Zapach piernika, pomarańczy i goździków, unoszący się w powietrzu. Skwierczący dźwięk smażonego karpika. A w telewizji Home Alone w reżyserii Chrisa Columbusa, czyli popularny Kewin.
Dla wielu przedstawiony schemat to przepis na idealne Święta. Sprawdźmy zatem czy zapach tuszu, brzęczenie drukarki i Island Alone to sposób na udany wieczór ze znajomymi lub samym sobą.
Dzięki uprzejmości autora produkcji, Radosława Ignatowa, uzyskałem przedpremierowy dostęp do dobrze rokującej gry planszowej. Island Alone to tytuł oparty na zasadzie print & play. Dzięki temu odblokowuje się szereg wielu ciekawych mechanik, które opierają się na rysowaniu po planszy i poszczególnych elementach. W dzieciństwie nie byłem zwolennikiem bazgrania po ścianach, więc przynajmniej sobie na starość po planszach pomażę.
>> Polecamy: Print&Play hitem panującej pandemii? – wywiad z Grotwórcą <<
Kupka piasku
Gra składa się z komponentów przygotowanych do wydrukowania, co sprawia, że od nas zależy jakość wykonania produktu końcowego. Ponadto tytuł wciąż jest na etapie tworzenia, więc nie będę oceniał obrazków i stylu wizualnego. Wszystko prawdopodobnie ulegnie mocnej zmianie pod względem graficznym. Ograniczę się zatem tylko do oceny poszczególnych elementów, przeznaczonych do wydrukowania. Rzucę tylko małą uwagę, że wersja, którą otrzymałem, nie była zoptymalizowana pod tę formę i grafiki lekko się rozmyły, a wytworzenie pochłonęło sporo tonera.
Mój egzemplarz wydrukowałem w lokalnym punkcie ksero, dodatkowo laminując arkusze i zapewniając sobie możliwość ich wielokrotnego użycia. Minusem tego rozwiązania z pewnością jest brak pewnej „ostateczności” kreślenia po kartkach. Przynajmniej moja studencka kieszeń się cieszy.
Do zagrania będziemy potrzebować jeszcze jakichkolwiek niedużych pionków i kostek. Początkowo chciałem wykorzystać figurki Oni z gry Rising Sun. Zorientowałem się jednak, że wydrukowałem planszę na kartce formatu A4, a nie na murawie stadionu piłkarskiego. Finalnie padło na małe rakieciki z gry Impuls. Sprawdziły się one doskonale, chociaż do zagrania wystarczą zwykłe meeple. Nie może jednak być zbyt nudno.
Wymagane kości to najpopularniejsze – sześcienne K6. Echh… może kiedyś uda mi się wyciągnąć zestaw D20.
Pora przejść do opisu komponentów wchodzących w skład samej gry. Zacznę od plansz, bowiem to na nich toczy się większa część rozgrywki. Występują one w trzech wariantach, przeznaczonych dla różnej liczby rozbitków i przedstawiają tytułową wyspę. Każda plansza została podzielona na sześciościenne pola. Na części z nich znajdują się rysunki zasobów, których zbieranie jest kluczowe dla rozgrywki. Możemy jeszcze wytropić heksy specjalnego przeznaczenia, ale o nich opowiem potem.
Oprócz plików PDF z wyspą, dostajemy także do wydruku arkusze postaci dla każdego gracza. Przedstawiają one narzędzia, które możemy wyprodukować za zdobyte surowce, a także służą do odmierzania posiadanej ilości materiałów. Nie zapomniano również o umieszczeniu na niej licznika tur oraz zdobytych osiągnięć.
Kluczowym elementem gry są pliki ze scenariuszami. Każda partia rozgrywana jest bowiem według określonych reguł i warunków zwycięstwa. Ktoś niemiły i wścibski mógłby powiedzieć, że mamy tu inspirację grą Robinson Crusoe: Przygoda na przeklętej wyspie. Ja jednak obronię autora, ponieważ tytuły różnią się wręcz całkowicie.Island Alone to pozycja o wiele prostsza i szybsza.
Każdy scenariusz zawiera określoną maksymalną liczbę tur do końca rozgrywki, krótki opis fabularny, warunki zwycięstwa oraz czasami zasady specjalne.
Ostatni element zestawu to po prostu instrukcja. Prosta, dobrze napisana i tłumacząca zasady krok po kroku. Wszystko, w połączeniu z prostymi mechanikami, sprawia, że gra jest naprawdę przystępna dla początkujących.
Drewno, kamień i lina
Przyjrzyjmy się teraz samej rozgrywce. Przygotowanie do zabawy jest niezwykle proste. Wystarczy wydrukować arkusze graczy dla każdego oraz odpowiedniego rozmiaru planszę. Potem pozostaje wybrać scenariusz gry oraz startowe heksy i możemy śmiało udać się na rejs w jedną stronę.
Rozgrywka podzielona jest na tury. Podczas każdej z nich uczestnik rzuca czterema kośćmi, które będą stanowić jego pulę. Pozostała część rundy polega na rozdysponowaniu sześcianów na przeróżne akcje.
Podstawową z nich jest poruszanie własnym pionkiem po wyspie. Reguły tu są bardzo proste – poświęcamy jedną kość i przesuwamy się o liczbę pól równą lub mniejszą od tej wyrzuconej na „turlajce”. Jeżeli zakończymy ruch na polu z zasobem lub zadaniem specjalnym, możemy poświęcić dodatkowy wynik z puli. Zwiększamy wtedy liczbę kresek przy odpowiednim surowcu lub warunku punktującym na naszym arkuszu postaci, powiązanym z wykonaną misją. Zadania polegają na zbieraniu konkretnych wartości kości, bądź odwiedzeniu oznaczonych miejsc na planszy. Daje to dodatkowe oczka na koniec rozgrywki.
Jedną z podstawowych zasad w tej grze jest skreślanie. Po wykorzystaniu pola, po prostu przekreślamy je na planszy. Kto pierwszy, ten lepszy. Na zdjęciach z gry widać za to pomysłowe zakrywanie heksów kartonikami. Po prostu nie chciało mi się biec do drukarni po raz kolejny. Trzeba było tylko delikatnie oddychać w pobliżu planszy.
Warto tutaj wspomnieć ciekawą mechanikę. Każde pole z zasobem ma dodatkowo grafikę kostki z odpowiednią liczbą. Jeżeli do zdobycia surowca użyjemy takiej wartości, to otrzymujemy w nagrodę Punkt Przetrwania. Możemy przy ich pomocy modyfikować wyniki rzutów, co jest naprawdę potężną opcją. Do tego nieźle powstrzymuje losowość przed psuciem nam wrażeń z rozgrywki.
Sześciany możemy także poświęcać celem opracowania planów narzędzi. Jeżeli uda nam się uzbierać wymaganą liczbę odpowiednich wartości, to otrzymujemy opcję wytwarzania przydatnych akcesoriów. Pozwalają one zdobywać większe ilości zasobów oraz dodatkowe punkty na koniec gry. Jedno z narzędzi, które możemy wytworzyć, to łuk. Daje on specjalną mechanikę polowania na jaszczurki, aby je potem zjeść. Fuj! Na planszy są oznaczone specjalne miejsca z tymi gagatkami. W normalnych warunkach po prostu nie możemy przez nie przejść, ale łuk, teoretycznie, otwiera nam nowe ścieżki dzięki polowaniu. W praktyce zawsze da się obejść jaszczurkę, często nawet nie zmniejszając przez to swojego zasięgu.
Nie wolno zapomnieć o interakcji między graczami. Jeżeli dwoje rozbitków stoi na sąsiadujących polach, to można dokonać barteru towarów. Oczywiście, nic nie stoi na przeszkodzie, by zaatakować swego towarzysza niedoli, aby zadać mu obrażenia i przybliżyć do śmierci. Nie da się jednak zabić innego gracza, tego może dokonać tylko głód. Na koniec każdej tury musimy bowiem nakarmić swojego rozbitka, dając mu do „papusiania” jagody bądź jaszczurki. No, czasem też wodę. Jeśli nie posiadamy wymaganych zasobów, nasza postać zbliża się do śmierci. Smutna perspektywa, ale
Po upływie określonej liczby tur, bądź po spełnieniu przez wszystkich graczy warunków zwycięstwa, następuje podliczenie punkciaków. Zwycięzca może w nagrodę wrócić do cywilizacji.
Chciałbym także nadmienić, że gra ma tryb jednoosobowy, ze specjalnymi scenariuszami, dedykowanymi do takiego trybu rozgrywki. Wtedy cała zabawa opiera się na wykręcaniu rekordów w punktacji. Przygody w pojedynkę mają też większy poziom trudności, ale nie musimy przejmować się rywalizacją o pola z innymi uczestnikami, co trochę balansuje wyzwanie. Daję ? tej opcji.
W sumie to nie wiem – uciekać czy zostać?
W Island Alone możemy zagrać w maksymalnie cztery osoby. Tytuł świetnie się skaluje, z uwagi na zmienne rozmiary planszy. Poszczególne partie nie trwają długo, około trzydziestu minut. Pomimo tak krótkiej rozgrywki, trzeba dobrze planować ruchy i akcje, zwłaszcza że należy cały czas karmić swojego „Sima”. Warto też pamiętać o możliwości interakcji między graczami. Szczerze powiedziawszy, to ja zawsze o niej zapominałem. Ani razu jej nie wykonałem, ale też nie czułem potrzeby.
Gra ta nie dostarcza wielkich emocji. Świetnie nada się dla towarzystwa lubiącego liczenie punktów i proste eurosucharki. Bardzo dobrze się też sprawdzi do wprowadzania nowych osób, zwłaszcza dzieci. Perspektywa rysowania po planszach z pewnością wywoła radość. Prostota gry sprawia także, że grono potencjalnych odbiorców jest bardzo szerokie.
Island Alone nie jest bardzo regrywalną pozycją. Po pierwszej partii zazwyczaj odkładaliśmy plansze. Nie grałbym w tę grę codziennie, ale turlanie przy niej od czasu do czasu na pewno może być dobrym sposobem na spędzenie wolnego czasu. Duży potencjał widzę w różnorakich scenariuszach. Wersja, która wpadła w moje łapki miała ich dwanaście i już na tym etapie były dosyć zróżnicowane, dodając kolejne mechaniki i stawiając wyzwania.
Podsumowując, bycie rozbitkiem było całkiem przyjemne z perspektywy kanapy. Bawiłem się nieźle. Osobiście nie jestem zwolennikiem mechaniki print & play i tutaj dodatkowo można by wykręcić z niej troszkę więcej. Sam pomysł i klimat Island Alone jednak przypadły mi do gustu. Bardzo ciekawi mnie, jak rozwinie się ten tytuł, zwłaszcza że dziś rusza z kampanią na Kickstarterze.
Dziękujemy Radosławowi Ignatowi za udostępnienie gry do przygotowania ninejszej recenzji, a was zapraszmy do wspierania projektu. Link do kampanii znajdziecie tutaj.