Czasami trafiamy na książki, których autorzy mają ciekawy pomysł na historię, ale nic więcej. I kończymy lekturę z niedosytem albo – co gorsze chyba – żalem za zmarnowany potencjał i czas, którego już nie odzyskamy. Niestety, tak jest w przypadku powieści autorstwa Kendary Blake – Trzy mroczne korony oraz Mrocznym tronem.
Trzy królowe bez koron
Seria, na razie składająca się z dwóch tomów, opowiada o trojaczkach – Mirabelli, Katharine i Arsinoe – które urodziły się w rodzinie królewskiej, ale zamiast życia w luksusie czekała je o wiele mroczniejsza przyszłość. Według starożytnej tradycji dziewczynki rozdzielane są w dniu szóstych urodzin, a potem wychowywane zgodnie z darem, z jakim się urodziły: zdolnością kontroli zwierząt, panowaniem nad żywiołami lub odpornością na trucizny. Dwie z nich, jeszcze przed siedemnastym rokiem życia, mają zostać zabite przez trzecią i to ona wstąpi na tron. To ciekawy i wyjątkowo mroczny pomysł jak na książkę przeznaczoną dla młodzieży.
Zacznijmy od tego, że książki są pięknie wydane, mają czarne okładki z minimalistyczną grafiką. Wnętrze zostało zadrukowane czcionką elegancką i miłą dla oka, sam tytuł zresztą również. Do tego, by podkreślić mroczny charakter opowiadanej w tych książkach historii, zabarwiono na czarno brzegi kartek… ale tylko w drugim tomie. Czyżby taki pomysł przyszedł komuś do głowy dopiero przed wydaniem Mrocznego tronu?
A teraz skończymy pochwały. Szybko, prawda? Przy zachwytach nad stylem okładki szybko można się zorientować, że obu częściom brakuje czegoś ważnego. W przypadku powieści, która rozgrywa się w fikcyjnej krainie, gdzie na dodatek bohaterowie podróżują po różnych częściach wielkiej wyspy, przydałaby się… mapa. Zatem, gdzie ona jest? W obydwu tomach nie ma nawet najmniejszej ilustracji przedstawiającej Fennbirn. Wiem, że taka istnieje, bo musiałam ją wyszukać w sieci, ale zdecydowanie wolałabym mieć ją dołączoną do wydania. Tym bardziej, że Blake skąpi opisów wyspy i znajdujących się na niej miast.
Dwa tomy niespełnionych oczekiwań
Nie wymagam od autorki wywodów o pasmach górskich w stylu Tolkiena, ale o niektórych miejscach wiemy tylko tyle, że istnieją i są nad morzem. Nie wiemy nawet, jak oddalone od siebie znajdują się dwory, w których mieszkają poszczególne królowe. Czy podróż od jednego do drugiego zajęłaby kilka dni, czy można podkraść się do siedziby trucicieli w ciągu dwóch godzin i wrócić do domu na kolację? Jak wyglądają budynki, ulice? A statki? Świat przedstawiony w książce jest jedynie zarysem tego, co autorka najprawdopodobniej widziała w głowie, ale czego nie potrafiła przelać na papier. Sytuacja ma się podobnie z wszystkimi rytuałami, świętami i tradycjami, które na wyspie Fennbirn praktykowane są od wielu pokoleń, a czytelnikowi nie dane jest poznać bliżej ich szczegołów. Nie do końca wiadomo, jak działa Czarna Rada czy Świątynia, co takiego właściwie robi sama królowa, poza urodzeniem kolejnych dzieci skazanych na tę niezrozumiałą i okrutną tradycję.
Kolejnym problemem, który w tej serii przeszkadza w pełnym poznawaniu świata jest długość rozdziałów. Przysięgam, że najkrótszy, jaki przyszło mi przeczytać, liczył niecałe półtorej strony! Jak w tak krótkim opisie zawrzeć jakąkolwiek historię, dać jej się porządnie rozwinąć i zaciekawić czytelnika, naprawdę wciągnąć go w mroczną intrygę? To niemożliwe, tym bardziej, że już na następnej stronie akcja przenosi się w kompletnie inne miejsce i następuje kolejna tura żonglerki postaciami i ich otoczeniem.
Na tych dziwnych zabiegach cierpią najbardziej bohaterki. Nie jest nam dane zostać z którąś z nich na tyle długo, by je poznać, polubić, czy może zacząć się utożsamiać – z delikatną Katharine, pragnącą wolności Mirabellą czy upartą Arsinoe. Można wyczuć, że założeniem Blake było stworzenie całego szeregu silnych postaci kobiet i dziewcząt, ale wszystkie zostały poszatkowane krótkimi rozdziałami i opisami tak skąpymi, że część z nich nigdy w oczach czytelnika nie dostanie twarzy. Najbardziej będą wyróżniać się bohaterki z rekwizytami: noszące kryjącą blizny maskę, lub te, którym towarzyszy puma czy ptak. Przez to zmiany w trzech siostrach, jakie możemy obserwować w kolejnych rozdziałach, nie wywierają zamierzonego wrażenia. Na dodatek w niektórych przypadkach ich motywacje i zachowania wydać się mogą nie tyle irracjonalne (w końcu to nastolatki i czasami robią idiotyczne rzeczy), ile wzięte z powietrza.
Jedno wielkie rozczarowanie
Niczego i nikogo w tej historii tak naprawdę nie można poznać i polubić, bo Blake nie dała ku to okazji. Tak bardzo pędziła z fabułą do szokujących zwrotów akcji, że nie skupiła się na tym, by chociaż przedstawić nam świat, który miał szansę zachwycić czy zszokować. Jeżeli chciała zachować jakieś tajemnice (na przykład te dotyczące wszystkich darów i historie innych królowych) na kolejne tomy, to powinna przygotować nas do tego odpowiednio skonstruowanym światem, a także bohaterami, którzy nie są jednowymiarowi, oraz sprawną ekspozycją. Inaczej po pierwszej części niewielu czytelników może zechcieć sięgnąć po kolejne.
Na ostatniej stronie Mrocznego tronu widnieje dopisek, że królowe powrócą w kolejnym tomie. I, szczerze mówiąc, perspektywa przeczytania kolejnej, napisanej w ten sposób powieści, wywołuje u mnie większy niepokój, niż serwowane przez autorkę opisy palenia żywcem, magii krwi czy efektów użycia trucizny.
Tytuł: Seria Trzy mroczne korony
Autorzy: Kendare Blake
Wydawnictwo: Moondrive