Jeden z dwunastu. „Trzynaście” – recenzja książki

-

Ostatnio znalezienie naprawdę dobrego i wciągającego kryminału graniczy z cudem. Przynajmniej w mojej opinii. Dlatego od pewnego czasu postanowiłam sięgać tylko po powieści tych pisarzy, z którymi już wcześniej miałam styczność. Oczywiście średnio mi to wychodzi – jak wiadomo, opis fabuły i przemyślany marketing robią swoje.

Steve Cavanagh w Polsce dał się już poznać w 2016 roku. To właśnie wtedy, za sprawą Wydawnictwa Filia, do rąk czytelników trafił kryminał zatytułowany Obrona, a niespełna pół roku później Zarzut. Są to dwa pierwsze tomy cyklu Eddie Flynn. Od tamtego czasu jestem wielbicielką twórczości Cavanagha. Jako prawnik ma wiedzę na temat meandrów prawa i z pełną świadomością wykorzystuje to w swoich książkach. Natomiast jeżeli chodzi o fabułę, to potrafi zupełnie zaskoczyć on czytelnika (jak na dobry thriller przystało), a stosowane przez niego zwroty akcji przyprawiają o palpitację serca. Dlatego na kolejną jego książkę czekałam z dużą niecierpliwością.

W 2017 roku wyszedł trzeci tom zatytułowany The Lair (został on wyróżniony nagrodą Gold Dagger dla najlepszej powieści kryminalnej), jednak nie doczekaliśmy się polskiego tłumaczenia. Dopiero kiedy Wydawnictwo Albatros przejęło prawa do serii, za ich sprawą dostaliśmy w swoje ręce czwartą część serii o Eddiem Flynnie. Z jednej strony cieszę się, że ponownie wróciłam do świata prawników, ale też strasznie żałuję, że nie miałam okazji przeczytać Kłamcy (polskie tłumaczenie). Niemniej, na pewno nadrobię to w najbliższym czasie, sięgając po oryginał. Tymczasem w Trzynaście główny bohater ponownie pakuje się w sprawę, która na pierwszy rzut oka jest oczywista. Jednak posiada ona swoje drugie dno, a prawdziwego mordercę Eddie Flynn ma tuż przed swoim nosem.

Celebrycki proces stulecia

Na ławie oskarżonych zasiada hollywoodzki aktor, Robert Solomon. Jego sprawa jest niemalże przesądzona – wszystkie dowody wskazują na to, że to właśnie ten mężczyzna brutalnie zamordował swoją żonę i jej kochanka. Mimo to celebryta uparcie twierdzi, iż nie miał z tym nic wspólnego. Wierzy mu nowojorski prawnik, Eddie Flynn. Ma on jednak bardzo mało czasu na przygotowanie porządnej linii obrony. Podejmowane przez niego działania mające na celu oczyszczenie klienta ze stawianych mu zarzutów, prowadzą Eddiego na trop niejakiego Joshuy Kane’a. Ten jednak dąży do wykonania własnej misji. Za wszelką cenę chce wziąć udział w procesie i zasiąść na ławie przysięgłych, aby wyrok zapadł po jego myśli. Jak to mówią: „Po trupach do celu”, a tutaj to powiedzenie sprawdza się w stu procentach.

Przysięgam mówić prawdę

W powieści narracja biegnie dwutorowo – pierwszoosobowa należy do Eddiego Flynna, a trzecioosobowa opisuje poczynania Joshuy Kane’a. Pisarz zastosował ciekawy manewr, dzięki któremu możemy obserwować rozgrywające się wydarzenia z punktu widzenia prawdziwego zabójcy (o czym zostaliśmy poinformowani na samym początku). Chociaż nie do końca wiemy, kim w danym momencie jest sprawca (jakkolwiek skomplikowanie to brzmi). Za sprawą wady genetycznej mężczyzna potrafi przejąć (dosłownie!) tożsamość swojej ofiary. Co za tym idzie, zrobi on wszystko, aby osiągnąć zamierzony cel. Do tej pory nikt nie był w stanie go zatrzymać. Nawet FBI, które uparcie podąża jego tropem. Jednak pojawienie się na scenie naszego prawnika zupełnie zmienia zasady gry.

Eddie Flynn to człowiek o burzliwej przeszłości. Niegdyś działał jako oszust i kanciarz, jednak po latach został prawnikiem. Jak nieustannie powtarza, między tymi dwoma zawodami nie ma wielkiej różnicy. Nasz protagonista troszczy się przede wszystkim o swoich bliskich, ale na drugim miejscu stawia dobro klientów. To właśnie dla takich spraw jak ta Roberta Solomona, gdzie społeczność postawiła już na nim krzyżyk (a przynajmniej uznają go za winnego dokonania podwójnego zabójstwa), potrafi w stu procentach zaangażować się w obronę, nie bacząc na grożące mu niebezpieczeństwo. Na sali sądowej posuwa się do cwaniackich zagrywek, ale tylko w imię sprawiedliwości. Dzięki temu nie przegrał jeszcze żadnej sprawy, a jego protegowani nigdy nie trafiali niesłusznie oskarżeni za kratki. Nic więc dziwnego, że kiedy uznał Solomona za ofiarę czyiś machlojek, postanowił mu pomóc za wszelką cenę.

Tak mi dopomóż Bóg

Aby nie zdradzić wam za dużo, na tym zakończę swoją recenzję. Po lekturze książki Trzynaście śmiało mogę napisać, że Cavanagh mocno się napracował nad tak pokrętną fabułą. Mamy seryjnego zabójcę o ponadprzeciętnej inteligencji i z pewnym wrodzonym defektem (od razu przyszedł mi na myśl bohater z serialu Dexter) oraz pełną napięcia walkę na sali sądowej, gdzie w świetle lamp błyskowych toczy się proces o życie hollywoodzkiej gwiazdy. Autor stawia na rozbudowane wątki i stara się wyjaśnić każdą najdrobniejszą kwestię, jaka może się nasunąć czytelnikowi podczas lektury. Przez to niekiedy wkrada się niepotrzebny chaos, a niektóre wątki zostają przeoczone. Niemniej, Cavanagh ma sporą wyobraźnię i ogromne pokłady uporu. W rezultacie wyszedł mu prawdziwy prawniczy majstersztyk.

Jeden z dwunastu. „Trzynaście” – recenzja książki

Tytuł: Trzynaście

Autor: Steve Cavanagh

Wydawnictwo: Albatros

Liczba stron: 448

ISBN: 978-83-8125-847-0

Więcej informacji znajdziecie TUTAJ

podsumowanie

Ocena
8.5

Komentarz

„Trzynaście” to już czwarte spotkanie z Eddiem Flynnem, niegdyś oszustem, teraz prawnikiem z prawdziwą smykałką do tego zawodu. Po raz kolejny nie zawiodłam się na powieści Steve'a Cavanagha. Jego kryminały to perełki wśród tego gatunku.
Agnieszka Michalska
Agnieszka Michalska
Pasjonatka czarnej kawy i białej czekolady. Wielbicielka amerykańskich seriali i nienasycona czytelniczka książek, ale nie znosi romansów. Podróżuje rowerem i pisze fantastyczne powieści - innymi słowy architekt własnego życia.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

„Trzynaście” to już czwarte spotkanie z Eddiem Flynnem, niegdyś oszustem, teraz prawnikiem z prawdziwą smykałką do tego zawodu. Po raz kolejny nie zawiodłam się na powieści Steve'a Cavanagha. Jego kryminały to perełki wśród tego gatunku.Jeden z dwunastu. „Trzynaście” – recenzja książki