Maria, królowa Szkotów miała potencjał być filmowym hitem. Dwie fascynujące postaci kobiece, które kopią tyłki? Ciekawe tło historyczne? Genialna obsada aktorska, na czele z Saoirse Ronan i Margot Robbie? Czego chcieć więcej? Jak się okazuje – lepszego scenariusza. Przez cały seans zastanawiałam się, czego mi w tym filmie brakuje. I już wiem. Przede wszystkim – spójnej wizji o czym właściwie jest ta historia.
Wątków mnogo, a mnogo
Film koncentruje się na losach Marii Stuart, młodziutkiej królowej Szkocji, która w wieku 18 lat przybywa z Francji, by objąć należny jej tron. Wpada w sieć układów tworzonych przez dworzan (mężczyzn, rzecz jasna), którzy nie chcą być rządzeni przez kobietę, a w dodatku katoliczkę. Twórcy prowadzą nas przez historię kolejnych intryg, próbując zarazem ukazać relację Marii z królową Elżbietą i pokazać paralele pomiędzy dwiema władczyniami. No właśnie, próbują, bo wychodzi to średnio.
Tu dochodzimy do pierwszego problemu tego filmu, czyli nadmiaru wątków. Opowiadana historia obejmuje okres siedmiu lat – od przybycia Marii do Szkocji aż do jej uwięzienia w Anglii. To gorący politycznie okres. Twórcy chcą jednocześnie naszkicować tło historyczne, opowiedzieć nam o wszystkich spiskach otaczających Marię, pokazać jej życie miłosne i zarysować związek z Elżbietą. W rezultacie żaden z tych wątków nie wybrzmiewa w pełni. Próba streszczenia w dwóch godzinach skomplikowanej polityki na szkockim dworze sprawia, że momentami ciężko połapać się we wszystkich zwrotach i intrygach. Związki Marii, przede wszystkim jej małżeństwo z lordem Darnleyem i stosunki z bratem są ledwo naszkicowane. Postać samego Darnleya wydaje się płaska. Nie wiemy w sumie, co nim kieruje. Najpierw jest czarujący i godzi się na pozostanie zaledwie księciem małżonkiem u boku Marii, a potem zdradza ją, wścieka się i awanturuje, że chce być królem. Czemu? Nie wiemy. Co Maria w nim widzi? Też nie wiemy. Najbardziej jednak ta pobieżność dotyka wątku relacji Marii z Elżbietą. Spotkanie dwóch królowych jest sceną kulminacyjną filmu, ale znowu – nie wiadomo właściwie dlaczego. Postać władczyni Anglii pojawia się w tej historii rzadko, a wątek nie jest na tyle rozwinięty, żeby uznać go za kluczowy.
Niby chce władzy, ale najbardziej to pieluch
Sama Elżbieta jest tu potraktowana strasznie po macoszemu. Z jednej z największych kobiet w historii Anglii, genialnej polityczki, która rządziła swoim krajem przez czterdzieści pięć lat, opierając się presji zamążpójścia, zrobiono w filmie niekonsekwentną płaksę. Najpierw wysyła Marii swojego kochanka jako kandydata na męża, potem płacze, że Maria rozważa wyjście za niego. Niby chce rządzić, ale kiedy dworzanie przynoszą wieści ze Szkocji, to nie słucha ich i każe „mężczyznom spiskować bez niej”. Świadomie godzi się pozostać niezamężną, a potem rozpacza, że nie może być w ciąży. Najpierw mówi, że nie zabije Marii, ale zmienia zdanie, bo ta jej brzydko powiedziała w czasie spotkania. I tak w kółko. Skomplikowany stosunek dwóch kobiet został spłycony do faktu, że Elżbieta jest zazdrosna o urodę i dziecko rywalki. Wiadomo, baby. Najpierw chcą władzy, a potem płaczą i zazdroszczą. Mówi taka, że nie chce rodziny, bo ma ambicje polityczne, ale w głębi ducha marzy tylko, żeby ktoś ją zapłodnił.
Ten portret Elżbiety nadaje filmowi jeszcze większego wrażenia niespójności niż nadmiar wątków. Bo z jednej strony mamy dostać historię o kobietach u władzy, feministyczny empowerment i ogólnie „bow to no one” na plakatach, ale spod tej opowieści na każdym kroku wychodzą stereotypy. Bo czy te baby to naprawdę chcą tej władzy i się nadają? Internet spływa męskimi łzami, jak to film jest lewacką propagandą. No nie wiem, jak dla mnie scenariusz sprawia wrażenie napisanego przez mężczyznę, który jest pełen dobrych intencji i może nawet chciał tę feministyczną lewacką propagandę uskutecznić, ale nie bardzo potrafił wyjść poza przekonanie, że, parafrazując Gang Śródmieście:
[perfectpullquote align=”full” bordertop=”false” cite=”” link=”” color=”#cc2854″ class=”” size=”18″]kobiety w ogóle nie są zbyt logiczne
delikatne są, wrażliwe, takie… romantyczne.[/perfectpullquote]
Królewska Saoirse
Co w filmie działa? Aktorstwo. Saoirse Ronan jako Maria ma charyzmę, która sprawia, że trudno oderwać od niej wzrok przez dwie godziny, nawet jeśli nie bardzo kumamy, o co chodzi z tym kolejnym spiskiem. Aktorka płynnie przechodzi pomiędzy delikatnością, dziewczęcą psotnością, a królewską godnością. Bez problemu można uwierzyć, że jest władczynią. Margot Robbie wyciska ze swojej roli, co może, mimo że gra postać co najmniej irytującą. David Tennant ma fantastyczną rólkę jako John Knox, ale wiadomo – granie nieprzyjemnych, zrzędliwych Szkotów to dlań nie pierwszyzna. Ogólnie cała obsada radzi sobie bardzo dobrze. Świetne są też scenografia i zdjęcia. Tak samo kostiumy i fryzury obu władczyń sprawiają wrażenie przemyślanych i prezentują się naprawdę pięknie.
Techniczna sprawność, z którą zrealizowano Marię, każe jednak tym bardziej żałować braków scenariuszowych. Gdyby twórcy wiedzieli dokładnie, jaką historię chcą opowiedzieć i jakie przesłanie w niej zawrzeć, mielibyśmy naprawdę solidny film o dwóch fascynujących kobietach. Być może też dałoby się zawalczyć o Oscary, bo w końcu Akademia kocha poważne i społecznie zaangażowane biografie. Wyszło natomiast przeciętnie. Warto zobaczyć dla Saoirse i Margot, ładnych sukienek i pięknej Szkocji. Poza tym można sobie odpuścić.
Reżyseria: Josie Rourke
Rok: 2018
Czas trwania: 2 godziny 5 minut