Pisząc recenzję, często zastanawiam się, czy to, co myślę, nadaje się do publikacji. Opinii o produkcjach jest tyle, ilu ludzi na świecie, dlatego gdy film, który podbija serca widzów, mnie się nie podoba, to mam z tyłu głowy taką myśl, czy aby na pewno powinnam dzielić się moją opinią. Lek na śmierć nie wywarł na mnie zbyt pozytywnego wrażenia, ale nie była to też aż taka tragedia.
Film wita nas sceną napadu na pociąg. Efektowny wygląd pościgu oraz świetna sceneria rodem z Mad Maxa pozwalają nam nacieszyć oczy oraz pokazują jedyny atut tego obrazu, czyli efekty specjalne. Później widzimy kilka naprawdę imponujących scen walki, strzelanin oraz eksplozji, które są niezwykle dopracowane. Pod względem oprawy graficznej Lek na śmierć wypada dużo lepiej niż poprzednie części tej serii, dlatego dobrze się go ogląda.
Gdzieś to już widziałam…
Oglądając Lek na śmierć, ciągle miałam wrażenie, że już gdzieś widziałam dane sceny , tylko w innej produkcji i z innymi aktorami. Powtarzające się ujęcia oraz dialogi, które są pełne emocji, okazują się zbyt często używane w tej części serii, przez co w ogólnym rozrachunku dostajemy film składający się ze schematów. Cały czas wiemy, co się wydarzy, oraz w jaki sposób potoczy się dalej akcja, ponieważ jest to zlepek znanych nam już motywów oraz ujęć.
Schematyczność scen nie razi jednak tak bardzo, jak fakt, że bohaterowie oczywiście nie odnoszą zbyt wielu obrażeń. Kiedy widzimy sceny strzelania, oczywistym jest, że główne postacie wyjdą cało, a statyści pójdą na odstrzał, co zabiera tej produkcji sporo z wiarygodności. Jednak da się na to przymknąć oko.
Krew, która leczy
Thomas, czyli żywy lek przeciw śmierci, w pewnym momencie filmu staje się kurą znoszącą złote jaja, tylko nie rozumiem czemu każdy próbuje go zabić, skoro to właśnie on ma wszystkich uratować. Krew, która krąży w żyłach młodzieńca, wyniszcza wirusa, więc wydaje mi się, że bohater powinien być chroniony, a tymczasem prawie każdy mierzy do niego bronią.
Wątek z leczniczą krwią i zabijaniem dawcy był sensowny w The 100, kiedy to uzyskiwało się z ludzkiego ciała cały szpik, w Leku na śmierć natomiast do stworzenia szczepionki wystarczy sama krew, dlatego uśmiercanie Thomasa okazuje się zbędne, a właśnie to lekarze mają w planach. Jeśli pobierałoby się odpowiednią ilość próbki w równych odstępach czasu, to dałoby się radę uratować wszystkich zarażonych, jak i nie byłoby potrzeby zabijać młodzieńca.
W ogólnym rozrachunku twórcy filmu mógli nam pokazać wiele świetnych wątków, jak stanie po dwóch stronach barykady czy ukazanie tego, kto jest dobry, a kto zły. Tak się nie dzieje, przez co potencjał tego obrazu zostaje zaprzepaszczony. W ten sposób obietnice o świetnym filmie, który będzie trzymał nas w napięciu od początku do końca, zostają niespełnione, a co gorsza pozostawia się widza z niesmakiem.
Z drugiej strony produkcja na pewno została fantastycznie przygotowana. Efekty są dopracowane w każdym najmniejszym szczególe, przez co film, mimo wielu wad, dobrze się ogląda. Na pewno jego najmocniejszym atutem byli aktorzy, którzy wcieli się w postaci Thomasa (Dylan O’Brien) oraz Newta (Thomas Brodie-Sangster), świetnie oddali charakter bohaterów i to dzięki nim chce się obejrzeć tę produkcję, mimo kilku błędów i niedociągnięć.
Tytuł oryginalny: Maze Runner: The Death Cure
Reżyseria: Wes Ball
Rok powstania: 2018
Czas trwania: 2 godzina 22 minuty
Film obejrzeliśmy dzięki uprzejmości