Nie oglądam polskich komedii i kabaretów – prezentowany w nich humor mi nie odpowiada. Z książkami – do tej pory – miałam nieco więcej szczęścia. Dlatego też, gdy pojawiła się możliwość zrecenzowania Dywanu z wkładką, nowego kryminału Marty Kisiel, autorki znanej mi wcześniej z takich pozycji jak Dożywocie czy Siła niższa, uznałam, że to może być niezły pomysł. W końcu poprzednie pozycje były lekkie i raczej zabawne więc co mogło pójść nie tak?
Starałam się unikać spoilerów, ale kilka się pojawiło. Jeśli bardzo chcecie ich uniknąć, ta recenzja nie jest dla was.
Jogging nie popłaca
Sam pomysł na fabułę Dywanu z wkładką nie jest może przesadnie nowatorski, ale wciąż mógł zostać napisany w interesujący sposób. W końcu jeśli rosnący trend wiecznych remake’ów coś pokazuje, to to, że konsumenci popkultury lubią wracać do znanych schematów.
Rodzina Trawnych (o której bardziej szczegółowo za chwilę), ze względu na różne okoliczności przenosi się z miasta na wieś – taką absolutnie stereotypową, na kompletnym wygwizdowie. Jakby emocji związanych z przeprowadzką było naszym bohaterom mało, matka pana Trawnego postanawia wpaść z wizytą. I od tego momentu idylliczna wizja odpoczynku od miejskiego zgiełku i nadmiaru stresu zaczyna zmieniać się w koszmar. Starsza pani Trawna, a dokładniej Mira Słońska Trawny Leżała Szkutniewicz, zaczyna od porządkowania życia rodziny, ze szczególnym uwzględnieniem synowej, Tereski. Między innymi przymusza ją do porannego joggingu, gdyż, jak wiadomo, sport to zdrowie. No, chyba że akurat znajdziecie zwłoki nielubianego sąsiada i macie ochotę bawić się w Columbo w spódnicy.
Im dalej w las, tym mniej sensu
Jak możecie się domyślić, bohaterki zdecydowały się samodzielne rozwiązać sprawę. To w końcu kryminał, więc nie powinno nas to zaskoczyć. Ale tu napotykamy na pierwszy problem tej powieści (trochę kłamię, bo kłopoty zaczynają się już na etapie wprowadzania postaci – ale, jak mawiał Bogusław Wołoszański: nie uprzedzajmy faktów). Dlaczego bowiem obie panie zdecydowały się podjąć śledztwo? Ponieważ z niezupełnie jasnych powodów doszły do wniosku, że mordercą jest pan Trawny, a zatem, jak wiadomo – trzeba sprawę rozwiązać, zanim jakiś niekompetentny policjant wsadzi przykładnego syna, ojca i męża do więzienia. Problem z tym pomysłem jest jednak taki, że… Andrzej Trawny od samego początku pokazany jest raczej jako mało zaradny flegmatyk, taki co to dom kupił przypadkiem (nie żartuję!), nie jest w stanie kupić baterii do pilota od garażu, bo ciągle zapomina, a jak mu się pozwoli, to remont będzie robił przez najbliższe dziesięć lat, a i tak go nie skończy. Innymi słowy: morderca doskonały.
Od samego początku Dywanu z wkładką potrzeba sporego zawieszenia niewiary, ale od tego momentu jest ono absolutnie niezbędne, ponieważ znalezienie logicznej odpowiedzi na pytanie „ale dlaczego?” może się okazać w innym przypadku niemożliwe.
Stereotyp tu, stereotyp tam
Dziurawa fabuła to niestety niejedyny problem tej powieści. Kolejnym są wspomniane już postaci – tekturki prezentujące zbiór klisz i stereotypów, które miały być pewnie zabawne, ale są raczej groteskowe i niesmaczne.
Tereska Trawny to kobieta sukcesu, która nie lubi wcześnie wstawać, stres zajada kasztankami, nie lubi się ruszać i nad swoim domem rodzinnym panuje w sposób umiarkowany. Jej mąż – nasz morderca idealny – poza wymienionymi już cechami posiada jeszcze niewielką (lub nieistniejącą) własną wolę. Pan Trawny istnieje po to, żeby być podejrzanym, jeździć do Ikei i jeść sernik.
Dzieci państwa Trawnych – sztuk dwie – to kolejne fascynujące twory. Dwunastoletni Maciejka jest stereotypowym graczem wyciągniętym z amerykańskich filmów – nieruchliwym, śmierdzącym bałaganiarzem uzależnionym od Minecrafta i gotowym zrobić wszystko dla ciasta. Ponieważ poza recenzowaniem zajmuje się również grami od strony naukowej, to chcę w tym miejscu wszystkim przypomnieć, że mamy 2021 rok i naprawdę nie musimy wskrzeszać tego szkodliwego i nieśmiesznego obrazka. Tak, Maciejka ma okazję zabłysnąć – co pewnie miało stanowić przeciwwagę do powyższego opisu
Siostra Maciejki – Zoja (czy też Zosieńka) to przykład tego, jak ktoś, kto nie przepada za feminizmem, wyobraża sobie nastoletnią feministkę. Czyli mamy do czynienia z wszechwiedzącą, nienawidzącą różu, pouczającą każdego na temat stereotypów pannę o ekologicznym zacięciu. Która w dodatku uważa swojego młodszego brata za absolutną porażkę wychowawczą.
Tego zestawu dopełnia teściowa wielu nazwisk – wysportowana, apodyktyczna, upierdliwa i wyzwolona. Szukająca kolejnego męża – a przeżyła już trzech. Nie zrozumcie mnie źle – pokazanie pełnej energii seniorki, która nie rezygnuje ze sportu i życia miłosnego, jest naprawdę fajnym pomysłem. Niestety tutaj wypadło po prostu groteskowo.
Oprócz tej wesołej gromadki w powieści znajdziemy jeszcze sąsiadów, których opis pozwolę sobie pominąć, bo to kolejne stereotypowe wydmuszki.
I chociaż w samym budowaniu postaci na podstawie stereotypów nie ma niczego złego – to w końcu częsty zabieg. Tym, co zawiodło w Dywanie z wkładką to ich nagromadzenie, które dało raczej groteskowy i nieśmieszny efekt. Wśród całej plejady postaci nie znalazłam żadnej, która byłaby interesująca, czy miałaby do zaoferowania coś więcej poza uproszczeniami. Oczywiście, możecie to uznać za część komediowej konwencji, ale nawet to nie usprawiedliwia takiego zagęszczenia problematycznych stereotypów.
Łyżka miodu w beczce dziegciu
Z kronikarskiego obowiązku – w powieści Kisiel jest i kilka rzeczy dobrych oraz sympatycznych – takich jak to, że Tereska i Mira mimo wszystko dogadują się nieźle, czy to, że Maciejka się nieco rozwija razem z fabułą.
Dywan z wkładką, mimo swoich wad, jest książką, którą czyta się szybko i łatwo – przyjemność będzie tu kwestią gustu. Napisana jest sprawnie i gdyby nie humor wciskany nieco na siłę, byłaby to idealna lektura do zabrania na plażę, czy w inne wakacyjne miejsce.
Kryminały dobre na każdą okazję.
Recenzja powstała we współpracy z Virtualo.
Tytuł: Dywan z wkładką
Autorka: Marta Kisiel
Wydawnictwo: W.A.B
Rozmiar pliku: 2,5MB
ISBN: 9788328083448