Kat czy wybawiciel? „Nasza pani z Ravensbrück” – recenzja książki

-

Choć na co dzień pisanie przychodzi mi z łatwością, w tym przypadku tak nie jest. Choć słów znam wiele, w tym przypadku wydaje mi się, że żadne nie jest odpowiednie. Bo trudno jest pisać o czymś, czego ludzki umysł nie jest w stanie pojąć.

Miliony istnień, które straciły życie w imię… No właśnie, czego? Ideologii i poglądów jednego człowieka. Jego siła, charyzma i dar przekonywania początkowo wpłynęły na jednostki, a następnie rozprzestrzeniły się na cały naród. Adolf Hitler przyczynił się do powstania obozów koncentracyjnych – miejsc, w których ludzie byli paleni żywcem, katowani, poniżani. Umierali w męczarniach. Jednym z nich był Ravnsbrück, o którym dzisiaj opowiem. Opowiem także o osobie, która go współtworzyła, pracowała w nim jako strażniczka. To Johanna Langefeld. Kobieta uniknęła procesu po zakończeniu II wojny światowej. Zniknęła. Czy to możliwe, że przed karą ocaliły ją byłe więźniarki Ravensbrück?

Nasza pani z Ravensbrück, czyli książka nie na jeden wieczór

II wojna światowa odcisnęła piętno na całym świecie. O okropieństwach z nią związanych, mimo upływu lat, nadal się mówi. Powstaje wiele filmów, dokumentów i książek na ten temat. Często dotyczą one więźniów obozów koncentracyjnych, ich historii. Marta Grzywacz, autorka książki Nasza pani z Ravensbrück, postanowiła skupić się na drugiej stronie medalu. Opisała historię Johanny Langefeld, nazistki i strażniczki jednego z obozów. Kobiety, która tworzyła miejsce będące piekłem na ziemi. Kobiety, która budzi wiele wątpliwości i zapytań, sugerujących, iż przed zawiśnięciem na szubienicy, obok największych zbrodniarzy i katów, a także jej „znajomych z pracy”, takich jak Maria Mandl, Hans Aumeier, Karl Mockel, Maximilian Garbner, uchroniły ją byłe więźniarki obozu.

Jednak Nasza pani z Ravensbrück nie jest książką na jeden wieczór. Sumę i wagę opisywanych w niej wydarzeń trudno przyswoić w tak krótkim czasie. Bo pełno tu przerażających, smutnych opisów. Agresji jednego człowieka wobec drugiego. Kobiet upokarzających inne kobiety. Bezpodstawnego mordowania dzieci i dorosłych. Palenia ludzi żywcem. Nienormalnych, sadystycznych zachowań. Eksperymentów na żywych ciałach. Rzeczy, które nigdy nie powinny się wydarzyć. Bo czegoś takiego nie życzy się nawet największemu wrogowi. Bo umysł nie jest w stanie ogarnąć ogromu tego, co działo się w tamtych latach. Miliony ofiar, miliony żyć uleciało z dymem. I zniknęło na zawsze.

„Wściekła suka z SS” czy kobieta o dwóch twarzach?

Jednak proces, a raczej niedoszły proces Johanny Langefeld, to dopiero wątek kilkunastu ostatnich kartek w Naszej pani z Ravensbrück. Dlatego najpierw warto zacząć od początku. Bo ze wszystkich obozów zagłady tym, o którym mówi się najczęściej, jest Auschwitz. A w książce Marty Grzywacz mamy do czynienia z innym (choć wyżej wspomniany również pojawia się w życiu Johanny) – Ravensbrück, który „stał się wzorowym miejscem odosobnienia tysięcy niewinnych kobiet, a w końcu ich powolnej eksterminacji; to właśnie tam szkolono przyszłe strażniczki innych obozów”.1 Dla Langefeld był miejscem pracy.

Marta Grzywacz opisuje życie Johanny w bardzo dokładny sposób. Stopniowo zapoznaje czytelnika z kobietą. Zaczyna prologiem – pigułką, w której wyjaśnia ogrom opisywanej sprawy, aby następnie przejść do kolejnych rozdziałów. Pierwszy to krótka charakterystyka Niemiec pogrążonych w chaosie po I wojnie światowej. I to właśnie ten opis, moim zdaniem, ma ułatwić czytelnikowi zrozumienie (choć w niewielkim stopniu) dalszych wydarzeń następujących w tym kraju. Jednak to wszystko jest tłem, ponieważ w największym stopniu Marta Grzywacz skupia się na Johannie. Skrupulatnie opisuje jej życie już od najmłodszych lat, zaczynając od sytuacji w domu. Czytelnik poznaje więc Lagenfeld jako jeszcze dziecko. Ma dwóch braci, siostrę, jest protestantką – to podstawowe informacje, których najpierw się dowiadujemy. I tak autorka prowadzi nas przez życie tej kobiety. Nie robi jednak tego w sposób nachalny, wszystko jest opisane bardzo obiektywnie. W książce nikt nie ocenia jej działań. Są to jedynie suche fakty, a w momentach, w których nie wiadomo do końca, jak było – domniemania. Szczegółowy opis wszystkiego, co dotyczyło Niemki pozwala nam wyobrazić sobie jej drogę życiową. Od dziecka, przez nastolatkę, żonę, matkę Herberta, młodą wdowę, a następnie strażniczkę w obozie zagłady. Nie dostajemy też jednoznacznej odpowiedzi na to, kim była Johanna. To, czy uznamy ją za jedną z tak zwanych „wściekłych suk SS”, czy za (w jakimś stopniu) sprzymierzeńca więźniarek, jest naszą indywidualną sprawą. W przypadku Naszej pani z Ravensbrück czytelnik ma swoje prawa. Autorka w żadnym stopniu w to nie ingeruje. Wszystko, co opisuje, poparte jest konkretnym źródłem. To czyni tę książkę bardzo wiarygodną – doskonała praca reporterska autorki. Dwoma słowami: rzetelne dziennikarstwo.

Historie poboczne, które wyciskają łzy

Nie sposób nie wspomnieć o historiach pobocznych w książce, które są jej wielką częścią i oczywiście mają ogromny związek z Johanną. Chodzi tu o sytuacje z Raversbrüczankami – kobietami różnej narodowości przebywającymi w obozie. W książce jest ich wiele, wszystkie wymienione z imienia i nazwiska. Nie są więc dla czytelnika „obcymi kobietami”. W pewnym sensie przedstawienie ich pozwala zagłębić się w opisywaną historię bardziej – brak anonimowości temu sprzyja.

Wszystkie te historie, niezależnie od rangi krzywd, jakich doznały więźniarki, budzą smutek, rozgoryczenie oraz złość. Jednak to nie wszystko. Cała książka, rzetelny sposób przedstawienia treści, pokazuje czytelnikowi, w jaki sposób terror działa na ludzi. I nie chodzi tu jedynie o wyniszczenie fizyczne człowieka, które również jest okropne, ale także zmiany, jakie zachodzą w jego psychice. Chodzi o to, że człowiek głodny, więziony i torturowany jest zdolny do wszystkiego – nawet zabicia drugiego człowieka. Jest zdolny do poświęcenia kogoś innego po to, aby właśnie on mógł przeżyć. I to po przeczytaniu tej książki najbardziej szokuje. Świadomość tego, do czego prowadzi masowa zagłada ludzkości.

Słusznie czy nie?

Po przeczytaniu streszczenia na tyle okładki Naszej pani z Ravensbrück, zdziwiłam się. Bo jakim cudem więźniarki obozu koncentracyjnego mogłyby pomóc nazistce? Dlaczego?
W tamtej chwili nie mieściło się to w mojej głowie, brzmiało surrealistycznie. Wszystko poukładało się w trakcie czytania. W książce padło kilka ważnych zdań:

Dzisiaj wiele osób się dziwi, jak to możliwe, że można było pomóc esesmance. (…) Ktoś, kto nie był w obozie, nigdy nie rozumie, że tamte kryteria tego, co złe i dobre, były inne. Że nawet odrobina przyzwoitości ratowała ludziom życie i można było być za nią wdzięcznym.2

I ja się z nimi zgadzam.

Kat czy wybawiciel? „Nasza pani z Ravensbrück” – recenzja książki

 

Tytuł: Nasza pani z Ravensbrück

Autorka: Marta Grzywacz

Wydawnictwo: W.A.B

Liczba stron: 394

ISBN: 978-83-280-7284-8

 


1 M. Grzywacz, Nasza pani z Ravensbrück, W.A.B., Warszawa 2020, str. 15.
2 M. Grzywacz, Nasza pani z Ravensbrück, W.A.B., Warszawa 2020, str. 352.

podsumowanie

Ocena
9

Komentarz

Nasza Pani z Ravensbrück to rzetelnie napisana książka. Bez fabuły, bez komentarzy – wszystko poparte konkretnymi źródłami. Marta Grzywacz wykonała świetną pracę i za to należą się jej ogromne brawa.
Wioletta Baran
Wioletta Baran
Uzależniona od wszystkiego. Zakupoholiczka, książkoholiczka, serialoholiczka i koncertoholiczka. Cierpi na amnezje muzyczną i nigdy nie może zapamiętać tytułów piosenek, mimo że kocha słuchać muzyki. Lubi jak wszystko idzie po jej myśli. Nie lubi mówić o sobie i być w centrum uwagi.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Nasza Pani z Ravensbrück to rzetelnie napisana książka. Bez fabuły, bez komentarzy – wszystko poparte konkretnymi źródłami. Marta Grzywacz wykonała świetną pracę i za to należą się jej ogromne brawa.Kat czy wybawiciel? „Nasza pani z Ravensbrück” – recenzja książki