Bracia Winchester zakończyli już czternasty sezon polowań. Niektórzy z fanów spędzili więc ponad połowę swojego życia, oglądając Nie z tego świata i śledząc poczynania Sama i Deana. Serial miewał swoje wzloty i upadki, z łatwością można było wskazać najciekawsze i najgorsze serie. Do których zalicza się ten sezon?
Początek zawsze z klasą
Warto przypomnieć, jaką sytuację zastaje widz na samym wstępie serii czternastej. Lucyfer odbiera moc Jackowi i staje się ogromnym zagrożeniem dla świata, większym i niebezpieczniejszym niż kiedykolwiek wcześniej. By go powstrzymać, Dean podejmuje trudną decyzję o „tymczasowej” współpracy z archaniołem Michałem. Można pokusić się o stwierdzenie, że podpisują umowę o dzieło – starszy Winchester wypożycza jednorazowo swoje ciało, by pomóc pokonać Lucyfera. Jak zapewne pamiętacie, udaje im się tego dokonać. Niestety szybko okazuje się, że chwilowa zgoda Deana oznaczała dla Michała umowę na czas nieokreślony. Archanioł przejmuje nowe naczynie, więżąc Winchestera we wspomnieniach i cierpieniu, a sam wyrusza rozpętać Apokalipsę.
Nie można zaprzeczyć, że taki początek dawał spore nadzieje na powodzenie tego sezonu. Wizja Deana-Michała jako głównego antagonisty tej odsłony Nie z tego świata budziła ekscytację, tym bardziej, że oznaczała również szansę na rozwój samego aktora. Scenarzyści serialu dość szybko postanowili jednak wylać fanom na głowy przysłowiowy kubeł zimnej wody. Podobnie jak w sezonie dziesiątym, również teraz powrót do siebie nie zajmuje Deanowi dużo czasu. Do tego cała zgraja bohaterów ściągniętych z alternatywnego świata zupełnie nie pomaga. Po raz kolejny poczułam, że twórcy postanowili zaserwować odgrzewane kotlety i zadowolić widzów pokazaniem dobrze znanych i lubianych postaci. Niestety ten chwyt już nie działa. Jeśli mam być szczera, obecność Bobby’ego i Mary raczej mnie irytowała niż wpływała pozytywnie na mój odbiór tego sezonu. Wiem, matka Winchesterów pojawiła się ponownie w serialu po wygranej potyczce z Ciemnością, jednak ja do tej pory nie potrafiłam przyzwyczaić się do jej obecności. Wskrzeszenie tej postaci rozpoczęło gonitwę ku upadkowi serii, jakkolwiek smutno by to nie brzmiało, a gwoździem do trumny okazało się uśmiercenie Crowleya.
A w środku flaki z olejem…
Liczyłam, że obecność archanioła pragnącego rozpocząć Apokalipsę znacznie przyspieszy akcję. Łudziłam się, iż pojawi się mnóstwo niebezpiecznych istot, okropnych anomalii pogodowych i potworów rodem z sennych koszmarów. Cóż, jak to mówią: nadzieja matką głupich. Oglądając niektóre odcinki (szczególnie Optimism), nie mogłam przestać zadawać sobie pytania, co takiego wnoszą one całej fabuły. Sporo było gadania, a niestety mało robienia. Nie z tego świata z serialu w klimatach horroru i fantasy zmienił się powoli w rodzinną dramę. I nie zrozumcie mnie źle, emocje i rozmowy między bohaterami stanowią ogromnie ważną część dobrych produkcji, jednak ich procent musi być wyważony w stosunku do pozostałych scen. Gdy w poprzednich sezonach polowanie na złowrogie istoty zabierało prawie cały czas emisji odcinka, tak teraz odbywa się to błyskawicznie. Zabrano widzowi cały element przygotowania, researchu oraz trudnych walk, które w początkowych sezonach toczyli bracia Winchester. A to przecież na tym opierał się klimat tego serialu.
Na koniec znów iskierka nadziei
Na wstępie pisałam, że Nie z tego świata zawsze zaczyna kolejne sezony z fajerwerkami. Tak samo je też kończy. Nie wiem, czy to świadomy zabieg pocieszenia widza po melodramacie, jaki zaserwowano mu przez ponad piętnaście odcinków, ale zdecydowanie pozostawia w rozterce. Nim dotarłam do ostatniego odcinka, byłam zniechęcona i niemal żałowałam, że poświęciłam tak dużo czasu na obejrzenie wszystkich epizodów. Jednak przy finałowym moje nadzieje znów rozkwitły. Dużo zwrotów akcji, zaskakujące odkrycia i napięcie – te cechy wymieniłabym przy opisywaniu ostatniego odcinka tej serii. Z racji tego, że sezon piętnasty został oficjalnie ogłoszony ostatnim, głęboko wierzę, że Nie z tego świata zakończy się epicko. Zbyt długo trwałam przy tej produkcji, by dać się rozczarować na sam koniec. Myślę, że sporo fanów przeżywa teraz podobne rozterki. Niemniej jednak z niecierpliwością czekam na sezon piętnasty i chociaż nie wypowiedziałam się pochlebnie o czternastej odsłonie serialu, jestem przekonana, że łezka zakręci mi się w oku, gdy nadejdzie chwila ostatecznego pożegnania z Samem i Deanem.