Czy jestem uzależniona? Chyba nie. Po prostu czasami (okej, może częściej) loguję się do innych światów, bo lubię być kimś innym. Ile mam lat? A czy to ma znaczenie? Przecież nadal pochłaniam historię, zupełnie jak z książkami czy filmem… Nie widzę różnicy.
Mam na imię Kali i gram w MMO.
Świat gier MMO, czy też MMORPG w szczególności, nie rozwija się już tak prężnie, jak jeszcze dziesięć czy piętnaście lat temu. Nic dziwnego zatem, że każdy nowy tytuł przyciąga do siebie mnóstwo graczy. Ostoją są mocne i wieloletnie tytuły, takie jak World of Warcraft, Final Fantasy XIV, czy (z nieco mniejszym rozgłosem) Guild Wars 2 oraz Elders Scrolls Online.
A jednak gracze szukają nowych wyzwań, więc zupełnie nie dziwi popularność koreańskiego Lost Ark, który swoją premierę w ojczystym kraju miał zaledwie trzy lata temu. Dość szybko trafił do Rosji, a dzięki wysiłkom Amazonu, jego premiera została zapowiedziana na zachodnim rynku już w pierwszej połowie 2021 roku. Niewielkie opóźnienie nie zniechęciło potencjalnych fanów, a sama fakt gry free to play spotęgował oczekiwania oraz liczbę chętnych do podróży po nowych światach.
Jak zostałam rycerzem Luterii?
Uratowałam przyszłego króla i dostałam w zamian wielką twierdzę tylko dla siebie.
A teraz już bardziej poważnie. Fabuła Lost Ark to, podobnie jak w innych grach, walka dobra ze złem, w której wcielamy się w obrońcę uciśnionych, prawego rycerza, wojownika światła przeciwstawiającego się demonom ciemności. No oczywiście, że to brzmi znajomo! I tak, historia jest niezwykle ciekawa – o niej jednak nie będę opowiadać, bo nie widzę sensu. Wolę skupić się na tym, co sprawia (pominąwszy fabułę), że chce się grać w Lost Ark.
Oprawa graficzna, która mimo rzutu izometrycznego, bardzo przypominającego hack and slash jak Diablo, wygląda niesamowicie dopracowanie. Zauważyć można dużo szczegółów w modelach postaci i otoczenia, kadr potrafi się zmienić w trakcie rozgrywki – dotyczy to głównie tak zwanych instancji i dungeonów – czego nie spotkałam do tej pory w żadnym MMO jeśli nie był to wcześniej stworzony filmik in-game. Bardzo lubię tak zwaną. ładną graficzkę – Lost Ark ją dostarcza, a nawet pozwala się zwyczajnie gapić w ekran i podziwiać budynki, drzewa i przypadkowe potworki.
Kreator postaci nie wydawał mi się nad wyraz rozbudowany, ale okazało się, że zwyczajnie (w wyścigu po zaklepanie imienia mojej postaci, co mi się jednak nie udało i gdzieś sobie biega jakaś inna Kaliya) nie miałam czasu dostatecznie dobrze przyjrzeć się wszystkim opcjom. Gracze chwalą się tym, że potrafili wiernie odtworzyć na przykład Emmę Stone w roli Cruelli z filmu Cruella. Albo którąś z postaci League of Legends w wersji z serialu Arcane.
I mała rada od cioci Kali: przy tworzeniu postaci koniecznie sprawdźcie kolor włosów we wszystkich możliwych otoczeniach i naświetlaniach (podobnie jak w Final Fantasy XIV), bo może się okazać, że niebieskie włosy waszej elfki wyglądają jak dziwna kupa i musicie wydać 800 cennych kryształów na customization ticket…
Lost Ark to gra, w której się nie nudzisz
Swoją przygodę z grą zaczęłam w tak zwanym early access, czyli zamiast startować z graczami free to play 11 marca (w zasadzie 12 marca, ale o tym za chwilę) zafundowałam sobie Gold Founder Pack i mogłam zalogować się już 8 lutego wieczorem. Czas startu oczywiście dopasowany do amerykańskiego klienta, co czasami bardzo przeszkadza u nas, w Europie.
Od momentu otwarcia serwerów jestem w grze w zasadzie codziennie – trwa to kilka tygodni, zarzuciłam inne czynności rozrywkowe i nadal nie jestem w stanie zrobić wszystkiego. W weekendy gram nawet po szesnaście godzin z przerwami na jedzenie… Wspomniałam, że NIE jestem uzależniona?
Lost Ark, wraz z rozwojem postaci, oferuje coraz więcej dziennych (daily) oraz tygodniowych (weekly) zadań – konieczność przy ulepszaniu sprzętu i odkrywaniu dalszej historii. I trzeba dodać, że nie są to jakieś niewdzięczne questy, w których zbiera się tysiąc kwiatów i trwa to pięć godzin. Nawet taki Chaos Dungeon (jedna z form engame’owej rozgrywki w Lost Ark), polegający na zabijaniu hord demonów, jest tak szybki, że w zasadzie to sama przyjemność. Gorzej z Bossami (tutaj jest ich kilka wariacji i warto robić je wszystkie), bo czasami trzeba trafić na doświadczoną grupę graczy, żeby walka poszła sprawnie, a innym razem poświęcić czas na naukę i umieranie.
W tym wszystkim najciekawsze jest to, że nawet wśród powtarzalnych zadań jest z czego wybierać i nie robią się one nudne. I sprawiają mi radochę oraz satysfakcję.
Sztormy na europejskich serwerach
Wspominałam już, że Lost Ark przyciągnął do siebie mnóstwo graczy. Przyznaję, sama nie śledzę aż tak bardzo growych newsów, i o tym tytule dowiedziałam się od męża, który mnie nieco zachęcił. Niczego nie żałuję. Ale nie wszystko wypadło tak pięknie, jak można się było spodziewać.
Amazon, jako wydawca, nie przewidział jednej, istotnej rzeczy — popularności. Szczególnie jeśli na rynek wypuszcza bardzo głośną grę w formacie free to play. Liczba serwerów na Europę była zdecydowanie za mała. Co dziwne, dostaliśmy dokładnie tyle samo, co Amerykanie, ale Europa to bardziej złożony kontynent i czasami wirtualne miejsca stają się dla nas zbyt ciasne. W efekcie graczy powitały kolejki do logowania w godzinach szczytu i walka o czas gry. To potrafi zniechęcić, ale mimo czterech tygodni od premiery, oczekiwanie na wejście do świata Arkesii nie zmalało — przypomina mi to Final Fantasy XIV z jego ostatnim dodatkiem, kiedy to migracja graczy WoW spowodowała, że szefostwo na długi czas wyłączyło opcję darmowego trialu, bo nie było w stanie poradzić sobie z liczbą zainteresowanych.
Tym bardziej dziwi, że Amazon nie wziął pod uwagę takiej możliwości – że zabraknie wirtualnego miejsca. I owszem, dostaliśmy dodatkowe dziesięć serwerów dedykowanych Europie Zachodniej, ale w momencie, gdy większość osób spędziła w Lost Ark wiele godzin i miała już wylevelowane postacie oraz użyła bonusów kupionych za prawdziwe pieniądze. Amazon próbuje zachęcić do przejścia na kolejny data center, jednak bez włączenia opcji transferu nie ma co liczyć na zmniejszenie gęstości graczy na metr kwadratowy wirtualnej przestrzeni. Kolejki na razie nie maleją.
To nie jedyne potknięcie Amazonu. Przed oficjalnym startem, Lost Ark dostał przedpremierowy maintenance i miał problem ze wstaniem na czas. Bo kto wprowadza jakieś dziwne hot fix z dodaniem koreańskiej wersji językowej w dzień premiery? To pytanie retoryczne.
Okazało się, że dopiero zbanowanie ogromnej ilości botów do sprzedaży waluty, która korzystając z opcji free to play zasiliła rzeszę aktywnych graczy Lost Ark, spowodowało rozluźnienie zagęszczenia serwerów kolejki w zasadzie zniknęły. Jak się okazuje, walka trwa i Amazon zachęca do zgłaszania kolejnych kont
Dziwne problemy ciągnęły się przez jakieś dwa tygodnie, do spółki z kolejkami i marudzeniem graczy. A jednak wszyscy gramy dalej, złaknieni dobrego MMO, pełnego wrażeń i ciekawej historii. Przecieki o nowych postaciach z koreańskiej wersji (czekam na najnowszego malarza!) to maszynka, która napędza nieustanne zainteresowanie oraz przysłania inne gry. Lost Ark wygrał u mnie z Final Fantasy XIV (a zdaje się, że za chwilę jakiś patch z kolejnym etapem głównego wątku fabularnego) oraz premierą nowego dodatku do Guild Wars 2 (wyskoczył 28 lutego, ale nawet nie pokusiłam się o kupno).
Słowo na zachętę
Te moje pierwsze wrażenia nadal trwają, bo mimo postaci na maksymalnym levelu, nadal nie zrobiłam wszystkiego, co mogłam. Nie spróbowałam wielu rzeczy i ciągle uczę się i poznaję nową, ulubioną grę. Nie myślałam, że prawie po miesiącu grania mój zapał do logowania się nie wygaśnie. Nie mam najszybszego tempa, chociaż wiem, że przegoniłam już redakcyjnych kolegów i koleżanki.
Lost Ark to tytuł dla każdego gracza MMO, który oferuje bardzo dużo, bez konieczności opłacania subskrypcji czy kupowania dodatków. Model ciężki do utrzymania, ale pokładam w nim nadzieję na wiele godzin grania.
Rada cioci Kali: loguj się na Steam, idź i graj w Lost Ark.