Zacznijmy od tego, że nie miałam wysokich oczekiwań. Po pierwsze, w kinie akurat zwykle ich nie mam. Lubię filmy o superbohaterach, sensacje, czasem jakiś thriller, no i oczywiście filmy o zombie. Bardzo lubię też pierwszą część Facetów w czerni. Piszę to dlatego, żebyście nie pomyśleli, że ze mnie jakaś fanka intelektualnego kina bałkańskiego, która na seans trafiła przez pomyłkę i przez to doznała ciężkiego uszczerbku na zdrowiu psychicznym.
Wrażenia
Zwiastun MIB: International zapowiadał nam sprawnie zrealizowany film, pastiszowy w charakterze (jaka powinna być kolejna część serii MIB), z licznymi elementami komicznymi. Słowem: idealne widowisko na lato. No i jeszcze Chris Hemsworth, Liam Neeson i Emma Thompson. Z tego tria nie zawodzi jedynie Emma Thompson – każde z jej nielicznych niestety pojawień się na ekranie to taki malutki płomyczek radości. Krótkotrwały. Przez cały seans za to nie opuszczało mnie wrażenie, że Chris Hemsworth nie potrafi się odnaleźć, kiedy nie jest Thorem. Jego Agent H ma być rzekomo jednym z najlepszych w historii MIB. Tak przynajmniej przypominają nam twórcy. Ale poza początkową sceną (krótką i tak naprawdę nie wymagającą od postaci Hemswortha aż takiej wspaniałości), nieszczególnie mamy jakieś podstawy, by w te zapewnienia uwierzyć. W wykonaniu Hemswortha H wychodzi na osóbkę całkiem czarującą, ale dość niepoważną i troszkę zapatrzoną w siebie. Szkoda. Mam problem z takimi postaciami: piękny, ale głupiutki. I jeszcze tutaj nawet nie ma żartu z takiego motywu. Po co nam to? Liam Neeson w roli szefa londyńskiego oddziału MIB jest żaden. To zdumiewające, że tak świetny aktor w ogóle potrafi być żaden.
Zalety, niestety w mniejszości
Dobrze natomiast wypada Tessa Thompson w roli zadziornej nowicjuszki MIB, agentki M. Pocieszające, bo to w końcu główna bohaterka. Podobała mi się ta postać. I faktycznie jakaś tam chemia między nią a Hemsworthem była. Chciałabym móc wyjść od tej pochwały i wymienić jeszcze kilka pozytywów MIB: International. To nie tak, że film jest źle zrealizowany. Wręcz przeciwnie. Znajdziemy też w nim parę smaczków w odniesieniu do poprzednich części. Będą wybuchy i latające samochody.
Wady. Liczne
Będzie też niestety dość naiwna fabuła. Jakby to powiedzieć… Moment, w którym myślę sobie: „Okej, teraz będzie taki-a-taki plot twist”, i ów naprawdę następuje, trochę mnie martwi. Od filmu tego typu nie oczekiwałam jakiegoś wielkiego zaskoczenia i misterium, ale też nie spodziewałam się tak łopatologicznej fabuły. Jasne, że wszystko musi skończyć się dobrze. To żaden spojler. Ale kiedy przed upłynięciem połowy seansu przewidujesz słusznie, co nastąpi w drugiej – to po co oglądać dalej? No i jeszcze, to mój największy zarzut, film mnie po prostu znudził. Twórcy, zgodnie z tytułem, co i rusz rzucają bohaterów w inny zakątek świata, wydarzenia niby przebiegają wartko, cały czas coś się dzieje, ale… Może zabrzmi to dziwnie, lecz moim zdaniem filmowi brak dynamiki. Jakbyśmy odhaczali kolejne punkty na liście (Nowy Jork? Mamy. Europa? Mamy. Jakaś bardziej egzotyczna miejscówka, ale bez przesady? Mamy…), akcja jest bardziej ciągnięta na siłę, a nie prowadzi nas do przodu. Od mniej więcej połowy filmu nachodziły mnie myśli w stylu: „No dobra, kończcie już”. Szkoda.
Ocena
Chciałabym móc uczciwie napisać, że moje rozczarowanie jest wynikiem zbyt wygórowanych oczekiwań. Ale to nieprawda. Bo oczekiwania: „Będę się dobrze bawić na lekkim, zabawnym i sprawnie zrealizowanym filmie o kosmitach na Ziemi” nie są specjalnie wygórowane. Naprawdę nie mogę was z czystym sumieniem zachęcić do pójścia do kina. To jest, nie zdziwię się, kiedy przeczytam, że ktoś się dobrze bawił, bo to dla niego był taki lekki film na wakacje. Mam szczerą nadzieję, że jeśli pójdziecie z jakiegoś powodu na MIB: International (choćby dla klimatyzacji w kinie), to miło spędzicie czas. No ale polecić wam tego filmu nie mogę.
Tytuł oryginalny: Men in Black: International
Reżyseria: F. Gary Gray
Rok produkcji: 2019
Czas trwania: 1 godzina 55 minut