Shadow and Bone (w polskiej wersji Cień i kość) to tytuł pierwszej części Trylogii Griszy wydanej w 2012 roku, która to przyniosła Leigh Bardugo sławę. Rzesze fanów równie ciepło przyjęły ekspansje świata przedstawionego, czyli między innymi dylogię Szóstka Wron. Nowy serial oryginalny Netflixa to miks tych dwóch serii. Jak wypada on na ekranie i czy można zasiąść do oglądania nie przeczytawszy żadnej z książek? Zapraszam po odpowiedzi.
Po obu stronach Cienia
Już w pierwszym odcinku akcja rozgrywa się w dwóch miejscach: w Ravce, gdzie towarzyszymy Alinie i jej przyjacielowi Malowi w wojsk, i w Ketterdamie, mieście grzechu, w którym poznajemy Kaza i jego gang. Lokacje dzieli coś niemalże nie do przebycia… Fałda Cienia.
Wydaje się, że to właśnie ona – ta ogromna przestrzeń pełna mroku i kreatur rodem z koszmarów – jest nemezis naszych bohaterów. To ona dzieli kraj na pół, powoduje napięcia pomiędzy oddziałami wojsk i sprawia, iż Griszowie (ludzie mający dar kontrolowania elementów i materii) są postrzegani jako zagrożenie. Nie kto inny jak Czarny Heretyk, jeden z nich, stworzył ją setki lat wcześniej.
Mal zostaje wybrany, by przeprawić się przez przerażającą Fałdę Cienia, więc Alina dokonuje sabotażu, żeby mu towarzyszyć. Podczas tej podróży ich statek atakują volcra – potwory zrodzone z Cienia. Próbując uratować swojego najlepszego przyjaciela, główna bohaterka wykorzystuje moc, o której posiadaniu nie miała pojęcia… przywołuje światło.
No pressure
Dokonanie Aliny porusza cały kraj, ale najbardziej samych Griszów, którzy w jej mocy widzą sposób na likwidację Fałdy Cienia i przywrócenie im wszystkim należnego szacunku. Zależy na tym zwłaszcza Darklingowi (w polskim tłumaczeniu nazywamy go… Zmroczem), potomkowi Czarnego Heretyka. Nikt jednak nie pyta o zdanie głównej bohaterki. A ona wcale nie chce, żeby od niej zależał los kraju, i woli wrócić do Mala, z którym nie zdążyła się nawet pożegnać, zanim zabrano ją do Małego Pałacu.
W tym samym czasie gang z Ketterdamu podejmuje się misji porwania Aliny. Razem z mężczyzną, który szmugluje ludzi przez Fałdę Cienia, wyrusza do Ravki, natrafiając po drodze na masę przeszkód.
Dramat i mrok
Im dalej w las, tym serial jest coraz bardziej dramatyczny. Około piątego odcinka robi się już naprawdę poważnie i jeśli ktoś wcześniej myślał, że to historia dla nastolatków, na pewno zmieni zdanie. Twórcy jednak nie dają się zbytnio ponieść i Shadow and Bone, pomimo ciężkiego klimatu, nie traci lekkości. Bohaterowie i ich relacje są tak perfekcyjnie stworzone (i zagrane), że cały czas kibicujemy protagonistom. Do tego mamy dużo humoru – najczęściej ze strony Jespera – co tylko dodaje smaczku. To rozrywka pełną parą, epicka historia fantasy i świat, który odcinek po odcinku, staje się coraz bardziej ciekawy.
Wizualna uczta
Jednym z najciekawszych aspektów Shadow and Bone jest strona wizualna. Zdjęcia i kolorystyka tworzą zachwycający klimat. Efekty specjalne są wyważone, tak więc i potwory z Fałdy Cienia, i pokazane moce Griszów wyglądają realistycznie. Czasem strasznie, czasem pięknie. Również aktorzy zostali perfekcyjni dopasowani do ról, a ich stroje – zwłaszcza kefty noszone w pałacu – są niesamowite. Wszystkie osiem odcinków to uczta dla oka i już tylko dlatego warto włączyć Netflix.
Książka a serial
Jako osoba, która czytała pierwszą część trylogii Shadow and Bone i całą dylogię Szóstka Wron, mogę z ręką na sercu napisać, że scenarzyści połączyli je bez najmniejszego problemu. Postaci i związki pomiędzy nimi są budowane równie misternie jak w książkach i łatwo jest zrozumieć samą historię. Zdawałoby się, że osiem odcinków może nie unieść niuansów pomiędzy bohaterami, nadać głębi im samym czy ich relacjom, ale twórcom się to udaje.
Oglądałam cały serial, zastanawiając się, jak przyjęłaby to osoba, która nigdy nie miała żadnej powieści Leigh Bardugo w ręku i chociaż wiadomo, że lepiej najpierw przeczytać książkę przed obejrzeniem ekranizacji, to w przypadku Shadow and Bone nie ma takiej konieczności. Świat przedstawiony jest budowany powoli i solidnie.
Zmrocz
Internet już oszalał na punkcie Darklinga – Zmrocza – i ilość memów i tik toków z nim w roli głównej rośnie z dnia na dzień. Przyznam się bez bicia, iż dołączam do fandomu, jako że kreacja Bena Barnesa jest fantastyczna, ale… ktoś inny zyskał moją miłość. Postać Jespera, rewolwerowca o złotym sercu, grana przez Kita Younga, to najjaśniejszy punkt całego serialu. Każda scena z nim skrzy się humorem i/lub akcją. Dzięki charyzmie zawsze skrada sekwencje.
YA czy coś więcej?
Trylogia Shadow and Bone to fantastyka skierowana do młodych dorosłych. Ekranizację można jednak oglądać bez względu na wiek. Ma w sobie coś z filmów przygodowych z lat dziewięćdziesiątych: luz i mrok w odpowiedniej proporcji i postaci, których nie da się nie pokochać. Niemal wszyscy są w tym obrazie w wieku okołonastoletnim, ale to zupełnie nie przeszkadza w odbiorze, bo sama problematyka serialu, chociaż głównie rozbija się o odkrywanie siebie, dotyka mnóstwa innych aspektów i nigdy na niczym nie zawiesza się zbyt długo, więc każdy znajdzie coś dla siebie
Binge-watch
Nowa produkcja Netflixa jest idealna, żeby obejrzeć ją w weekend. To klimatyczna rozrywka, która nie ogłupia, ale zachwyca wizualnie. Dialogi są dopracowane, każda z postaci daje coś od siebie, a relacje między nimi są pełne niuansów, co angażuje widza i dodaje wszystkiemu realności. Gra aktorka jest z najwyższej półki, bohaterowie są tak stworzeni, że trudno uwierzyć, iż nie istnieją naprawdę.
Shadow and Bone to serial, który połyka się w całości. Oglądając go, nie jesteśmy tylko widzami, ale zdaje się, że naprawdę trafiamy do tego świata. To również wspaniała uczta dla zmysłów, ponieważ wizualnie produkcja zachwyca, to samo tyczy się klimatycznej muzyki. Nie ma tutaj nic, do czego mogłabym się przyczepić, już planuję obejrzeć całość raz jeszcze.