Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Niektóre rzeczy szybciej, inne wolniej, zwłaszcza w przypadku seriali, których los zależy od słupków oglądalności i dobrego serca osób u władzy. Nieważne, że lubisz jakąś telewizyjną produkcję, jeśli statystki i zera się nie zgadzają, bardzo szybko może ona zejść z anteny.
W 2018 roku pożegnaliśmy kilka ciekawych seriali, w tym lubianego przez spore grono widzów Daredevila. Wprawdzie w jego przypadku nie chodziło o oglądalność, bo ta do niskich nie należała, tylko o brak porozumienia między osobami dzierżącymi władzę, jednak zakończenie było podobne do tego, jakie czeka obraz z niewielkimi wynikami, jeśli chodzi o zbieranie odbiorców, skończyło się anulowaniem show.
Midnight, Texas to przykład produkcji, która nie sprostała oczekiwaniom widzów, wprawdzie pierwszy sezon zebrał odpowiednią ilość odbiorców, jednak drugi okazał się sporym rozczarowaniem, jeśli chodzi o oglądalność. A to mogło skutkować podjęciem tylko jednej decyzji – kasacji obrazu. Przyznam szczerze, że po obejrzeniu premierowej odsłony serialu nie spodziewałam się, iż dostanie ona zgodę na nakręcenie kolejnej. Midnight, Texas nie jest najgorszą rzeczą, jaką widziałam, wręcz przeciwnie, całkiem dobrze bawiłam się oglądając to show, jednak nie jest to najambitniejsza produkcja, widać dziury w scenariuszu, nielogiczne rozwiązania, niektóre epizody się dłużą. Dla mnie było to typowe guilty pleasure i właśnie tak podchodziłam do tego serialu – z dużą dawką tolerancji.
Muszę jednak przyznać, że w tym przypadku nie zdziwiła mnie decyzja producentów. Dlaczego? Z kilku powodów.
Sielanka nie trwa wiecznie
W Midnight spokój i idylla nie mogą trwać wiecznie. To skazane na potępienie miasteczko, przyciągające przeróżne nadnaturalne istoty, te dobre i złe, nie podźwignęło się jeszcze po ostatniej walce, a tutaj do jego drzwi puka kolejne zagrożenie. Nowi mieszkańcy mają zamiar stworzyć w Midnight hotel-kurort dla zbłąkanych istot. To oznacza, że do miasteczka przybędzie dużo osób z zewnątrz, co niekoniecznie odpowiada jego mieszkańcom, zwłaszcza tym, którzy nie są ludźmi.
Właścicielami hotelu są Patience i Kai – małżeństwo pragnące ukoić zbłąkane dusze. Bardzo szybko na jaw wychodzi, iż mężczyzna nie jest tylko guru i uzdrowicielem, ale sam posiada unikalne zdolności – potrafi chociażby zamienić wampira w człowieka, wysysając jego nadnaturalną energię. Wszystko pięknie, ale jak łatwo się domyślić, para musi kryć jakąś niebezpieczną tajemnicę.
Nie tylko miasteczku grozi niebezpieczeństwo – chmury pojawiają się także nad związkiem Fiji i Bobo, a wszystko przez klątwę ciążącą na dziewczynie: kogo pokocha, ten zginie. Czarownica zrobi więc wszystko, byle tylko uratować miłość swojego życia, nawet gdyby to oznaczało zawarcie paktu ze złem.
Czy i tym razem bohaterowie poradzą sobie z nowym magicznym zagrożeniem? Kto z nich przeżyje, a kto zostanie poświęcony?
Słodko-gorzkie życie bohaterów
Najmocniejszą stroną serialu niewątpliwie są jego bohaterowie. Rzadko zdarza mi się lubić większą część protagonistów, większą, ponieważ jedna postać znajduje się poza kręgiem miłości – mianowicie grana przez Sarah Ramos Creek, ukochana Manfreda. W tym momencie powinnam napisać długi pean do twórców serialu za to, że w drugim sezonie ograniczyli jej rolę do minimum, aktorka pojawia się na ekranie dosłownie przez kilkanaście minut, ku mojej wielkiej uciesze.
Od początku Creek działała mi na nerwy – była nijaka, nie miała osobowości, nie potrafiła pokazać pazura, a jeśli już wyraziła swoją opinię, albo wychodziła na cierpiętnicę, albo nie okazywała się zbyt przekonująca. Dlatego decyzja o zmniejszeniu czasu antenowego tej bohaterki to najlepsze, co mogli zrobić twórcy produkcji. Nie chcę spoilerować, z tego powodu ograniczę się tylko do wspomnienia o tym, że jedno z rozwiązań, na jakie wpadli scenarzyści, jeśli chodzi o Creek, niezwykle przypadło mi do gustu, jeżeli widzieliście obraz, na pewno wiecie, co mam na myśli.
Inni bohaterowie Midnight, Texas to o wiele ciekawsze, lepiej napisane i wykreowane persony. Manfred, gdy w pobliżu nie ma Creek, jest bardziej interesujący i skupia się na czymś więcej niż tylko wzdychanie do swojej dziewczyny. To właśnie on jest jedną z trzech gwiazd tego sezonu, twórcy dokładnie wiedzieli, jak poprowadzić jego wątek, choć mam pewne zarzuty do tego, jak rozwinęły się jego relacje z Patience. I tutaj uwaga, mały spoiler – czy ten protagonista nie może choć przez chwilę pozostać obojętnym na kobiece wdzięki?
Anielsko-demoniczna parka, czyli Joe i Chuy, przeżywają kryzys, wszystko przez nowego bohatera obrazu – Walkera. W pierwszej odsłonie bardzo podobał mi się wątek wysłanników piekła i nieba, muszę jednak przyznać, że o wiele ciekawszy okazał się ten człowieka i anioła. Grany przez Josha Kelly’ego Walker to pogromca demonów, nie ma magicznych zdolności, jednak to nie przeszkadza mu w eliminowaniu pomiotu szatana. Znajduje z aniołem wspólny język, nic więc dziwnego, że szybko stają się sobie bliscy. I tak, ta dwójka pasuje do siebie lepiej niż Joe i Chuy.
Moi ulubieńcy, Bobo i Fiji, jak już wspominałam wcześniej, nie mają łatwo – klątwa, strach, chęć bycia razem – twórcy zafundowali tej dwójce interesującą, choć bardzo przewidywalną historię. Fiji decyduje się na niebezpieczny krok w celu uratowanie swojego ukochanego, wyrzeka się swojej dobrej części i przyjmuje tę złą. Fakt, jest to dość ciekawe – widzieć sympatyczną i kochaną protagonistkę, która nagle zamienia się w bezduszną kreaturę, dla jakiej nie liczy się nikt z przyjaciół, nawet Bobo, muszę jednak przyznać, że niektóre rozwiązania okazały się za grubymi nićmi szyte. Jak choćby to zafundowane nam w ostatnim epizodzie serialu. Parisa Fitz-Henley świetnie zagrała zbuntowaną, wredną wiedźmę, jednak nadal wolę ją w tej milszej odsłonie – Fiji powinna być dobra i koniec.
A jak tam ludzko-wampirzy duet? Dobrze, najlepiej ze wszystkich w serialu. Tak naprawdę o ich problemach opowiada tylko jeden odcinek, gdzie Olivia musi zmierzyć się ze swoją przeszłością i… ojcem. Tak, nareszcie pojawia się osoba, o której mówiono przez połowę pierwszego sezonu. Jeśli jednak liczycie, że zagości na ekranie na dłużej, porzućcie nadzieję, ten wątek został potraktowany mocno po macoszemu i rozwiązany w jednym odcinku.
Złe i dobre epizody
Midnight, Texas to bardzo nierówny serial. Pierwszy sezon miał więcej dobrych niż złych odcinków, niestety w drugim ta proporcja została zachwiana. Przez większość nowej odsłony produkcji twórcy wodzą widza za nos – niby coś się dzieje, ale tak naprawdę nie ma to większego wpływu na fabułę, są epizody, które stanowią typowy zapychacz czasu. Równie dobrze mogłoby ich po prostu nie być.
Twórcy nie mieli dobrego konceptu na nowy sezon, zapewne dlatego większość odcinków okazuje się „przegadana”, a akcji jest w nich jak na lekarstwo. Na szczęście pojawia się kilka, jak choćby pierwszy i ostatni, serwujących widzowi sporą dawkę adrenaliny, choć większość rozwiązań bardzo łatwo przewidzieć. Midnight, Texas nie jest bowiem ambitną produkcją – to lekka, miejscami niedopracowana i nieprzemyślana, ale jednak wciągająca opowieść, której głównym walorem są bohaterowie. I to właśnie dla nich oglądałam ten serial.
Czy jestem zawiedziona decyzją o kasacji? Jak już wspominałam, nie dziwię się jej, co jednak nie oznacza, iż nie chciałabym trochę dłużej potowarzyszyć tym protagonistom, zwłaszcza Bobo, Fiji i Walkerowi. Przywiązałam się do nich, więc na pewno jest mi trochę żal, że to już koniec tej zwariowanej i mrocznej przygody. Wiem jednak, że obecnie istnieje wiele lepszych produkcji, które czekają na obejrzenie.