginione Dziedzictwo, które już z niecierpliwością czekają na swoją kolej. Jak każda gra, posiada swoje plusy i minusy, jednak na pewno nie można odebrać jej jednego – bycia ekskluzywnym produktem Sony, dla którego warto zakupić ich konsolę. Nie żałuję, że dałam Uncharted szansę i polecam to każdemu, kto podobnie jak ja, jeszcze nie miał z serią styczności. Mamo, odrobiłam lekcje i możesz być ze mnie dumna. ☺ 

Joanna Janik
Joanna Janik
Do bólu zakochana w grach wideo, kolekcjonerka gier, konsol i wszelkich gadżetów z nimi związanych. Fanka marvelowego uniwersum, rysownik z przypadku i niedoszły fotograf spełniający się na Instagramie.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu