Każdy głos się liczy. „Die Macher” – recenzja gry planszowej

-

Gorący, majowy wieczór, niewielkie mieszkanie w jednym z wielu polskich miast. Czterej mężczyźni, pochyleni nad dużym, dębowym stołem, toczą zażartą dyskusję:
– Myślisz, że ten rzecznik coś wam pomoże? Przy tej liczbie głosów nie macie nawet szans na koalicję.
– Za to Twoja partia na pewno zdobędzie wysoki wynik, zwłaszcza z tak ogromnym wpływem na lokalne media.
– Mogłeś darować sobie tę ironię, była strasznie słaba.
– Nie tak, jak Twoje ostatnie sondaże.
– A Twoje to niby były lepsze? Też mi się znalazł, dolnośląski Kennedy.
– Coś Ty powiedział?!
Rodzącą się kłótnię przerywa jednak damski głos, dobiegający z sąsiedniego pokoju:
– Kończcie tę planszówkę, za pół godziny wychodzimy do kina!

Każdy głos się liczy. „Die Macher” – recenzja gry planszowej

Stary, ale jary

Powyżej opisana sytuacja miała miejsce ledwie kilka dni temu w moim mieszkaniu, i to ja zostałem przyrównany do amerykańskiego prezydenta. Chociaż, jakby się nad tym zastanowić, to właściwie spory komplement. Natomiast gra, przy której debatowaliśmy wspólnie ze znajomymi, jest starsza ode mnie: po raz pierwszy wydano ją bowiem w 1986 roku. Die Macher (bo o nim tu mowa) zostało jednak gruntownie odświeżone: pierwsza polska edycja, opracowana przez Portal Games, bazuje na zaktualizowanej przez autora wersji, a nowe elementy i szata graficzna to zasługa zbiórki na Kickstarterze. Muszę przyznać, efekt tych prac wygląda bardzo ciekawie. Po otwarciu pudełka gracz znajdzie znaczniki dobrze znane ze współczesnych produkcji, same nadruki na kartach i planszach są w pełni czytelne. Gwarantuję, nikomu nie przyjdzie nawet do głowy, że ta planszówka ma ponad trzydzieści lat. Zwłaszcza że jej założenia jeszcze przez długie dekady pozostaną aktualne.

Każdy głos się liczy. „Die Macher” – recenzja gry planszowej

Polityczne tryby

Jak zapewne większość z was domyśliła się ze wstępu, Die Macher pozwala wcielić się w prezesów partii politycznych i wziąć udział w wyborach parlamentarnych. Do dyspozycji mamy pięć ugrupowań, popularnych w Niemczech na początku dwudziestego wieku, a walka o władzę toczyć się będzie na czterech landach: tyle też wynosi więc liczba tur. Zwycięzcą zostaje ten, kto po podsumowaniu głosów zdobył ich najwięcej – to kwestia wręcz oczywista.

Choć jednak cel wydaje się jasny, to droga do niego jest dużo mniej klarowna. Już od pierwszej rundy gracza pochłania bowiem mętne bagno polityki. Program partii musi być dostosowany do opinii publicznej, nie można żałować pieniędzy na wiece, należy oddziaływać na lokalne media, upubliczniać odpowiednie sondaże… Ach, no i oczywiście koniecznie trzeba się zapoznać z politykami we własnym Gabinecie Cieni, by móc dobrze wykorzystać ich zdolności.

Przyznaję się szczerze, zanim w ogóle otworzyłem woreczki ze znacznikami i odwinąłem karty z folii, przez ponad godzinę wertowałem strony instrukcji. Do czego służą te kolorowe walce? Co to za dziwne symbole? A ta mała plansza z cyframi? Dlaczego elektorat jest taki ważny? Skąd ja mam wziąć pieniądze na te działania, skoro wszystko tak dużo kosztuje? Odpowiedzi na pytania przychodziły z czasem, czytelnie opisane grafiki wyjaśniały mi wszystkie problemy po kolei, unikając nadmiaru informacji. A gdy skończyłem lekturę, pewny swej wiedzy, zabraliśmy się ze znajomymi za grę. I to był błąd.

Każdy głos się liczy. „Die Macher” – recenzja gry planszowej

Zwycięstwo nie przyjdzie łatwo…

Bo wiedza nie zawsze idzie w parze ze zrozumieniem. Aby w pełni cieszyć się z gry w Die Macher, będziecie potrzebować obu. Konieczne może być zaprzęgnięcie do pracy wszystkich zastępów szarych komórek, nawet oddziałów dawno nie używanych, służących dotychczas jedynie zapamiętywaniu piosenek z reklam telewizyjnych.

Ze wstydem stwierdzam, iż nasza pierwsza rozgrywka opierała się głównie na pytaniach rzucanych w przestrzeń, kartkowaniu instrukcji, a po pewnym czasie – paru wyzwiskach i jednej małej kłótni. Ale gdy emocje opadły, a my wzięliśmy się za politykę na poważnie, nagle coś… kliknęło. Może bogowie planszówek, jeśli tacy istnieją, zesłali na nas oświecenie? A może po prostu wiedza i doświadczenia zrodziły zrozumienie, które pozwoliło zauważyć wszystkie zależności wśród zasad. Trybiki zazębiają się bardzo dokładnie, zwycięstwo nigdy nie będzie przypadkowe: musi być okupione głęboko przemyślaną strategią, czasem nawet oszustwem lub zerwaniem koalicji. Kontrola nad mediami pozwala uchronić się przed spadkiem sondaży. Te kupuje się za pieniądze ze składek członkowskich, podobnie jak wiece, które to przekładają się na głosy. Politycy natomiast potrafią zwiększyć wagę opinii społecznej, bądź też zmienić program swojej partii, ustalany na początku rozgrywki: a to i tak tylko część zależności koniecznych do opanowania.

Każdy głos się liczy. „Die Macher” – recenzja gry planszowej

…ale przynosi niespodziankę

Gracze wykonują swoje ruchy po kolei, często licytując się o dane zasoby i przeszkadzając sobie wzajemnie. Nie nazwałbym jednak mechaniki wbudowanej w Die Macher negatywną interakcją, a bardziej… agresywną rywalizacją. Po każdej sarkastycznej docince ze strony moich znajomych momentalnie przychodził śmiech – przyznaję, bawiliśmy się świetnie, zrywając polityczne sojusze i fałszując stany naszych kont. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy zleciały te dwie godziny. Gra wymaga od trzech do pięciu uczestników, a dla najbardziej zapalonych, twórcy przewidzieli wariant z siedmiokrotnymi wyborami. Może kiedyś znajdę odwagę, by się za niego zabrać, ale na razie wystarczy mi przetasowanie kart i stworzenie całkiem nowych programów partyjnych, gabinetów oraz landów. A będę to robił naprawdę często.

Każdy głos się liczy. „Die Macher” – recenzja gry planszowej

 

Tytuł: Die Macher

Liczba graczy: 3-5

Wiek: 12+

Czas rozgrywki: 150 minut

Wydawnictwo: Portal Games

 

Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Portal Games, więcej o grze przeczytacie tutaj:

Każdy głos się liczy. „Die Macher” – recenzja gry planszowej

podsumowanie

Ocena
8

Komentarz

Uważam tę grę za bardzo niebezpieczną: budzi w człowieku żądzę władzy, a jednocześnie spycha ją na dalszy plan, robiąc miejsce przede wszystkim na dobrą zabawę. Powinna być obowiązkiem na lekcjach WOS–u.
Przemysław Ekiert
Przemysław Ekiert
W wysokim stopniu uzależniony od popkultury - by zniwelować głód korzysta z książek, filmów, seriali i komiksów w coraz większych dawkach. Popijając nowe leki różnymi gatunkami herbat, snuje głębokie przemyślenia o podboju planety i swoim miejscu we wszechświecie. Jest jednak świadomy, że wszyscy jesteśmy tylko podróbką idealnych postaci z telewizyjnych reklam.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Uważam tę grę za bardzo niebezpieczną: budzi w człowieku żądzę władzy, a jednocześnie spycha ją na dalszy plan, robiąc miejsce przede wszystkim na dobrą zabawę. Powinna być obowiązkiem na lekcjach WOS–u.Każdy głos się liczy. „Die Macher” – recenzja gry planszowej