Linie według Netflixa. „Potrójna granica” – recenzja filmu

-

O jakości produkcji własnych streamingowego giganta, jakim jest Netflix, długo by pisać… Raz wyjdzie im rewelacyjny serial, innym filmowy koszmarek, którego istnienie chcemy jak najszybciej wymazać z pamięci. Czy Potrójna granica wpasowuje się w jedną z tych kategorii? A może to nowa jakość?
Zatrudnijmy zmęczonych przystojniaków

Ponieważ nadrabiam ostatnio Synów Anarchii i bardzo lubię Króla Artura Guya Ritchiego, pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to obsadzenie w jednej z głównych ról Charliego Hunnama. Osobiście bardzo lubię, jak ten Brytyjczyk z krwi i kości wciela się w rolę dość stereotypowych Amerykanów. Tym razem Hunnam gra żołnierza sił specjalnych w stanie spoczynku, który para się wygłaszaniem motywacyjnych przemówień przed aktywnymi koleżankami i kolegami po fachu.

Swoją drogą, jak już jesteśmy w temacie wystąpień coachingowych, Netflix w końcu bardzo sprawnie i bezboleśnie wypowiedział się na temat PTSD. Na całe szczęście widzom oszczędzono przedłużeń i niepotrzebnych scen związanych ze skutkami tej poważnej choroby, jakie mogliśmy zobaczyć na przykład w pierwszym sezonie Punishera. Ja rozumiem – to jest bardzo ważna sprawa (zwłaszcza w Stanach), jednak nie zawsze takie motywy w scenariuszu pasują do fabuły.

Pozostałe angaże też wydają mi się niezwykle adekwatne. Mamy tu przecież Bena Afflecka, który w oczach fanów musi jakoś odpokutować za swoją kreację Batmana (przy czym zaznaczam, że ja Batflecka akurat lubię), niezwykle charyzmatycznego Oscara Isaaca, Pedro Pascala oraz Garretta Hedlunda (kto pamięta jego Patroklosa z Troi?). Chemia sceniczna między panami działa, bez najmniejszego problemu uwierzyłam, że są towarzyszami broni, kumplami z wojska, gotowymi skoczyć za sobą w ogień.

Linie według Netflixa. „Potrójna granica” – recenzja filmu
Kadr z filmu „Potrójna granica”
Wyślijmy ich do Ameryki Południowej

Pięciu protagonistów postanawia wykorzystać wachlarz umiejętności, jakie zdobyli w trakcie kilkunastoletniej kariery wojskowej i okraść jednego z południowoamerykańskich baronów narkotykowych. Jak się z pewnością domyślacie, jest to trudne zadanie, ponieważ siedziba antagonisty znajduje się głęboko w dżungli. Na domiar złego posiadłość ta stanowi swojego rodzaju fortecę.

Zatrzymajmy się jednak w tym momencie na chwilę i zastanówmy, dlaczego kwiat amerykańskich sił zbrojnych decyduje się na popełnienie przestępstwa? Przecież to bohaterowie, którzy przyjęli za swój kraj niejedną kulkę. Tu po raz kolejny scenarzyści poradzili sobie znakomicie. W bardzo nienachalny i szybki sposób (w końcu w, bądź co bądź, kinie akcji nie ma wiele czasu na budowę tła, widzów interesuje sam heist) przedstawili bolesną prawdziwość życia codziennego weteranów. Kto czytał Drogę powrotną Remarquea ten wie, jak trudno jest żołnierzom wrócić do prowadzenia normalnej egzystencji poza polem walki. A jeśli nie przemawiają do was przykłady książkowe, powołam się tu na film The Hurt Locker. W pułapce wojny z Jeremym Rennerem. Wracając jednak do meritum, nasi specjalsi mają problemy z adaptacją oraz utrzymaniem swoich rodzin. Perspektywa łatwego zarobku jest zatem niezwykle kusząca.

Linie według Netflixa. „Potrójna granica” – recenzja filmu
Kadr z filmu „Potrójna granica”
Heist story w trochę innej odsłonie

Wspomniany wcześniej Guy Ritchie przyzwyczaił widzów do konkretnego standardu kina gangsterskiego, w którym, poza akcją, aż roi się od wysublimowanego poczucia humoru. Podobny schemat możemy również zaobserwować we wzorcach dla tego typu produkcji, czyli Gangu Olsena (1968) oraz Żądle (1973) z Robertem Redfordem i Paulem Newmanem. Aczkolwiek najsłynniejszą serią tego typu wciąż pozostaje Ocean’s Eleven.

W przypadku Potrójnej granicy, jako widzowie, nie uraczymy jednak klimatu towarzyszącego powyższym produkcjom. Jest to pozycja poważniejsza, traktująca raczej o ludzkich granicach (stąd tytuł) aniżeli kradzieży jako takiej. Oczywiście scenarzyści wciąż raczą nas scenami akcji, aczkolwiek standardy moralne wiodą tu prym.

Linie według Netflixa. „Potrójna granica” – recenzja filmu
Kadr z filmu „Potrójna granica”
Zróbmy to dobrze!

Potrójna granica jest w pewien sposób bardzo oszczędna w środkach. Jednak absolutnie nie w kwestii finansowej. To, w jak dokładny sposób oddano tu fizykę prowadzenia ognia, ucieszy niejednego amatora broni palnej. Minimalistyczny scenariusz oraz świetnie dobrana obsada przekładają się na wysoką jakość produkcji. Film ten, pod płaszczykiem kina rozrywkowego, porusza bardzo poważne dylematy moralne oraz tematykę stresu pourazowego i trudności z asymilacją społeczną.

Podsumowanie

Jestem zachwycona. Po prostu. Jeśli kolejne autorskie produkcje Netflixa zostaną utrzymane na podobnym poziomie, nie będzie przeszkadzał mi wzrost ceny abonamentu, o którym od jakiegoś czasu aż huczy w sieci. Niezmiernie cieszy mnie fakt, że nareszcie postawiono na scenariusz inteligentny, przekazujący jakieś wartości, a nie zwykły popcorniak, w sam raz na raz. Muszę przyznać, że ledwo szóstka na Filmwebie mnie boli, wręcz fizycznie. Jeśli widzieliście już Potrójną granicę, dajcie znać w komentarzach, co waszym zdaniem przekłada się na tak niską ocenę. Moim zdaniem mamy tu do czynienia z tym samym problemem, jak w przypadku wspomnianego Króla Artura – ludzie nie tego się spodziewali. Moje serce krwawi.

Linie według Netflixa. „Potrójna granica” – recenzja filmu

 

 

Tytuł oryginalny: Triple Frontier

Reżyseria:  J. C. Chandor

Rok powstania: 2019

Czas trwania: 2 godziny 5 minut

Wiktoria Mierzwińska
Wiktoria Mierzwińska
Crazy dog lady zakochana w Batmanie. Czyta dużo, nałogowo ogląda seriale i nie może żyć bez herbaty, czekolady i żółtego sera.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu