Szum medialny, wiele reklam i zapowiedzi. Setki zachęt i przypomnień. W lesie dziś nie zaśnie nikt miało być nowym, polskim objawieniem. Ten długo wyczekiwany przez nasz naród horror w końcu ujrzał światło dzienne.
I choć premierę kinową pokrzyżował wszystkim koronawirus, to postanowiono udostępnić go na Netflixie. I tak wiele Polaków obejrzało produkcję. Ja także. I tak, jak szybko przyszło podniecenie i zachwyt, tak szybko uciekło daleko… w las. Czegoś zabrakło.
Historia właściwa, czyli o co tu naprawdę chodzi
Cała opowieść ma potencjał. Bo w filmie teoretycznie jest wszystko to, co powinno być w dobrym horrorze. Młode, uzależnione od elektroniki osoby przyjeżdżają na obóz do lasu. Do czwartej grupy zostaje przydzielona Zosia, Aniela, Daniel, Julek i Bartek. Jak to bywa w filmach, las nie jest zwyczajny. Już sam sposób jego ukazania przez operatora wzbudza u widza dreszcz emocji. Wolne kadry, zbliżenia, a wszystko to połączone z budującą napięcie muzyką. I jako wisienka na torcie lądują straszaki, czyli historia o matce i jej synach – bliźniakach. Na skutek pewnych wydarzeń dzieci przeobrażają się w obrzydliwe potwory, które zabiją każdego, kto stanie na ich drodze.
Śmietanka na ekranie, czyli obiecanki cacanki
To, że W lesie dziś nie zaśnie nikt było rozdmuchane wszędzie, jak balon – wiadomo. Naobiecywano Polakom horror, który miał przerosnąć ich oczekiwania. Pierwszy slasher, czyli nie przelewki. Zwiastun zachęcał. Był bardzo klimatyczny i zapowiadał coś naprawdę dobrego. Niezła przynęta dla każdego kinomaniaka. I ta obsada – młode, słynne z innych produkcji twarze, zachęcały do oglądania. Nikogo nie zdziwiła obecność Julii Wieniawy, która ma swoje pięć minut i jest niemal wszędzie – tutaj w roli głównej, jako cicha i nieśmiała Zosia, wiecznie smutna. Obok niej – koleżanka z ekranu, Wiktoria Gąsiewska i jej debiut nagości. Młoda aktorka wcieliła się w Anielę, kokietkę i damulkę, której niewinny wygląd może zmylić. Podsumowaniem plejady gwiazd miał być Piotr Cyrwus (inaczej „Rysiek z Klanu”), Mirosław Zbrojewicz oraz Olaf Lubaszenko. Niestety, na obiecankach się skończyło.
Czego zabrakło?
Zabrakło po trosze wszystkiego, bo to, co najlepsze, zostało w zwiastunie. W chwili, gdy coś zapowiadało się dobrze, nagle znikało. Przykład? Scena z księdzem i zakneblowanym chłopakiem. Było napięcie, wzrosło zainteresowanie i… szlag wszystko trafił. Poprowadzono to w zupełnie inną stronę, a trailer sugerował rozwinięcie tego wątku.
W fabule chwilami brakuje też logiki. Ma się wrażenie, że jest to zlepek całkowicie różnych od siebie scen. Przykład? Choć akcja toczy się w gęstym jak smoła lesie, to nagle okazuje się, że jest w nim, oczywiście, kościół. Dialogi także nie porywają. Zdarza się, że są nudne i nic nie wnoszą do historii. Tak, jak smutna opowiastka o życiu Zosi, która notabene potrafi zrobić wszystko – rozłożyć namiot, prowadzić auto, jest bardzo spostrzegawcza, opanowana i przebija inteligencją nawet funkcjonariusza policji. I na dodatek ma przy sobie nóż. Prawdziwa bohaterka!
A na koniec historia o zabijających ludzi potworach. Sam zamysł ich przemiany jest ciekawy, lecz trochę naciągany. Charakteryzacja postaci była świetna, jednak mało straszna, bo bliźniacy nie budzili żadnego dreszczyku emocji. Mięso, które „latało w powietrzu”, także nie robiło wrażenia.
Co się udało?
W W lesie dziś nie zaśnie nikt nie zabrakło też tego, co jest w niemal każdej polskiej produkcji: seksu, narkotyków i przekleństw. Kowalski także na to postawił. I tu mogła zaskoczyć nas młodziutka Wiktoria Gąsiewska. Jednak według mnie na pochwałę w tej produkcji zasługuje postać Julka (Michał Lupa), czyli typowego nerda. W jego przypadku dialogi są zabawne. Styl, zachowanie, a nawet wygląd to stereotyp chłopaka grającego w gry. I Julek nie stara się temu zaprzeczyć. Wręcz przeciwnie – utwierdza nas w tym przekonaniu, będąc po prostu sobą oraz nadając obrazowi iskrę dowcipu.
Szkoda również, że fenomenalny w swym przemówieniu Wojciech Mecwaldowski, wcielający się w rolę kierownika obozu, pojawił się tylko na chwilę. Bo stylizacja jego postaci także rozluźniła atmosferę.
Nie sposób nie wspomnieć też o muzyce w produkcji, którą zajął się Radzimir Dębski. Połączenie grozy z mocną elektroniką buduje klimat, dlatego dzięki dźwiękom możemy odczuwać jakikolwiek strach. To akurat zostało wykonane na piątkę z plusem! I uratowało ten film.
Tytuł oryginalny: W lesie dziś nie zaśnie nikt
Reżyser: Bartosz M. Kowalski
Rok premiery: 2020
Czas trwania: 1 godz. 45 min.