Danielle L. Jensen to znana autorka dwóch młodzieżowych serii fantasy, w których zakochało się mnóstwo polskich czytelników. Podczas, gdy jej fani przygotowują się na kolejny tom następujący po Mrocznych Wybrzeżach, autorka przedstawia nową serię.
Popbookownik objął pozycję swoim patronatem.
Pierwszy tom serii zadebiutuje 15 stycznia 2020 roku w Wydawnictwie Galeria Książki.
Opis książki:
A gdybyście zakochali się w tej jednej osobie, którą przysięgaliście zniszczyć?
W dniu ślubu Lara ma dla męża tylko jedną myśl: rzucę twoje królestwo na kolana. Jako księżniczka szkolona od najmłodszych lat, by być śmiertelnie niebezpiecznym szpiegiem, wie, że Królestwo Mostu symbolizuje jednocześnie legendarne zło – i legendarną obietnicę. Jako jedyna droga przez pustoszony burzami świat, Królestwo Mostu kontroluje handel i podróże między krajami, co pozwala jego władcy się wzbogacać, a swoich wrogów– w tym ojczyznę Lary – rujnować. Kiedy więc Lara – pod pozorem wypełniania zapisów traktatu pokojowego – trafia do niego jako narzeczona władcy, jest gotowa zrobić wszystko, by osłabić obronę nieprzeniknionego Królestwa Mostu.
Ale kiedy Lara trafia do nowego domu – porośniętego bujną roślinnością raju otoczonego przez wzburzone morza – i poznaje przyszłego męża, Arena, zaczyna się zastanawiać, gdzie leży prawdziwe zło. Wokół siebie widzi królestwo walczące o przetrwanie, a w Arenie mężczyznę, który zajadle broni swoich poddanych. Dzięki swojej misji Lara coraz lepiej rozumie konflikt o most, a jednocześnie nie może dłużej ignorować uczucia, które zaczyna ją łączyć z Arenem.
A mając cel niemal w zasięgu ręki, musi podjąć decyzję – czy zniszczy króla, czy wybawi własny lud?
Fragment książki
Danielle L Jensen
Królestwo Mostu
Przełożyła Anna Studniarek
Rozdział 1
Lara
Lara oparła łokcie na niskim murku z piaskowca i wpatrzyła się w blask słońca zachodzącego nad odległymi szczytami. Między tym miejscem a nimi rozciągały się rozpalone piaskowe wydmy, zamieszkane przez skorpiony i nieliczne jaszczurki. Nie do przebycia dla kogoś pozbawionego wielbłąda, odpowiednich zapasów i mnóstwa szczęścia.
Nie, żeby jej to nie kusiło, i to nie raz.
Zabrzmiał gong, jego odgłos odbijał się echem nad kompleksem i niósł na całe mile. Przez ostatnie piętnaście lat codziennie przywoływał ją na kolację, ale tego wieczora wstrząsnął nią do szpiku kości jak bęben wojenny. Lara odetchnęła głęboko, by się uspokoić, po czym odwróciła się i z szelestem różowej spódnicy ruszyła przez plac ćwiczeń w stronę wysokich palm. Cała jedenastka jej przyrodnich sióstr zbliżała się do tego samego miejsca, każda w innej sukni o barwie starannie wybranej przez Mistrzynię Estetyki, by pasowała do rysów.
Lara nie znosiła różu, ale nikt nie pytał jej o zdanie.
Po piętnastu latach uwięzienia w kompleksie ten wieczór miał być ostatnim spędzonym wspólnie przez siostry i Mistrz Medytacji polecił im, by godzinę przed kolacją poświęciły na rozważenie w ulubionym miejscu wszystkiego, czego się nauczyły i co miały osiągnąć dzięki otrzymanym narzędziom.
A przynajmniej co miała osiągnąć jedna z nich.
Słaby wietrzyk niósł zapach oazy. Woń owoców i roślin liściastych, gotującego się mięsa i ponad wszystko wody. Cennej, cennej wody. Kompleks znajdował się nad jednym z nielicznych źródeł pośrodku Czerwonej Pustyni, ale z dala od szlaków karawan. Odizolowany. Tajemny.
Dokładnie tak jak życzył sobie ich ojciec, król Maridriny. A z tego, co o nim słyszała, on zawsze dostawał to, czego chciał, w taki czy inny sposób.
Zatrzymawszy się na skraju placu ćwiczeń, Lara wytarła podeszwy stóp o łydki, by oczyścić je z piasku, po czym zapięła delikatne sandały na wysokich obcasach. Zachowywała w nich równowagę tak swobodnie, jakby były butami do walki.
Stuk, stuk, stuk. Jej obcasy akompaniowały gorączkowemu biciu serca, gdy szła spokojnie ścieżką z mozaikowych płytek. Jej uszu dobiegł cichy dźwięk instrumentów smyczkowych. Muzycy przybyli z orszakiem jej ojca, by zapewnić rozrywkę na dzisiejsze uroczystości.
Wątpiła, by mieli powrócić.
Po jej plecach spłynęła kropla potu, która nie miała nic wspólnego z upałem, pasek przytrzymujący nóż po wewnętrznej stronie uda był już wilgotny. „Nie umrzesz dzisiaj – skandowała bezgłośnie. – Nie dzisiaj, nie dzisiaj, nie dzisiaj…”
Lara i jej siostry zebrały się na dziedzińcu pośrodku oazy i skierowały w stronę ogromnego stołu udrapowanego jedwabiem. Drewno prawie jęczało pod ciężarem sreber, niezbędnych do podania tuzina potraw czekających na zapleczu. Służący, wszyscy niemi, wszyscy niepiśmienni, stali za trzynastoma krzesłami ze wzrokiem wbitym w ziemię. Powoli je odsunęli, gdy podeszły młode kobiety. Lara usiadła bez wahania, wiedząc, że będzie na nią czekać różowa poduszka.
Żadna z sióstr się nie odzywała.
Później Lara poczuła, że pod stołem ktoś łapie ją za rękę. Na chwilę przeniosła spojrzenie w lewo, napotkała wzrok Sarhiny i znów wpatrzyła się w talerz. Wszystkie były córkami króla, ale każdą urodziła inna z jego żon, i cała dwunastka miała teraz dwadzieścia lat. Wszystkie zostały zabrane do tego ukrytego miejsca, by odbyć szkolenie, jakiego nigdy wcześniej nie przeszła żadna maridrińska dziewczyna. To szkolenie właśnie się zakończyło.
Lara poczuła ściskanie w żołądku i puściła dłoń Sarhiny, swojej najbliższej siostry. Dotyk jej skóry, chłodnej i suchej w porównaniu z jej własną, wywoływał w niej mdłości.
Znów zabrzmiał gong i muzycy ucichli, a wszystkie dziewczęta się podniosły. Uderzenie serca później pojawił się ich ojciec, jego srebrne włosy błyszczały w blasku lamp, gdy szedł ścieżką w stronę córek, a lazurowe oczy wyglądały dokładnie tak samo jak oczy ich wszystkich. Pot spływał strumykami po nogach Lary, choć dzięki szkoleniu zwracała uwagę na każdy szczegół. Płaszcz w kolorze indygo. Znoszone buty ze skóry. Miecz u pasa. A kiedy się odwrócił, by przejść dookoła stołu, ledwie widoczny zarys ostrza ukrytego na plecach.
Usiadł. Tak samo zrobiły Lara i jej siostry, a żadna nie wydała z siebie dźwięku.
– Córki.
Silas Veliant, król Maridriny, odchylił się do tyłu, uśmiechnął, zaczekał, aż jego degustator skinie głową, i pociągnął długi łyk wina. Wszystkie naśladowały ten ruch, ale Lara ledwie poczuła smak szkarłatnego płynu, który spłynął po jej języku.
– Jesteście moją najcenniejszą własnością. – Machnięciem kielicha objął je wszystkie. – Z dwudziestki moich potomkiń, która została tu sprowadzona, tylko wy przeżyłyście. To, że się wam udało, że rozkwitacie, jest osiągnięciem, gdyż wasze szkolenie byłoby próbą dla najlepszych mężczyzn. A jednak nie jesteście mężczyznami.
Jedynie to właśnie szkolenie powstrzymało Larę przed zmrużeniem oczu. Przed okazaniem jakichkolwiek uczuć.
– Wszystkie zostałyście sprowadzone tutaj, bym mógł ocenić, która z was jest najlepsza. Która będzie moim nożem w mroku. Która z was zostanie królową Ithicany. – W jego oczach było nie więcej współczucia niż u skorpionów na pustyni. – Która z was skruszy obronę Ithicany i w ten sposób pozwoli Maridrinie powrócić do dawnej chwały.
Lara skinęła głową, podobnie pozostałe siostry. Nie było niecierpliwego oczekiwania. Przynajmniej nie na decyzję ich ojca. Zapadła przed wieloma dniami i przy drugim krańcu stołu siedziała Marylyn, jej złote włosy zapleciono wokół głowy jak koronę, a jej suknię uszyto z lamy. Marylyn była oczywistym wyborem – błyskotliwa, pełna wdzięku, piękna jak wschód słońca. I kusząca jak zmierzch.
Nie, oczekiwanie dotyczyło tego, co miało nadejść później. Wybrano, która zostanie zaproponowana następcy tronu – obecnie królowi – Królestwa Ithicany. Niewiadomą pozostawało, co stanie się z pozostałymi. Pochodziły z królewskiego rodu, a to znaczyło, że miały swoją wartość.
Przez ostatnie kilka wieczorów wszystkie siostry, w tym Marylyn, zbierały się na stercie poduszek i zastanawiały nad swoim losem. Za którego z wezyrów króla mogą zostać wydane. Władcom jakich innych krain zaproponowane. Nie liczyli się ani mężczyzna, ani królestwo. Każdą z dziewcząt interesowało jedynie to, że zostanie uwolniona z tego miejsca.
Ale przez te długie noce Lara spoczywała na skraju i nic nie mówiła, wykorzystywała ten czas, by przyglądać się siostrom. Kochać je. Wspominać, jak walczyła z każdą z nich równie często, jak mocno je przytulała. Ich uśmiechy. Ich oczy. Sposób, w jaki nawet później przytulały się niczym stado szczeniąt dopiero co oddzielonych od matki.
Lara wiedziała coś, o czym inne nie miały pojęcia – ich ojciec planował, że tylko jedna z sióstr opuści kompleks. I będzie to przyszła królowa Ithicany.
Postawiono przed nią sałatkę udekorowaną serem i szkarłatnymi owocami. Lara zjadła ją mechanicznie. „Będziesz żyć, będziesz żyć, będziesz żyć”.
– Jak daleko można sięgnąć pamięcią, Ithicana panowała nad handlem, tworząc królestwa i niszcząc je jak mroczny bóg – warknął król, a jego oczy zapłonęły jasno. – Mój ojciec i jego ojciec, i jego ojciec przed nim, wszyscy próbowali zwyciężyć Królestwo Mostu. Za pomocą skrytobójców, wojny, blokad, każdego narzędzia, jakie mieli do dyspozycji. Ale żaden z nich nie pomyślał o tym, by użyć kobiety. – Uśmiechnął się przebiegle. – Maridrinki są miękkie. Są słabe. Nadają się jedynie do dbania o dom i chowania dzieci. Z wyjątkiem waszej dwunastki.
Lara nie zamrugała. Żadna z jej sióstr tego nie zrobiła, a ona zastanawiała się przez chwilę, czy ojciec uświadamiał sobie, że każda z nich rozważała dźgnięcie go w serce za te obelżywe słowa. Bo to, że każda z nich byłaby zdolna to zrobić, powinien dobrze wiedzieć.
– Piętnaście lat temu – mówił dalej ojciec – król Ithicany zażądał narzeczonej dla swojego syna jako trybutu. Jako zapłaty. – Wykrzywił szyderczo wargi. – Bękart nie żyje od roku, ale jego syn zażądał wypełnienia warunków traktatu. A Maridrina jest gotowa.
Przeniósł spojrzenie na Marylyn, a służący zaczęli zbierać talerze po sałatce.
W gromadzących się cieniach nocy Lara wyczuła ruch. Wyczuwała gromadzących się żołnierzy, których ojciec zabrał ze sobą. Znów pojawiła się służba, z miskami zupy, a poprzedzał ją aromat cynamonu i porów.
– Chciwość Ithicany, jej pycha, jej pogarda dla was będą jej zgubą.
Lara na chwilę oderwała wzrok od twarzy ojca i popatrzyła po kolei na wszystkie siostry. Od początku nie zamierzał pozwolić, by to miejsce opuścił ktokolwiek poza jego wybraną. Od początku nie planował, by pozostałe, ze swoimi umiejętnościami i wiedzą o jego zamiarach, przeżyły choć godzinę po tej kolacji.
Miski z zupą znalazły się przed wszystkimi i każda z sióstr zaczekała, aż degustator ojca spróbuje i pokiwa głową. Później wszystkie podniosły łyżki i zaczęły posłusznie jeść.
Lara również.
Ojciec wierzył, że inteligencja i uroda były najważniejszymi cechami córki, którą zamierzał wybrać. Że powinna wykazywać największe zdolności bitewne lub strategiczne. I największy talent do sztuk łożnicy. Myślał, że zna najważniejsze cechy broni, którą wykuwał przez ostatnie piętnaście lat. Ale o jednej zapomniał.
Siedząca obok niej Sarhina zesztywniała.
„Przepraszam”, szepnęła bezgłośnie do sióstr.
Później jej ciało zaczęło spazmatycznie drżeć.
„Modlę się, byście wszystkie odnalazły wolność, na którą zasługujecie”.
Łyżka Sarhiny przeleciała przez stół, ale żadna z pozostałych dziewcząt tego nie zauważyła. Żadna się nie przejęła. Ponieważ wszystkie się krztusiły, na ich ustach pojawiła się piana, drżały i z trudem łapały powietrze, aż w końcu jedna po drugiej padały do tyłu albo na bok. Wszystkie spoczywały teraz bez ruchu.
Lara odłożyła łyżkę obok pustej miski i spojrzała na Marylyn, która leżała twarzą w zupie. Wstała, obeszła stół, uniosła głowę siostry i starannie wytarła resztki jedzenia, po czym oparła policzek Marylyn na blacie. Kiedy znów podniosła wzrok, jej ojciec miał bladą twarz i stał z na wpół wyciągniętym mieczem. Żołnierze, którzy kryli się na uboczu, wybiegli do przodu i otoczyli przerażoną służbę. Ale wszyscy, wszyscy patrzyli na nią.
– Dokonałeś błędnego wyboru, ojcze – powiedziała. – To ja zostanę kolejną królową Ithicany. – Patrzyła mu w oczy, pozwalając, by mroczna, nienasycona i egoistyczna część jej duszy wydobyła się na powierzchnię i wpatrywała się w niego. – I to ja rzucę Królestwo Mostu na kolana.