Chyba żaden serial nie wzbudził ostatnio tylu kontrowersji, co Królowa Charlotta: Opowieść ze świata Bridgertonów. Nie dlatego, że spin-off jednej z popularniejszych produkcji Netflixa obfituje w sceny seksu rodem z harlequina, ale dlatego, że twórcy z rozmysłem wymieszali fakty z fikcją. To połączenie, chociaż oburzyło wielu, stworzyło naprawdę ciekawą całość – zestawienie współczesnych trendów z tym, co uwielbiamy w XIX-wiecznej Anglii. Nie zabraknie konwenansów, gier pozorów oraz motywu slow burn romance (powoli narastającego napięcia między bohaterami). W końcu czy jest coś lepszego niż widok rodzącego się uczucia?
Przyszła królowa
Nie będę trzymać was w niepewności, serial wciąga już od pierwszych scen. Śledzenie młodziutkiej (przyszłej) królowej Charlotty, w której rolę wciela się India Amarteifio, to sama przyjemność! Nie jest to bowiem zastraszona trzpiotka, lecz zadziorna, pewna siebie kobieta – gotowa na nowe wyzwania. W końcu korona, chociaż piękna i wysadzana drogocennymi kamieniami, może uwierać i ciążyć.
Nagła przeprowadzka z Meklemburgii, zderzenie z obcą kulturą, samotność, niepewność dotycząca przyszłego związku. Problemy piętrzą się przed Charlottą, a ta nie ucieka (prawie), stawia im czoła, ponieważ wie, że chociaż nie pasuje do brytyjskiej arystokracji, jej czyny mogą przynieść upragnione zmiany.
Wspierająca królowa
Z początku obawiałam się, że przedstawienie dwóch planów czasowych, połączenie zbyt wielu wątków, może zwyczajnie nie wypalić. Niewiele brakowało, by historie różnych bohaterów: tytułowej królowej Charlotty oraz jej męża, króla Jerzego III, niezwykle charyzmatycznej Lady Agathy Danbury, dobrze znanej z poprzednich produkcji Lady Violet Ledger Bridgerton oraz (chyba najbardziej lubianego przez widzów) Brimsleya, upchnięte w zaledwie w sześciu odcinkach, nie wybrzmiały tak, jak powinny. Na szczęście scenarzyści mieli pomysł na wszystkie postaci i dali im wystarczająco dużo czasu antenowego, aby skradły serca widzów. Wyraźnie widzimy motywacje bridgertonowskiej socjety, z przyjemnością śledzimy zmiany, które w niej zachodzą. A czy właśnie nie o to chodzi w serialach, by zżyć się z bohaterami i pokochać ich całym sercem.
Królowa Charlotta: Opowieść ze świata Bridgertonów porusza wiele kwestii: od klasycznego romansu, po eksperyment polityczny, którego celem jest usprawiedliwienie decyzji monarchii powiązanej z wyborem przyszłej żony Jerzego. I właśnie tutaj pojawia się największa kontrowersja produkcji. Bo jak to, czarnoskóra królowa!? Przecież Zofia Charlotta z Meklemburgii-Strelitz była biała. Musimy jednak pamiętać o tym, że świat Bridgertonów to fikcja w najczystszej postaci. Zabawa XIX-wiecznymi dekoracjami, w które twórcy przystroili współczesne problemy. W produkcji Netflixa nie ma rasizmu, niewolnictwa, kolonializmu. Kobiety nie są tak zależne od mężczyzn, a bieda praktycznie nie istnieje. Istna utopia. Właśnie dlatego uważam, że zarzut niektórych krytyków jest wyjątkowo nietrafiony. Bridgertonowie to nie serial historyczny, a romantyczna produkcja kostiumowa, która niczego nie udaje. Stroje, fryzury i makijaże mają niewiele wspólnego z tym, co można było zobaczyć trzysta lat temu w Wielkiej Brytanii. Nawet muzyka to instrumentalna wariacja na temat popularnych hitów. W serialu usłyszymy utwory Ariany Grande i Alicii Keys. Tę konwencję kupuje się lub nie. Wszystko zależy od tego, czy liczycie na ekranizację kolejnej powieści Jane Austen, czy jesteście otwarci na opowieść bardziej przystającą do obecnych czasów.
Ogród rozkwita
Doskonała obsada, świetna muzyka, piękne stroje, przyjemne dla oka zdjęcia, poprawna praca kamery, świetnie napisany scenariusz. Jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że Królowa Charlotta: Opowieść ze świata Bridgertonów to najlepsza odsłona serii. Mamy tutaj to, co pokochaliśmy w historii Daphne i Symona, Anthony’ego i Kathani, a nawet więcej. Nie zabranie zaskoczeń – dla mnie jednym z nich był wątek, którego się nie spodziewałam, a zrobił na mnie ogromne wrażenie. Sposób przedstawienia barbarzyńskich prób leczenia chorób psychicznych zmroził krew w żyłach oraz utwierdził mnie w przekonaniu, że twórcy potrafią przedstawić temat trudniejszy, pozbawiony lukru i krynoliny.
Na uwagę zasługuje również casting. Bridgertonowie kolejny raz udowodnili, że w doborze aktorów nie mają sobie równych. Dobrze znani artyści oraz ich „młode” wcielenia doskonale odnajdują się w odgrywanych rolach. Nie ma nikogo, kto zagrałby królową lepiej niż Golda Rosheuvel. To arystokratka w najczystszej postaci. Chociaż, tak jak już wspominałam, jest ktoś, kto skradł serca widzów bardziej – młody Brimsle’y – w którego wciela się Sam Clemmett. Mam nadzieję, że w późniejszych odsłonach serialu dowiemy się jeszcze więcej o jego relacji z prawą ręką króla Jerzego, Reynoldsem. Może kolejny spin-off?
Podsumowanie
Seria Bridgertonowie niczego nie udaje. Wbrew temu, co można przeczytać w nielicznych recenzjach (sfrustrowanych) widzów, Królowa Charlotta to bardzo dobra produkcja. Wciągające, umiejętne żonglowanie wybraną przez twórców konwencją oraz, co w przypadku serialu najważniejsze, przyjemny dla oka obrazek. Oczywiście, to nie jest widowisko dla wszystkich. Jednak jeśli szukacie lekkiej, angażującej rozrywki, w której miłość – mimo podziałów – gra pierwsze skrzypce, nie mogliście lepiej trafić.