Postaci tak kultowej, jak Indiana Jones, nie trzeba chyba dziś nikomu przedstawiać. Nie powinien też dziwić fakt, że pojawienie się nowej odsłony jego przygód wywołało niemałe poruszenie pośród jego fanów. Jednak czy film z tej serii obroni się po raz piąty?
Do dziś człowiek z biczem i fedorą jest bez wątpienia pewnym kulturowym fenomenem, łączącym pokolenia, podobnie jak robią to Star Wars lub Harry Potter. Stąd nic dziwnego, że to film, który trafi do każdego odbiorcy. Jednak to też jeden z jego większych problemów. Nie wiem co ten szanowany profesor archeologii ma do Niemców, ale rozumiem jego chęci powstrzymania ich przed rabowaniem skarbów, skąd tylko się da, oraz ukrywania reliktów, które zmieniłby w tamtych czasach losy nie tylko II wojny światowej, ale i całego wszechświata.
Dla niego jest to chleb powszedni. W trakcie jednej z eskapad napataczają się na relikt przeszłości o mocy zdolnej modyfikować obecny bieg wszechświata poprzez manipulację czasem. Indiana wraz ze swoim kompanem trafiają z powrotem do domu. Przynajmniej do pewnego momentu, aż profesora Jonesa odwiedza ktoś z przeszłosci.
On jednak nie jest skory do współpracy, ponieważ czuje już starość, a ta nie sprzyja przygodom, co sam wie, a do tego nawet i on kiedyś chciałby spokoju i zrobić ze sobą coś, co nie wymaga unikania kul, skakania, biegania czy też bicia się z kimś w barze na końcu świata, gdzie nikt nie słyszał o elektryczności albo mydle i języku angielskim. Szkoda tylko, że wszechświat posiada co do niego inne plany.
Stary, zmęczony Indy
Z jednej strony jako odbiorcy wiemy, że to ostatnia przygoda bohatera i to widać. Ma dość siebie, swojego życia i szukania skarbów. Serio. Każdy z nas może go zrozumieć. Przynajmniej do pewnego stopnia.
Jest trochę reliktem swoich czasów. Dziś to człowiek na uczelni, wykładowca, co dla studentów równa się z koszmarem, ale jest dobry w tym, co robi, nawet jak świat na około niego zmienia się.
Akcja filmu przenosi nas do Niemiec w latach czterdziestych, a potem do roku, kiedy człowiek poleciał na Księżyc.
Jednak jak to w filmach o przygodach Jonesa bywa, zawsze musi pójść coś nie tak, a mianowicie jego ścieżki przecinają się z Heleną, córką dobrego kumpla. Jej jeden cel, znaleźć artefakt, przez który zwariował jej ojciec, i sprzedać go temu, kto da więcej.
Tutaj pojawia się pierwszy poważniejszy zgrzyt w filmie, bo z jednej strony poznajemy kogoś, kto chce chronić historię, z drugiej duszę chcącą zarobić. Trochę tak, jakby Han Solo spotkał samego siebie, lecz w kobiecej wersji.
Artefakt przeznaczenia jest tym dziwnym tworem, kiedy chcemy zestawić ze sobą wersje świata, gdzie dwójka ludzi nie do końca potrafi się dogadać w sprawie tego co kto i jak realizują. Z jednej strony to zabieg zrozumiały, zwłaszcza w zrównaniu z tym, że protagonista musi dalej czynić to, do czego już się ewidentnie nie nadaje, ale świat mimo to idzie dalej i wrzuca go w swoje tryby i to wina Heleny. Kobiety, która nie może zmienić swoje podejście do życia. Z jednej strony stara się iść własnymi ścieżkami, lecz i tak kończy tam, gdzie zaczęła – poszukuje skarbu, jak robił to przed nią jej ojciec.
Jest jednak pewna rzecz, która wcale mi nie leżała. Mowa tutaj o dynamice dwójki głównych bohaterów nie potrafiących się ze sobą dogadać. Jest to widoczne w prawie każdej scenie. Na początku może bawić, ale wraz z rozwojem fabuły staje się nudne i sztampowe..
To przygoda inna niż wszystkie…
Artefakt przeznaczenia to film, który można obejrzeć i na pewno spodoba się komuś znającemu poprzednie części, ale może również trafić do odbiorców, jacy jakimś cudem uchowali się pod kamieniem i nie znają jednej z najbardziej rozpoznawalnych ról Harrisona Forda.
Tytuł oryginalny: Indiana Jones and the Dial of Destiny
Reżyseria: James Mangold
Rok premiery: 2023
Czas trwania: 2 godziny 34 minuty