To dopiero kąsek do przegryzienia, co? Han Solo: Gwiezdne Wojny – historie to jeden z tych filmów, do których widzowie od początku byli nastawieni sceptycznie. Sama należałam do tego grona odbiorców. Nie widziałam najmniejszej potrzeby kręcenia produkcji o tak znanej i kochanej postaci, jaką jest Han Solo. Bo jak wyreżyserować coś zjadliwego, coś, co przybliży ikoniczną postać Harrisona Forda bez nadszarpnięcia jego osobowości i nadal będzie w miarę oryginalnym i ciekawym filmem? Jednym słowem: jak zrobić dobry prequel i sprostać oczekiwaniom fanów? I czy to jest w tym przypadku w ogóle możliwe?
Ano… Jest. Przynajmniej po części.
Nie ufaj nikomu?
Disney parł jednak z tym projektem naprzód i po wielu potknięciach (między innymi zmianie reżyserów) finalna wersja wreszcie trafiła do kin. Ku mojemu szczeremu zdziwieniu od samego początku film mnie wciągnął i dobrze się na nim bawiłam. Miejmy więc najważniejsze pytanie z głowy: czy Alden Ehrenreich sprostał wyzwaniu? Tak, przynajmniej po części. Jego Han jest młodziutki, pełen werwy, humoru, czaru i charyzmy – ma wszystkie cechy postaci, którą kochamy. Nie próbuje grać Harrisona Forda, grającego Hana – i całe szczęście, to jego kreacja. Ten protagonista nadal dojrzewa i dopiero nabiera manieryzmów i cech oryginału. Bardzo łatwo można sobie wyobrazić, że po kilku latach wyrośnie z niego bohater znany z Nowej nadziei.
Czasami Ehrenreich niknie przy reszcie obsady – co jest moim zdaniem znakiem, że ta została naprawdę dobrze dobrana i nie przyćmiewa talentu aktora. Chewie, nasz ukochany Wookie! Wreszcie dowiedzieliśmy się, w jaki sposób to legendarne duo się poznało. I muszę przyznać, że nie jestem zawiedziona. Emilia Clarke zagrała Qi’rę – dość intrygującą postać i bardzo żałuję, że widzowie nie mają okazji spędzić z nią jeszcze więcej czasu. Woody Harrelson wciela się w postać mentora/przybranego ojca Hana, który od razu zaskarbia sobie przychylność publiczności (zapewne po części dlatego, że to Woody). Na pewno słyszeliście już wszędzie, że Donald Glover wymiata jako Lando. Tak, to prawda, ale niestety nie ma go w filmie aż tak dużo, jakbym chciała, i pewnie dlatego nie wywarł na mnie aż tak piorunującego wrażenia. Jego peleryny będą jednak legendarne. A jego robot – L3 – ma cięty język i paskudny charakter, ale i tak wolę BB-8 i K2-SO. Paul Bettany (gra w tym roku w DWÓCH gigantycznych franczyzach!) jako główny złol jest okej. Widać, że świetnie bawi się w tej roli i naprawdę szkoda, że nie miał więcej scen.
Mam dobre przeczucie!
Han Solo: Gwiezdnych Wojen – historii (uwielbiam pisać ten tytuł, jej) nie mogę nawet nazwać „origin story”, bo protagonista w trakcie filmu nie przechodzi wielkiej zmiany, nie doznaje olśnienia, nie zmienia opinii, nie wybiera stron w nadchodzącej wojnie. Ta produkcja opowiada o tym, jak Han zdobył wszystkie swoje zabawki (w tym Sokoła Milenium!) i poznał Chewbaccę.
Jedna scena akcji goni kolejną, wszystko wygląda spektakularnie. Zostaliśmy przyzwyczajeni do świetnych efektów specjalnych i dobrze zagranych pojedynków i Solo nie zawodzi. Do kina warto się wybrać choćby po to, żeby zakręciło się nam w głowie od manewrów Sokoła. Jedna z najlepszych i najefektowniejszych scen pościgów (częściowo pokazana w zwiastunie) odbywa się w kosmosie i odwołuje się do legendarnej już trasy na Kessel. Ta debata została oficjalnie zakończona!
Jakże się cieszę, że wzięliśmy tę fuchę!
Mam wrażenie, że Solo zostałby przyjęty o wiele lepiej (mniej wrogo?), gdyby po prostu był filmem akcji o kosmicznych łotrach, przemytnikach i kanaliach. Star Wars to coś, na co ludzie często reagują emocjami, nie rozumem czy logiką. Dla wielu jest to symbol dzieciństwa, coś, co stoi na piedestale i nic, absolutnie nic nie ma prawa tego dotknąć. Wielu „fanbojom” Solo nie przypadnie do gustu. Mówię tu konkretnie o osobach, dla których oryginalna trylogia to nienaruszalna świętość, dla jakich Harrison Ford JEST Hanem Solo. Ehrenreich to nie Ford. Mam nadzieję, że przygotowaliście się na to.
Kadr z filmu „Han Solo: Gwiezdne wojny – historie”
Nie wiem, w jakim stopniu zmiana reżyserów wpłynęła na jakość i kierunek filmu. Póki jakimś cudem nie wycieknie wersja Lorda i Millera, to Howardowski Solo to wszystko, co ostatecznie dostaliśmy i co możemy interpretować. I tak też robię ja – oceniam to, co mam przed oczami: przyjemny, pełny akcji i humoru film, który zupełnie nie wypływa ma całą resztę starwarsowskiego uniwersum. Solo okazał się okej. Nie spodziewałam się tego, ale jednak: jestem na tak. Warto zobaczyć w kinie.
Tytuł oryginalny: Solo. A Star Wars Story
Reżyseria: Ron Howard
Rok powstania: 2018
Czas trwania: 2 godziny 23 minuty