Uwaga, będą spoilery!
Po długich latach maskowania się i działania w cieniu Arrow został zmuszony do ujawnienia swojej prawdziwej tożsamości. Niestety było to równoznaczne z pożegnaniem się z dotychczasowym życiem i spędzeniem długich lat w więzieniu. Jednak Arrow to superbohater, a nie zwykły przestępca, chociaż nie wszyscy podzielają tę opinię. Tym razem będzie musiał udowodnić już nie przed sobą, ale przed innymi, ile tak naprawdę jest wart.
Niekończąca się opowieść
Chociaż do tej serii mam ogromny sentyment, ponieważ oglądałam ją od pierwszego sezonu, to muszę przyznać, że czasami lepiej dla danego serialu, kiedy jego twórcy powiedzą „pas” i w umiejętny sposób zamkną losy głównego bohatera. Na dobrą sprawę siódmy sezon mógłby zakończyć się odcinkiem, w którym Arrow ostatecznie pokonuje Ricardo Diaza – przeciwnika znanego już z poprzednich odcinków. Problem w tym, że sezon trwałby niecałe dziesięć odcinków, a co zrobić, żeby dotrzeć do umownej granicy dwudziestu trzech? Wprowadzić kolejny czarny charakter, najlepiej rozdarty emocjonalnie, pełen traum z przeszłości i będący… zapomnianą siostrą głównego bohatera, o której do tej pory nikt nawet nie słyszał. W tym przypadku schemat jest ten sam: antagonista poszukujący sprawiedliwości chce ją wymierzyć sam, ponieważ tylko on, a w zasadzie ona, najlepiej wie, ile kosztuje ból i upokorzenie. Twórcom na szczęście nie zabrakło pomysłowości i wprowadzili pewien twist, który – nie ukrywam – mnie również zaskoczył. Otóż przez sześć sezonów nie wiadomo było dokładnie, co stało się z Gambitem, dlaczego zatonął, co było przyczyną jego wybuchu. Odpowiedź znajdziemy w najnowszym sezonie. Zapewne domyślacie się, kto mógł być za to odpowiedzialny… i nie mylicie się. Jak dla mnie – choć zaskakujące, jak już wcześniej wspomniałam – było to zbędne. Zatonięcie Gambita nie było jak dotąd głównym problemem Arrowa i w zasadzie potraktowano ten fakt na zasadzie „było, minęło”, dlatego po co do tego wracać po tylu latach?
W młodych żyłach płynie ich krew
Kolejny przykład na to, jak można wydłużyć dzieje jednej z legend DC Comics. Twórcy serialu postanowili wprowadzić do serialu dwójkę nastolatków – córkę i syna Green Arrowa. Pytanie tylko po co? Moim zdaniem ta część jest zrobiona nieco na siłę i zupełnie niepotrzebna. Przyznaję, że wprowadzenie młodych bohaterów, a zarazem pojawienie się starych, takich jak Black Canary, Black Siren, Wild Dog czy Arsenal w świecie, w którym istnienie superbohaterów jest zakazane, a dookoła czuć postapokaliptyczny klimat zagłady jest przekonujące i wpisuje się w kanon dzisiejszej popkultury, dlatego nie zdziwię się jeśli ten sezon podbije serca wielu fanów. Tak oto Mia Smoak oraz William Clayton podejmują próbę zmierzenia się z demonami przeszłości ich rodziców. To, co się dzieje w tym sezonie, jest dopiero rozgrzewką przed tym, co się stanie w ostatnim, w którym zapewne będziemy śledzić już tylko losy młodych potomków superbohatera.
Gdzie się podział Oliver Queen?
To pytanie za sto punktów, ponieważ gdybym miała wyrazić to swoimi słowami, brzmiałoby to mniej więcej tak: I nagle, kiedy wydaje się, że wszystko prowadzi ku szczęśliwemu zakończeniu, pojawia się jakiś facet w pelerynie i mówi do Green Arrowa „już czas”, na co Oliver odpowiada „nie myślałem, że tak szybko”. O co chodzi? Nie wiem. Podejrzewam, że ma to związek z „mieszaniem się” innych seriali – mam tu na myśli „Flasha” czy „Supergirl”. To całkiem nowy trend, z którym można się spotkać od kilku lat – bohaterowie jednej serii przechodzą do świata innej. Nie jestem zwolenniczką tego typu „zabiegów” w serialach, ponieważ zarówno za Flashem, jak i Supergirl nie przepadam, dlatego nie wiem nawet co się dzieje w poświęconych im produkcjom i z jakimi niebezpieczeństwami mają do czynienia. Poczułam wielki niesmak, kiedy dowiedziałam się, że Oliver ni stąd, ni zowąd musi odejść bez żadnego wytłumaczenia.