Hugh Laurie i Tom Hiddleston mieli zapewnić serialowi sukces, a sam Nocny recepcjonista zapowiadał się na topowy tytuł wśród dramatów szpiegowskich. Czy taki też się okazał?
Kasa musi się zgadzać
Ponoć pierwszy milion trzeba ukraść. A co, kiedy już się go ma? Można zainwestować, na przykład w nielegalny handel bronią. Tak właśnie dorabia na boku Richard Roper (Laurie) – bezwzględny i bezlitosny biznesmen uchodzący za filantropa. Nie wie jeszcze, że kiedy na jego drodze stanie Jonathan Pine (Hiddleston), były żołnierz brytyjskich służb specjalnych, obecnie nocny recepcjonista, jego życie ulegnie zmianie. Czy Pine sprawdzi się w roli tajnego agenta?
Ma być ładnie
Serial został zrealizowany z dość dużym rozmachem. Akcja wielokrotnie przenosi się z miejsca na miejsce i „błądzi” pomiędzy kontynentami. Zdjęcia zrobiły na mnie naprawdę duże wrażenie. Świetne portretowe zbliżenia oraz ujęcia krajobrazów. W Nocnym recepcjoniście ciekawie pokazano różnice międzykulturowe. Zamysłem twórców było prawdopodobnie ukazanie bezpardonowego świata handlarzy bronią oraz specyficznych reguł rządzących kryminalnym półświatkiem, ale wszystko jest jednak takie ładne i czyste, przez co staje się nierzeczywiste. Mamy niby do czynienia z bezlitosnym środowiskiem, karzącym za jedną pomyłkę, ale dostajemy tak naprawdę tylko trzy sceny, w których „leje” się krew i rzeczywiście możemy zobaczyć jego mroczną stronę. Przez pozostałą część wraz z bohaterami „pławimy” się w luksusie.
Nieważne, ile zrobisz głupot, nikt cię nie złapie
Niestety, ale fabuła Nocnego recepcjonisty kuleje na wielu frontach. Nie wiem, jak poprowadzono poszczególne wątki w książce (serial jest ekranizacją powieści John le Carré’a o tym samy tytule), lecz produkcja Susanne Bier pozostawia wiele do życzenia. Brakuje jej typowego dla tego gatunku dreszczyku emocji i poczucia niebezpieczeństwa. Wiele bardzo kwestii nieprzemyślanych wręcz irytuje widza. Jonathan Pine czy też, jak ktoś woli, Andrew Brich (późniejsze nazwisko Toma Hiddlestona) postępuje czasem tak nieostrożnie, że aż dziw bierze człowieka, że nie zarobi kulki w łeb. Wytrawny gracz – Roper – niczym małe dziecko daje się nabierać na kiepskie sztuczki nowo poznanego recepcjonisty, któremu nagle zaczyna ufać ponad miarę i przez niego wątpi w swoich długoletnich współpracowników. Wybaczcie, ale dla mnie coś tu jest bardzo nie tak! A możecie mi wierzyć, że to tylko jedna z niedorzeczności, jakie „serwują” nam twórcy w przeciągu ośmiu odcinków.
Korupcja to norma
Jak się można spodziewać, jeśli ktoś z sukcesem handluje bronią na międzynarodowej arenie, ma odpowiednie znajomości. Cały myk polega na tym, by pionek przechytrzył głównego gracza. Ta część historii akurat mi się podobała. Olivia Colman świetnie wcieliła się w rolę ciężarnej agentki, Angeli Burr, która postrzegana jest jako kobieta mająca obsesję na punkcie Ropera. Aktorka bardzo dobrze potrafiła odegrać dręczoną przeszłością i pragnącą sprawiedliwości pracownicę rządu.
Graj dalej
Gra aktorska to zdecydowanie najlepszy aspekt całej produkcji. Hugh Laurie, Tom Hiddlestone, Elizabeth Debicki, Tom Hollander czy wspomniana wcześniej Olivia Colman wykonali kawał naprawdę świetnej roboty. Drugoplanowi bohaterowie dotrzymują kroku topowym aktorom. Z przyjemnością obserwuje się ich poczynania na ekranie. Świetnie spisuje się duet Laurie-Hiddlestone. Trudno powiedzieć, kto z nich jest lepszy. To dla bohaterów ogląda się Nocnego recepcjonistę. Kreacja postaci nadrabia fabularne buble.
Braków nie da się ukryć
Niestety, ale nawet świetna gra nie ukryje niedopracowanej fabuły. Może nie jest to porażka na całej linii, ale zdecydowanie spodziewałam się o wiele lepszej produkcji. Oczekiwałam dużego napięcia, dreszczyku emocji, a nie dostałam żadnej z tych rzeczy. Piszę to z bólem serca, ale Nocny recepcjonista wielokrotnie bywał nudny. Brakuje w nim zaskakujących zwrotów akcji i szybszego poprowadzenia historii, żeby ta była bardziej dynamiczna.
Może jednak
Nie skreślam Nocnego recepcjonisty. Ten serial ma w sobie coś hipnotyzującego, magnetycznego, właściwie sama nie wiem, jak nazwać owo coś, ale sprawia, że człowiek jest zainteresowany historią Andrew Bricha. Szkoda, że sprawdzają się wszystkie domysły widza. Jednak jeśli pojawi się kolejny sezon, a został zapowiedziany, to zasiądę przed ekranem i będę śledzić losy bohaterów.
Tytuł recenzji jest jednocześnie cytatem z serialu.