Gdybym miała napisać tę recenzję zaraz po skończeniu oglądania 13. odcinka, wyglądałaby ona mniej więcej tak: ARGBE{CBV#*ND_! OMG! WTF! Eliot, YES! … ELIOT NO! O_O EliotMargoFenJuliaAliceKadyPennyQentinJoshARGH! Moje serce! OMG!!1! Kocham ich wszystkich. Dać więcej! WHY!? (╯°□°)╯︵ ┻━┻
Dlatego dałam sobie trochę czasu na przetrawienie tego, co zobaczyłam.
W poprzednim sezonie: kurek źródła ludzkiej magii został zakręcony przez nadprzyrodzonego woźnego. Bogowie, zdenerwowani zabójstwem Embera, ukarali wszystkich za czyn Quentina. To im pokaże!
Ale, ekhm… Serial o czarodziejach bez magii? Ja nie mogłam sobie tego wyobrazić (domagam się przecie rozrywki!), a co dopiero sami bohaterowie, to im było ciężko pogodzić się z tym smutnym faktem. Magia stanowiła ich część, nawet jeszcze przed Brakebills. Jej strata równała się stracie jakiegoś ważnego organu albo kawałka duszy.
Klucz do opowieści
Wszystko jest nie tak, nawet kolory pierwszego odcinka są przygaszone i szarawe, jakby i one miały depresję. Każda postać próbuje sobie radzić z tą pustką na swój sposób, choć wiadomo, że nic nie może zastąpić euforycznego uczucia, gdy magia przepływa przez palce i tworzy coś cudownego. Eliot i Margo mają na dodatek kłopoty w Fillory, gdzie stali się nagle władcami zadłużonego, upadłego królestwa o nieistniejącej gospodarce, a armia wróżek stoi u bram zamku.
Na pomoc przychodzi im niespodziewanie The Great Cock (ha ha ha) – antropomorficzny paw, który wysyła ich na misję, na quest. Celem jest zebranie siedmiu kluczy. Pozwolą one na porrót odkręcić zawór z magią. Haczyk tkwi w tym, że znajduje się on w zamku na krańcu świata, a w nim uwięziono też coś przerażającego, coś, czego boją się nawet sami bogowie.
I styl, i treść
Trzeci sezon Magików jest zdecydowanie najmocniejszy. Świetnie kontynuuje wszystkie wątki, dokańcza te, które powinny zostać zawiązane, ale i umiejętnie wplata w fabułę nowe, przez co zakończenie to istny pocisk w brzuch. Magicy fajnie i naturalnie, a co najważniejsze z szacunkiem i zrozumieniem, potrafią mówić o niesamowicie poważnych tematach (seksualność, gwałt, depresja, śmierć) w bezpretensjonalny, a i często śmieszny sposób. Pokazują ważne wartości bez zatrzymywania akcji ani bez nachalnego wbijania ich młotkiem w głowę. Postępowanie postaci, ich decyzje, przekazuje więcej niż słowa.
Każdy epizod nakręcono w innym stylu, zachowując oczywiście jednolity ton całości. Twórcy, zachęceni pozytywnymi reakcjami widzów na wcześniejsze pomysły, zaszaleli z eksperymentalnymi i niekonwencjonalnymi formami. Jest więc obowiązkowy musical (absolutnie mój ulubiony, Under Pressure w wykonaniu całej obsady to magia), odcinek opowiedziany z sześciu perspektyw, inny, najbardziej emocjonalny, mówi o prostym, zwyczajnym życiu (ja nie płaczę, ty płaczesz), a kolejny pokazuje co-by-było-gdyby! Aha, biblioteka nigdy nie była tak przerażającym miejscem jak tu.
Zawsze podziwiałam też twórców serialu za to, że pomimo tego, iż mocno odbiegli od literackiego pierwowzoru już od drugiego odcinka (i nawet raz się nie odwrócili, żeby pomachać ludziom oburzonym zmianami), całość nadal została podszyta klimatem książek Grossmana. Pierwszy tom trylogii (którą kocham, ale nie jest ona idealna) został wydany prawie dziesięć lat temu, w 2009 roku. Wydaje mi się, że teraz (wraz z nagromadzeniem doświadczenia) autor napisałby ją inaczej – może przypominałaby właśnie serial. Dodatkowym bonusem dla czytelników są wszystkie malutkie odniesienia do oryginału, takie niewielkie mrugnięcia okiem. W moim odczuciu wszechświat serialu to po prostu kolejna iteracja tego książkowego. Multiverse jest przecież kanonem – w drugim sezonie Quentin rozmawia z alter-Alice. Nie zdradzę, co się dzieje w tym, ale SIĘ DZIEJE! I do tego pojawia się Janet. O!
Efemeryczne wróżki
Magicy to jeden z niewielu seriali, w których nie potrafię wskazać swojej ulubionej postaci. Tutaj to zwyczajnie zależy od tego, kto akurat pojawia się na ekranie. A obsada jest spora. Już sam rdzeń to siedem osób, a przecież wokół kręci się tyle postaci drugoplanowych wokół nich, domagając się uwagi. W trzecim sezonie sporo z nich dostało więcej do robienia, rozbudowano chociażby role Josha, Fen, Harriet i królowej wróżek. Najciekawsza jest relacja władczyni i Fen, przechodzi ona wiele zmian i odbijają się w niej przeróżne emocje, od nienawiści, przez fascynację, po współczucie.
Wróżki we współczesnej prozie czy w telewizji rzadko są przedstawione tak jak powinny. W Magikach wreszcie dostałam niemalże doskonały obraz tej rasy1. W drugim sezonie widzowie zobaczyli namiastkę tego, co potrafią, a w trzecim już na stałe zagościły w zamku Whitespire, pojawiając się znienacka, grożąc, emanując potęgą i knując. To ich także dotyczy jeden z najstraszniejszych i najbardziej makabrycznych wątków całej serii. Ale raczej nie w sposób, jaki myślicie. Twórcom należą się oklaski.
Girl power
W poszukiwaniu kluczy wszyscy bohaterowie przechodzą jakieś próby, każdy zmienia się, hartuje i dojrzewa. Twórcy Magicy zawsze kładli duży nacisk na swoje postaci kobiece. Quentin może się gdzieś tam depresyjnie snuć po kątach, bo to Julia (Stella Maeve), Margo (Summer Bishil), Alice (Olivia Taylor Dudley) i Kady (Jade Taylor) zawsze odwracają uwagę. Mimo tego, że ta ostatnia została w tym sezonie lekko zepchnięta na bok, to i tak miała kilka świetnych scen. Julia i Alice zawsze stanowiły swoje przeciwieństwa, gdy Alice szybowała, Julia przechodziła przez piekło. Tak też jest teraz – ich wątki biegną równolegle do siebie, ale zawsze działą to na zasadzie odbicia w lustrze. Alice nie może pogodzić się ze stratą magii (szczególnie gdy bycie niffinen, to BYCIE magią) i coraz bardziej rozpaczliwie stara się znaleźć sposób na jej odzyskanie. Julia odkrywa w sobie moc i ją odrzuca. Jedna podąża ścieżką zniszczenia, druga zrozumienia i akceptacji.
Królowa Margo, moja Bambi. Od utalentowanej magicznie fashionisty do odpowiedzialnej i silnej władczyni, która za wszelką cenę naprawi to, co wymaga naprawy, i poświęci przy tym siebie. Summer Bishil równie dobrze gra poważne sceny, jak i pijacką rozmowę z niedźwiedziem. I nikt nie wygląda tak wystrzałowo w pirackiej przepasce na oko jak ona.
…i żyli długo i szczęśliwie?
Jeśli jeszcze jakimś cudem nie widzieliście Magików, musicie koniecznie nadrobić tę zaległość. Z każdym sezonem robi się coraz lepiej, ciekawiej i bardziej emocjonująco. Niech was nie zmylą porównania do Harry’ego Pottera czy Narnii. Wszystkie stereotypy i tropy, które tu występują, służą jako metakomentarz takich właśnie dzieł. Gorąco polecam.
Tytuł oryginalny: The Magicians
Twórcy: Lev Grossman, Sera Gamble, John McNamara
Gatunek: Fantastyka
1 U Terry’ego Pratchetta jest podobnie! W Panowie i Damy wróżki/elfy są tam okrutne i nieludzkie. Takie, jak trzeba.