Zróbmy trochę hałasu! „Hi-Fi Rush” – recenzja gry

-

Za przekazanie egzemplarza recenzyjnego gry Hi-Fi Rush do współpracy recenzenckiej dziękujemy firmie Bethesda.

Wszelakie gry rytmiczne nie są mi obce. Kultowe Osu!  To co prawda nie moja liga, ale mogę wam choćby polecić świetną, mobilną serię Cytus, w której, nie chwaląc się, nie raz wykręciłem maksymalne wyniki. Ba, w Yakuza: Like a Dragon na wspólne karaoke też chodzę częściej niż w teorii powinienem.

Po dość szalonym Metal: Hellsingerze, gdzie gracz strzela do demonów i potworów w takt dość ciężkich brzmień, nie sądziłem, że w kwestii gier rytmicznych ktoś podniesie poprzeczkę jeszcze wyżej.

Hi-Fi Rush
Hi-Fi Rush
Nikt nie prosił

Aż tu nagle, podczas tegorocznego Xbox Developer Direct, japońskie studio Tango Gameworks (to ci od Evil Within, jakby ktoś nie kojarzył), zaprezentowało wszem wobec swoje nowe dzieło: Hi-Fi Rush. Jednocześnie ogłoszono debiut produkcji, której to wydanie wzięła na siebie Bethesda Softworks, a gra bardzo szybko trafiła do Xbox Game Pass. Minęło kilka dni, a średnia ocen na serwisie Steam sięgnęła dziewięćdziesięciu ośmiu procent oraz zdobyła zieloną dziewiątkę na Metacriticu. Wszystko wskazuje na to, że oto gra rytmiczna, o którą nikt nie prosił… ale wszyscy jej potrzebowaliśmy.

W nieco utopijnym mieście przyszłości, roztrzepany nastolatek Chai bierze udział w programie „ulepszeń”, oferowanych przez największą firmę technologiczną świata, Vandelay. Chłopak ma rękę na temblaku, ale nie dane jest nam poznać tła tej historii: to zresztą w tej chwili nieistotne. Intro szybko mija, pojawiają się niezbyt mili szefowie jednak złej (no kto by się spodziewał) korporacji, a kilka zbiegów okoliczności później odtwarzacz muzyki Chaia ląduje na jego klatce piersiowej, tuż przed operacją. Ten budzi się w końcu z nową, metalową ręką oraz… wszczepioną mp4, pięknie widoczną za przezroczystą osłonką, niczym reaktor łukowy Tony’ego Starka. A jakie supermoce zyskał protagonista? Cóż… Jego ramię pochodzi ze złomowiska, więc może przyciągać metal. Ach, no i ciągły beat wydobywający się z wnętrza ciała wprowadza cały świat w rytmiczne wibracje. Wspominałem, że chłopak chce zostać gwiazdą rocka?

Hi-Fi Rush
Hi-Fi Rush
Wybór stylu

Opisany powyżej prolog mógłby zwiastować bardzo mroczną historię wyrzutka społeczeństwa, który ścigany przez złowrogą korporację chce ukazać światu jej straszne sekrety, jednocześnie walcząc o życie. I w zasadzie… to sama prawda z małym, drobnym wyjątkiem: nic tu nie jest mroczne, a tym bardziej straszne. Twórcy postawili na rozgrywkę trzecioosobową w pełnym 3D, jednak ubrali ją w komiksową grafikę, pełną jaskrawych kolorów i wyskakujących zewsząd dymków dialogowych. Nawet cutsenki pojawiają się w klasycznych oknach, a poklatkowy styl animacji z pewnością skojarzy wam się z Spider-Manem Uniwersum. Do tego zewsząd sypią się gagi i żarty (czasem suche, czasem mniej), w dodatku z całkowicie polską ścieżką dźwiękową! Naprawdę, nie spodziewałem się dubbingu na tak wysokim poziomie, żadna z postaci nie odstaje od reszty, nieważne jaki poziom powagi czy też groteski sobą reprezentuje. W tle zabawy natomiast przygrywa szybki, rockowy beat. I to nie byle jaki: znaczna część ścieżki dźwiękowej powstała co prawda na potrzeby gry, ale znajdziecie tu także takie perełki, jak Invaders Must Die od The Prodigy. Streamerzy wszelkiego rodzaju niech się nie obawiają: twórcy przygotowali bowiem specjalny tryb rozgrywki, który ochroni was przed blokadami związanymi z prawem autorskim.

No dobrze, jest kolorowo, wesoło i głośno, ale Chai wciąż musi uciekać i walczyć, prawda? Oczywiście! Całe szczęście ma po swojej stronie potęgę rocka.

Hi-Fi Rush
Hi-Fi Rush
Let’s rock!

Magnetyczne ramię przyciąga kawałki metalu, które formujemy w kształt gitary (wygląda to dużo lepiej niż brzmi). Z tą oto muzyczną maczugą ruszamy przed siebie, tłukąc roboochroniarzy wszelakich rozmiarów do taktów rocka. Nieważne, kiedy naciśniemy przycisk, Chai i tak wyprowadzi atak zgodnie z rytmem: jeśli jednak odpowiednio się wstrzelimy, uzyskamy wyższą punktację.

Poszczególne poziomy w Hi-Fi Rush (każdy zajmuje mnie więcej godzinę) podzielone są na refreny – miniplansze pojedynkowe, w których na wynik składają się czas przejścia oraz zgranie z beatem. Potem wszystkie te elementy zostają zsumowane i na podstawie średniej gra wyznacza ocenę za etap (gdzie najwyższa to S, następnie A, B, i tak dalej). A co jeśli wrogowie was pokonają? Cóż, rock nigdy nie umrze, więc Chai także. Co prawda bohater ma pasek życia, jednak gdy ten się skończy, zostaniemy po prostu cofnięci do poprzedniego punktu kontrolnego. Odbije się to na wyniku, ale w mniejszym stopniu niż sądzicie. Najważniejsza jest tu ciągłość zabawy i czerpanie frajdy z tłuczenia gitarą kolejnych, coraz to większych robotów. No i bossów: kierowników korporacji Vandelay.

Hi-Fi Rush
Hi-Fi Rush
Moc przyjaźni

W tle tej pozornie tylko bezsensowej naparzanki stoi całkiem ciekawa fabuła. Co prawda mało oryginalna, ale twórcy Hi-Fi Rush całymi garściami czerpali tutaj z popkulturowych klisz i nie wstydzą się tego. Zdarza się nawet subtelne przebijanie czwartej ściany, zwłaszcza w początkowych sekwencjach tutorialowych. A te są naprawdę bardzo przyjemne i kreatywne, wręcz naturalnie zlewają się z rozgrywką, dając graczowi czas na dopracowanie nowych mechanik czy kombosów.

Ale wracając do historii, jak już wspominałem, złowroga korporacja chce zawładnąć światem, a my mamy zamiar pokrzyżować jej plany. Oczywiście nie sami, prawda? W klasycznej drużynie ratowania dystopijnego świata muszą się znaleźć jeszcze haker oraz mięśniak, kolejno Pepermint i Macaron. Nasi towarzysze zapewniają nie tylko zabawne dialogi, ale też służą pomocą na polu bitwy, odblokowują nowe zdolności, ulepszenia, ataki, dodatkowe modyfikacje gitary, czipy… Nie będziecie się nudzić.

Hi-Fi Rush
Hi-Fi Rush

Tylko zasłuchani w rockowe kawałki, zwiedzając kolejne poziomy, nie zapomnijcie zbierać zębatek: głównej waluty gry. Choć trudno je przeoczyć, to nie wszystkie znajdźki będą na widoku! Etapy są co prawda liniowe, nie znaczy to jednak, że nie należy sprawdzać bocznych uliczek. A gdybyście zgubili nie drogę, ale wyczucie beatu, pomoże wam przeuroczy, czarny robot 808, którego diody pulsują w takt muzyki. Jest głośno, szybko, efektownie i komicznie, a jednocześnie każdy znajdzie tu dla siebie odpowiedni poziom wyzwania: czy można chcieć czegoś więcej od rytmicznego akcyjniaka?

Krok za krokiem, wspomnienie za wspomnieniem. „South of the Circle” – recenzja gry
  •  polski dubbing
  • świetna ścieżka dźwiękowa
  • komiksowa oprawa graficzna
  • dobrze wyważone tempo rozgrywki
  • częste punkty kontrolne
  • humor
  • przyjemny tutorial
Krok za krokiem, wspomnienie za wspomnieniem. „South of the Circle” – recenzja gry
  • mogłoby by być troszkę więcej oryginalnych utworów rockowych, ale rozumiem problemy związane z prawami autorskimi
Zobacz także:

podsumowanie

Ocena
10

Komentarz

W uszach rock, przed oczami komiksowa oprawa graficzna, towarzysz protagonisty to czarny cyberkociak, a jeden z bossów nawiązuje do Jojo: Bizarre Adventure. Jak tu nie kochać tej gry?
Przemysław Ekiert
Przemysław Ekiert
W wysokim stopniu uzależniony od popkultury - by zniwelować głód korzysta z książek, filmów, seriali i komiksów w coraz większych dawkach. Popijając nowe leki różnymi gatunkami herbat, snuje głębokie przemyślenia o podboju planety i swoim miejscu we wszechświecie. Jest jednak świadomy, że wszyscy jesteśmy tylko podróbką idealnych postaci z telewizyjnych reklam.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

W uszach rock, przed oczami komiksowa oprawa graficzna, towarzysz protagonisty to czarny cyberkociak, a jeden z bossów nawiązuje do Jojo: Bizarre Adventure. Jak tu nie kochać tej gry?Zróbmy trochę hałasu! „Hi-Fi Rush” – recenzja gry