Od kiedy pojawiła się nowa platforma streamingowa do oglądania seriali czy też filmów, to sama nie wiem, na co się zdecydować. Na Disney+ można znaleźć tyle dobroci, że mój umysł wciąż nie potrafi tego w pełni ogarnąć. Jest tam wiele tworów, które powodują u mnie potrzebę powspominania czasów dzieciństwa. Przykładem tego mogą być naprawdę już wiekowe wersje bajek: 101 dalmatyńczyków czy Król Lew. Tego ostatniego obecnie nawet nie próbuję obejrzeć, bo wiem, że seans skończyłby się rzewnymi łzami.
Na tej konkretnej platformie dobrze odnajdzie się również fan Marvela, bowiem produkcji MCU jest tu naprawdę sporo. I tak po nitce do kł… Nie, ja trafiłam właśnie na miniserial, zatytułowany Ja jestem Groot, który był dla mnie pewnym zaskoczeniem. Dlaczego? Przekonacie się, jeżeli tylko przeczytacie ten tekst do samego końca!
Pierwsze odkrycia i poznawanie życia
Ja jestem Groot to pięć naprawdę króciutkich ujęć, ukazujących to przesympatyczne drzewko w różnorodnych sytuacjach, czasem wziętych prosto z życia. Widz może towarzyszyć więc swojemu ulubionemu bohaterowi podczas toalety, stawiania pierwszych kroków czy też przekonywania się na własnej skórze, że główny bohater to nie jedyna żyjąca istota w okolicy. Z każdej historyjki wypływa jeden morał: co by się nie działo i jak poważnie by to nie wyglądało, mały Groot zawsze znajdzie odpowiednie rozwiązanie. Można zatem określić tę produkcję jako króciutkie opowieści z przesłaniem.
Zachwycający pomysł
Od pierwszego odcinka postać Groota oraz cała animacja zapierają dech w piersiach. Zaraz po seansie odniosłam wrażenie, iż mimo że poszczególne epizody trwają tylko pięć minut, to jednak w tym czasie bardzo dużo się dzieje. Animacja została tak skonstruowana, że widz ani przez sekundę nie zastanawia się nad tym, co konkretnie ogląda, ani też nie odczuwa chociaż minimalnej nudy. Dla mnie zaskoczeniem było to, że Ja jestem Groot to tylko krótkometrażowe odcinki i do tego, że jest ich tylko pięć. Mam nadzieję, iż twórcy postanowią jednak stworzyć ciąg dalszy przygód małego Groota, którego wszyscy kojarzą pewnie ze Strażników z Galaktyki. Ten serial to taki dodatkowy smaczek dla fanów wspomnianej serii filmów.
Przechodząc już bezpośrednio do postaci Groota, to został on w taki sposób stworzony, że ciężko go nie polubić. Ba, wręcz przeciwnie, jest tak słodki, iż trudno przejść obok niego zupełnie obojętnie, a uśmiech sam pojawia się na twarzach widzów, gdy tylko go ujrzą. Ciekawostką na temat tego serialu jest fakt, że głosu głównej postaci użyczył sam Vin Diesel, zaś Rocketowi – Bradley Cooper.
Dlaczego tak krótko?
Cały czas zastanawiam się nad tym, co skłoniło twórców do stworzenia tak krótkich odcinków. Szczerze mówiąc, liczyłam na dłuższe epizody. W moim odczuciu są one jednak zbyt mało obszerne. Widz zdąży się wkręcić w opowiadaną historię i polubić głównego bohatera, a tutaj zupełnie znienacka pojawiają się już napisy końcowe. Odbiór całości mógłby być znacznie lepszy, gdyby właśnie rozszerzyć odrobinę przygody Groota, żeby była możliwość poznania większej ilości przygód tego uroczego bohatera.
Myślę, że Ja jestem Groot okaże się idealny dla młodszego widza, aby mógł go potraktować jako dobranockę i obejrzeć przed snem ze dwa odcinki. Istnieje takie powiedzenie, mówiące, że apetyt zaostrza się w trakcie jedzenia. Tak samo jest z tym obrazem: im więcej krótkometrażówek się zobaczy, tym więcej chce się ich ujrzeć.
Który z nich był najlepszy?
To pytanie raczej powinno zostać retoryczne, bowiem każdy z poszczególnych odcinków ma w sobie pewien rodzaj magii. Gdyby jednak ktoś bezpośrednio zapytałby mnie o to, który z epizodów najmocniej przypadł mi do gustu, to odpowiedziałabym, że… Trzy ostatnie! Nie potrafię z nich wyodrębnić tego jedynego w swoim rodzaju, który najbardziej zapadł mi w pamięć i zaskarbił sobie moje serce. Pierwszym z tychże obrazów jest ten ukazujący jak Groot zażywa kąpieli. Twórcy musieli mieć naprawdę sporo wyobraźni, żeby wymyślić ukazane w odcinku sposoby kąpieli. Urocze było to, jak Groot zrywał kawałki ogórków, zabrane z pobliskiego krzaczka, i kładł je sobie na oczach, niczym w SPA. Drugim epizodem, który mi się spodobał był ten, w którym małe drzewko tańczyło ze swoim sobowtórem. Wspólna zabawa naprawdę wciągała, ale zakończenie tego tańca mnie nieco zaskoczyło. A trzecim odcinkiem, mocniej przypadającym mi do gustu był ten, w którym Groot szykował drobny upominek dla Rocketa. Wzruszyłam się, gdy szop najpierw dał burę małemu drzewku, a później bardzo się wzruszył na widok obrazka, jaki ten malec przygotował. A już najbardziej rozczulił mnie uśmiech Groota, kiedy został on ostatecznie pochwalony za swoje dzieło. Jak sami widzicie, ciężko jest w tym przypadku wybrać konkretny obraz, który okazał się najlepszy.
Czy warto obejrzeć?
Oczywiście, że tak! Ja jestem Groot to nie tylko niezła gratka dla fanów Marvela, ale także dla mniejszych widzów, którzy chcą obejrzeć po prostu coś krótkiego i jednocześnie wciągającego. Nie ma tu miejsca na nudę, dosłownie każdą scenę twórcy okrasili szczyptą dobrego humoru, więc jeżeli ktoś miał zły dzień, to ta produkcja na pewno mu go umili. Wszystko zostało tu dopracowane w najdrobniejszych elementach. Aż chciałoby się rzec, że pragnie się więcej tego typu produkcji! Liczę na to, że w przyszłości powstaną dalsze przygody małego Groota.
Podsumowanie
Ja jestem Groot to bardzo przyjemna produkcja. Nadaje się nie tylko dla fanów Marvela, ale chociażby dla widzów, którzy nie mają zbytnio czasu na oglądanie czegoś dłuższego, a jednak chcieliby zrelaksować się choć przez chwilę, zasiadając przed telewizorem. Odcinki są krótkie, bowiem trwają około pięciu minut, więc można je obejrzeć nawet w autobusie podczas powrotu z pracy po ciężkim dniu.
Fabularnie jak i jakościowo wszystko zostało dopracowane w najmniejszych detalach, a każda historia niesie ze sobą jakieś konkretne przesłanie. Serial ten to idealny sposób na chwilę zapomnienia o szarej rzeczywistości oraz na naprawdę udaną rozrywkę.