Jak trwoga, to w kosmos – wokół Netflixowego „The Titan” – recenzja filmu

-

Hollywood lubi bawić się ciałem Sama Worthingtona – przekształcało go w niebieskiego mieszkańca planety Pandora w Avatarze (2009), zrobiło z niego androida w Terminatorze: Ocaleniu (2009), dało mu boski rodowód w dylogii o tytanach – Starciu tytanów (2010), Gniewie tytanów (2012) – a w 2018 ponownie poddano aktora modyfikacjom. W dystrybuowanym przez Netflix filmie Lennarta Ruffa znów przyjdzie mu się zmienić w eksperymencie przeprowadzanym dla dobra przyszłości gatunku ludzkiego w mającej zachwycać efektami specjalnymi oraz protetyką produkcji The Titan. Zakładam, że twórcy zdawali sobie sprawę, iż oryginalnością fabuły raczej nie zdobędą serc widzów. Ale po kolei.
Łups, znowu mamy kłopoty

The Titan to kolejny film z serii: zjebaliśmy, Ziemia umiera, jest nas za dużo i wszyscy zginiemy. Do tego pojawia się w nim również motyw: jest ktoś, kto ma „genialny” pomysł i chyba nas uratuje. Przyznam, że za każdym razem, gdy twórcy decydują się na podobny pomysł, staję się sceptyczna i przewiduję katastrofę fabularną, czyli albo znowu skopano scenariusz, albo dano szczęśliwe zakończenie. Zwykle wypada na to pierwsze, niestety. Tym razem zbawcą jest naukowiec, genetyk, który zamierza wymusić ewolucję na wybranej grupie zatwardziałych i upartych żołnierzy oraz astronautów. Wszystko po to, aby dostosować ich ciała do życia na jednym z księżyców Jowisza – tytułowym Tytanie. Aby to osiągnąć, ochotnicy wraz z rodzinami przenoszą się do jednej z baz NATO i sami, z własnej woli, poddają się modyfikacjom genetycznym, których szczegółów w zasadzie nie znają ponad to, co dostali w książeczkach reklamowych (to nie jest żart). Jedną z „wybrańców” są Rick (Sam Worthington) i Abigail (Taylor Schilling) Janssenowie oraz ich syn Lucas (Noah Jupe). To on poświęca się dla swojego dziecka, aby zapewnić mu lepszą/jakąkolwiek przyszłość, a ona, jako lekarz, towarzyszy w tej drodze mężowi. I to właśnie owa droga oraz powiązane z nią zmiany fizjologiczne oraz psychologiczne są głównym tematem filmu.

Jak trwoga, to w kosmos – wokół Netflixowego „The Titan” – recenzja filmu
Kadr z filmu „The Titan”
A sam film też ma kłopoty?

Czy The Titan to dobra historia? Nie. Wiele już naoglądaliśmy się produkcji, w których bohaterowie na różne sposoby próbują uratować ginącą cywilizację oraz gatunek. Na przykład poprzez poszukiwanie nowego habitusu jak w Interstellarze (2014), próbę zachowania przy życiu przedstawicieli gatunku pomimo klęski – Snowpiercer. Arka przyszłości (2013), wychodzenie z przyjemnej, wirtualnej rzeczywistości – Matrix (1999), cofanie się w czasie – 12 małp (1995) i tak dalej. To były lepsze i gorsze realizacje tego samego wątku, a nasz The Titan na tym kontinuum zdecydowanie plasuje się przy tych drugich. Ale też, chociaż zabrzmi to dziwnie, w tym filmie niekoniecznie chodzi o fabułę, jeśli potraktujemy ją jak punkty zaczepienia do wywołania określonych emocji i uczuć – bo na pewno nie refleksji i przemyśleń – wówczas zaczyna on wyglądać zupełnie inaczej.

Jak trwoga, to w kosmos – wokół Netflixowego „The Titan” – recenzja filmu
Kadr z filmu „The Titan”

I to prowadzi nas do pytania numer dwa, które zapewne ciśnie się wam na usta od początku tego tekstu: Czy warto wtedy poświęcać czas, żeby go zobaczyć? O dziwo – tak, zwłaszcza jeśli cenicie dobry klimat i sprawny sposób poprowadzenia głównej intrygi/zagadki. Jeśli na ten aspekt będziemy zwracać uwagę, jakkolwiek brzmi to dziwnie, bo przecież oglądamy zazwyczaj filmy dla opowiadanych historii, to The Titan staje się całkiem przyjemną produkcją, niekoniecznie dobrą, ale na pewno interesującą. Przede wszystkim bowiem zaczniemy wówczas zwracać uwagę na to, jakie emocje ma w nas wywołać – dlaczego całość utrzymana jest w niebieskim kluczu kolorystycznym, w większości lokacji ściany wyglądają modnie à la niewykończony beton oraz z jakich powodów dużo większą uwagę reżyser poświęca żonie głównego bohatera, Abigail. Rick okazuje się zdeterminowany, dąży do celu za wszelką cenę, nie pozwalając, aby zmiany genetyczne wpłynęły również na to, kim jest – nie tak, jak u innych uczestników eksperymentu. To jego partnerka jest tą próbującą dociec, co tak naprawdę naukowcy robią z jej ukochanym, to ona miota się, włamuje, przegląda dokumenty szefa całego przedsięwzięcia i sprawia, że nie mamy ochoty od razu wyrzucić The Titan z pamięci. Wbrew bowiem deklaracjom producenta, Arasha Amela, nie warto oglądać tego filmu jako tylko obrazu o miłości, lepiej potraktować ten wątek jak element składowy tego emocjonalnego stanu, który próbuje w nas wywołać. W tym sensie The Titan przypomina o wiele lepszą od siebie Żonę astronauty (1999), gdzie główna uwaga również skupiona jest na tytułowej żonie, a całość opiera się na wywoływanym – a może nawet konstruowanym – u widza niepokoju i wynikającym z niego napięciu.

Jak trwoga, to w kosmos – wokół Netflixowego „The Titan” – recenzja filmu
Kadr z filmu „The Titan”

Dodam jeszcze na koniec, że ten film byłby o wiele lepszy, gdyby zdecydowano się na zupełnie inne zakończenie. Takie bardziej w duchu thrillerów.

Może lepiej iść na spacer

Inną kwestią jest, czy Ruffowi udaje się obudzić w widzach te tak charakterystyczne dla thrillerów niepokój i napięcie. Jeśli w waszym przypadku po dwudziestu minutach będziecie poirytowani, ale nie na tyle, żeby wyłączyć, to, cóż, zawsze możecie zagrać w grę i przy każdym podejrzanie znajomo wyglądającym fragmencie się napić albo, w wersji prozdrowotnej, wykonać jakiś zestaw ćwiczeń. Lub, no wiecie, idźcie na spacer i popatrzcie w prawdziwe niebo.

 

Jak trwoga, to w kosmos – wokół Netflixowego „The Titan” – recenzja filmu

 

 

 

 

Tytuł oryginalny: The Titan

Reżyseria: Lennart Ruff

Rok powstania: 2018

Czas trwania: 1 godzina 37 minut

 

Agata Włodarczyk
Agata Włodarczykhttp://palacwiedzmy.wordpress.com
Nie ma bio, bo szydełkuje cthulusienki.

Inne artykuły tego redaktora

2 komentarzy

Popularne w tym tygodniu