Horizon Forbidden West to następca gry, którą się lubi, szanuje, albo nie rozumie. Czy w takim razie kontynuacja przekona do siebie wszystkich graczy?
Horizon Forbidden West jest bezpośrednim sequelem gry z 2017 roku, którą warto zawczasu ograć. Pozwoli to wam nie tylko lepiej orientować się w meandrach historii, ale i będzie to dla was dobra forma zapoznania się z mechanikami, gdyż wiele elementów, jak na przykład interfejs, zostało żywcem wyciągniętych z jedynki i ulepszonych.
Jeśli jednak z jakiegoś powodu nie zamierzacie się zagłębiać w początek historii Aloy, to musicie wiedzieć, że akcja ma miejsce pół roku po oryginalnych wydarzeniach, które od czasu do czasu są przypominane.
I o ile w pierwszej części mieliśmy do czynienia z nastolatką, która nie wiedziała, kim jest i dokąd zmierza, o tyle teraz sprawia ona wrażenie pewnej siebie kobiety, świadomej, że tylko ona może ocalić świat przed zagładą i tajemniczą zarazą, choć w rzeczywistości ma kompanów do pomocy, o czym można się przekonać powracając za każdym razem do swoistej bazy wypadowej, gdyż są oni dość rozgadani.
Owszem, cel jest prosty, jednak wyprawa na tytułowy zakazany Zachód to zaledwie początek podróży, która niejednokrotnie potrafi zaskoczyć nie gorzej niż filmy Marvela. Co prawda, niekiedy historia próbuje poruszać niełatwe, skłaniające do refleksji tematy i w celu poznania pewnych szczegółów podrzuca nam kilka dialogów uzupełniających, przez co czasami rozmowy z innymi są przegadane i niepotrzebnie zawiłe, jakby ich twórcą był Hideo Kojima, ale ogólnie rzecz biorąc, nowa opowieść sprawia wrażenie bardziej przemyślanej i lepiej trzymającej w napięciu niż Horizon Zero Dawn.
Gdzie leży serce gry?
Do tej pory uważałem, że motorem napędowym gry, obok rozgrywki, była kreacja świata i chęć poznawania go, co zaowocowało oficjalnym komiksem, będącym łącznikiem pomiędzy pierwszą a drugą odsłoną. Natomiast w Horizon Forbidden West historia idzie w parze z odkrywaniem kolejnych lokacji, które w odróżnieniu od pierwszej części, są zaludnione i mają swój klimat.
Dlatego, po rozpoczęciu przygody, na mapie nie widnieją porozrzucane po całym świecie znaczniki, a tylko w danej jej części, resztę natomiast spowija mgła i dopiero dotarcie do miejsca umieszcza je na mapie. Według mnie takie podejście, zapożyczone chociażby z Ghost of Tsushima tutaj pasuje, ponieważ gra nie przytłacza atrakcjami, tylko pozwala się nimi nacieszyć.
A tutaj jest naprawdę co robić i co zwiedzać, więc z tego powodu aktywności zostały w interfejsie podzielone na kilkanaście przejrzystych kategorii. Oprócz rozróżnienia misji na główne i te uzupełniające najważniejsze wątki, będziecie mogli między innymi wyświadczać przysługi mieszkańcom, którzy teraz miewają własne historie, podjąć się prób łowieckich lub sprawdzających umiejętności walki, czy też rozwiązywać zagadki związane z okolicą. A jakby tego było mało, to w momencie wyczerpania surowców potrzebnych do wytworzenia broni czy ulepszenia stroju wystarczy stworzyć sobie zlecenie i ruszyć na łowy.
Z kolei kiedy potrzebowałem luźniejszych zajęć to tu i ówdzie pojawiały się opcje wzięcia udziału w wyścigu, albo zagrania w grę strategiczną, która w swoich założeniach przypomina szachy.
Dlatego spędziłem z Forbidden West trzydzieści sześć godzin, mimo iż na podstawową opowieść należy poświęcić raptem siedemnaście. Otóż podjąłem się wykonania wszystkich istotnych zadań pobocznych i nie ukrywam, że to mnie zaskoczyło, ponieważ po ograniu kampanii w Horizon Zero Dawn, dopiero dodatek The Frozen Wilds skłonił mnie do ponownego zajrzenia za horyzont i zasadniczo to wystarczyło, aby się nasycić.
Tak się robi następne części
Tymczasem Horizon Forbidden West jest niemalże pod każdym względem grą lepszą od pierwowzoru. Aczkolwiek raz jeszcze zaznaczę, że jest to sztandarowy przykład produkcji zrobionej w myśl „więcej, mocniej, lepiej” zachęcający do tego, aby bawić się jego składowymi. Nie bez powodu teraz mamy aż sześć ścieżek rozwoju postaci, z czego wiele z nich dotyczy sposobu, w jaki zamierzamy walczyć.
Także jest pole do eksperymentów, a ponadto zaimplementowano mechanizm odwagi, który po aktywacji tymczasowo polepsza statystyki i przykładowo zmniejsza ilość ciosów potrzebnych do zadania krytycznego trafienia.
Dlatego walka wciąż pozostaje moim ulubionym aspektem, mimo iż jest to bardziej zasługa pojedynków z maszynami niż z ludźmi, choć zarówno w jednym, jak i drugim przypadku brakuje możliwości zablokowania kamery na przeciwniku lub jego słabych punktach.
Świat, który aż chce się odkrywać!
Eksploracja także została usprawniona na tyle, że nie odczuwałem zmęczenia, kiedy musiałem przebyć kilka kilometrów do celu. Pomijając fakt, że świat stał się bardziej zaludniony, a na każdym terenie jest sporo zachęt do tego, aby zboczyć z głównej ścieżki i zająć innymi rzeczami, na przykład słuchaniem okolicznych plotek, to oddano graczom narzędzia, dzięki którym przemierzenie ośmiuset metrów może być frajdą samą w sobie. Pierwsze pojawia się już na etapie wyboru poziomu trudności, gdyż otrzymujemy zapytanie, czy gra ma nam wskazywać drogę do celu, czy też pozwolić na odkrywanie jej na własną rękę, co oczywiście w każdej chwili można zmienić i sprawdzić różnice.
Ponadto jest więcej typów mechanicznych zwierząt do zdominowania i wykorzystania jako środek transportu. Wspominam o tym, ponieważ dzięki temu, w pewnym momencie, gra pozwala nam dosiąść latającej maszyny, która swoim wyglądem przypomina smoka i jest on dostępny na każde nasze wezwanie.
A uwierzcie mi – kiedy raz wzbijecie się w przestworza, ciężko będzie wam wrócić do przemierzania świata na piechotę. Tym bardziej że Aloy otrzymała tarczoskrzydło, które jest niczym innym jak paralotnią. Dzięki niemu powroty z wysokich gór nie są już ani męczące, ani ryzykowne.
Ale zasadniczo nie jesteśmy już zmuszani do ciągłego przebywania na powierzchni, ponieważ teraz Aloy może pływać i zanurzać się w głębiny oceanów. Początkowo tylko na krótką chwilę, ale później otrzyma maskę do nurkowania, co pozwala na nieograniczoną już eksplorację krain, które są równie interesujące, jak ziemskie tereny.
Zmian doświadczyły także słynne żyrafy, czyli Guerillowa iteracja wież obserwacyjnych. Wcześniej, aby się do nich dostać, wystarczyło się po prostu wspiąć. Obecnie mamy do czynienia z kolejną minimisją polegającą na tym, że najpierw trzeba wytropić nasz cel, nierzadko pokonując kilka maszyn po drodze, a następnie znaleźć sposób, by dostać się na grzbiet. Może to nic odkrywczego, ale kiedy wspiąłem się na pierwszego żyrafa, czułem niemałą satysfakcję.
Jednak w grach z serii nie zachwyca tylko rozgrywka, ale także warstwa audiowizualna. Aczkolwiek pomimo tego, że Horizon Zero Dawn było ładne, niemal zerowa mimika u postaci czy statyczne ujęcia podczas rozmów nie pozwalały mi czerpać przyjemności z tamtej oprawy w takim stopniu, jak robili to inni. Na szczęście Horizon Forbidden West usprawnia także ten aspekt i teraz wirtualni mieszkańcy nie tylko wyglądają znacznie lepiej (między innymi dlatego, że ich stroje to prawdziwe dzieła sztuki), ale i zachowują się bardziej naturalnie.
Otóż podczas rozmów potrafią robić różne rzeczy, przemieszczać się, a jeśli coś ich zaciekawi lub rozbawi, to na ich twarzach widoczna będzie stosowna reakcja. Co prawda, czasami zbyt nerwowo przerzucali wzrok lub nie patrzyli na rozmówcę, a to budziło skojarzenia z kultowym pod tym względem Mass Effectem: Andromedą, ale z tego, co mi wiadomo, był to błąd, który został już przez twórców naprawiony. Poza tym trudno napotkanym bohaterom coś zarzucić, ba, można ich nawet polubić.
Ten tytuł to graficzne cudo
Prawdziwą wisienką na torcie jest jednak sam świat, który wygląda obłędnie, niezależnie od tego, czy gramy w trybie jakości czy płynności. Aczkolwiek Horizon Forbidden West to gra singlowa, pozwalająca zaplanować niemalże każdy ruch w walce i zachęcająca do tracenia czasu w trybie fotograficznym, toteż nie miałem wyrzutów sumienia, że wolałem ostrą jak żyleta grafikę, która niekiedy doczytuje się na zauważalnej odległości, niż potrafiącą nie wybaczać dynamikę.
Kiedy już się zdecydowałem wypróbować wariant płynności, to warstwa wizualna na PlayStation 5 całościowo nie wyglądała wyraźnie gorzej, choć dało się zauważyć, że pomniejsze obiekty są rozmazane i pozbawione antyaliasingu, a roślinność nie jest już aż tak bujna. Jednak nawet preferowany przeze mnie sposób wyświetlania obrazu nie był bez wad, bo chociaż podwodne krajobrazy czy wznoszące się na oceanie fale są przepiękne, o tyle strumienie pochodzące z wodospadu czy deszczu to nieco odstraszające, płaskie tekstury.
Dlatego, moim zdaniem, aby zauważyć pewne ubytki czy błędy, które się naturalnie przytrafiają, trzeba naprawdę wiedzieć, na co zwracać uwagę. A skoro mowa o wytężaniu wzroku, to ekrany wczytywania, zawierające nierzadko przydatne wskazówki, są tu tak krótkie, że deweloperzy postanowili dać graczom wybór, czy gra ma się załadować po dwóch-trzech sekundach, czy po sześciu-siedmiu, aby zdążyli przeczytać podpowiedzi.
Jednakże świetna grafika to nie jedyny czynnik odpowiadający za niesamowite wrażenia podczas grania w Horizon Forbidden West. To także zasługa wykorzystania technologii, jakimi szczyci się nowa konsola od Sony, czyli przestrzenny dźwięk, adaptacyjne spusty i haptyczne wibracje, obecne w kontrolerze DualSense. Dzięki nim da się grać polegając niemalże wyłącznie na słuchu i dotyku.
Otóż odgłosy tła są tak dokładne, że można bezbłędnie ocenić, skąd nadchodzi przeciwnik, ergo zaskoczyć go, kiedy będzie próbował wbić nam włócznię czy ogon w plecy. Ponadto, kiedy jako Aloy nurkujemy w morzu, możemy skorzystać z fokusa, aby nie tylko dowiedzieć się, czy ktoś za nami podąża, ale także czy w pobliżu nie ma jakichś ciekawych ruin statku do zbadania, ponieważ sygnał z urządzenia odbija się od metalowych części, co służy za pewien drogowskaz.
Mimo to uważam, że najlepsze doznania zapewniają adaptacyjne spusty i haptyczne wibracje, ponieważ nie tylko tworzą reklamowaną imitację napinania cięciwy w łuku, ale także pozostałych broni oraz innych przydatnych przedmiotów. Świetnym przykładem są sytuacje, w których musimy zhakować terminale blokujące przejście oraz za pomocą włóczni znajdującej się w ekwipunku wyważyć ścianę lub drzwi. Naprawdę nie sądziłem, że tak pozornie proste czynności mogą dać tyle satysfakcji i…być tak przyjemne w dotyku.
Czy to gra, w którą trzeba zagrać?
Podsumowując, Horizon Forbidden West to zasadniczo Horizon Zero Dawn na sterydach. Fakt, że dostaliśmy więcej tego samego może być postrzegany jako wada, ale jak mawia znane przysłowie „zwycięskiego składu się nie zmienia”. Ta gra po prostu eliminuje większość bolączek poprzedniczki, a jednocześnie sprawia, że łatwiej będzie wrócić do pierwszej odsłony serii i poznać całą historię Aloy. Również z tego powodu polecam Horizon Forbidden West tym graczom, którzy nie byli fanami oryginału, aby na własnej skórze sprawdzili, czy warto tej marce dać drugą szansę. Moim zdaniem jak najbardziej.
Zapierająca dech w piersiach oprawa audiowizualna
Świetne wykorzystanie nowinek technologicznych zapewnianych przez PlayStation 5
Rozbudowane relacje z postaciami i częstsze interakcje z nimi
Zróżnicowany i zaludniony świat
Kapitalne stroje plemion
Nowe narzędzia do walki i eksploracji
Zbyt długie rozmowy z postaciami
Techniczne niedoróbki
Kiepska sztuczna inteligencja ludzkich przeciwników
Brak możliwości zablokowania kamery podczas walki